Udźwiękowienie serialu „Kruk” - jak również innych hitowych polskich produkcji - jest nieporozumieniem
Coraz lepsze są polskie seriale. Szczególnie te produkowane przez telewizje premium, jak nc+, czy HBO Polska. Jedno się jednak nie zmienia - udźwiękowienie w nich dalej woła o pomstę do nieba.
I mocno frustruje. Wczoraj zamiast cieszyć się naprawdę udanym pierwszym odcinkiem „Kruka” od Canal+ pod kątem scenariuszowym i aktorskim, kląłem pod nosem co chwilę, bo z dialogów rozumiałem może co trzecie słowo.
Zdaje się, że nie tylko ja odniosłem takie wrażenie. Moja uwaga na ten temat na Twitterze utwierdziła mnie w przekonaniu, że to na pewno nie problem mojego telewizora i sprzętu audio (a te mam zacne).
Jest coś fundamentalnie nie tak z udźwiękowieniem polskich produkcji
Ten sam problem miałem zarówno przy oglądaniu „Belfra”, jak i doskonałej „Watahy”, choć może nie aż w tak dużym stopniu jak przy wczorajszym seansie pierwszego odcinka „Kruka”.
Fatalnie nagłośnione są przede wszystkim dynamiczne dialogi, gdy szybko pada wiele słów i gdy postaci wchodzą sobie w słowo, jak chociażby w scenach w samochodzie z udziałem dwóch głównych bohaterów serialu „Kruk”.
Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy postaci są od siebie w kadrze oddalone i rozmawiają - wtedy jedną z nich słychać zdecydowanie za głośno, drugiej prawie wcale.
A już totalnym nieporozumieniem jest udźwiękowienie muzyki w tle. Szczególnie wtedy, gdy wyłania się na pierwszy plan - w przypadku „Kruka” są to wschodnio brzmiące motywy folkowe - wchodzi ona tak głośno, z takim impetem, że trudno nie podskoczyć na fotelu i pobudzić przy okazji śpiące w drugim pokoju dzieci.
Ja tego nie rozumiem. Przecież udźwiękowienie to jeden z podstawowych elementów sztuki produkcji filmowej.
Podobny zresztą do tego, jak produkuje się dźwięk w nagraniach muzycznych.
Jest proces masteringu, gdzie wyrównuje się poziomy głośności: podkręca się część dźwięków, obniża wartość innych. Dodaje się specjalne efekty dźwiękowe, dzięki czemu można zachować wyrazistość jednej ścieżki względem drugiej. Potem w procesie postprodukcyjnym dochodzi do ponownego remasteringu dźwięku, gdzie dodawany jest dodatkowy filtr. A mówimy tu przecież o podstawach, które zna każdy laik amatorsko składający filmy i produkujący muzykę na własny użytek.
Dlaczego więc dźwięk w polskich serialach leży i kwiczy?
To nie pierwszy raz, gdy nieoficjalnie słyszymy, że na porządne udźwiękowienie polskich produkcji po prostu brakuje kasy. To zazwyczaj ostatni element postprodukcji, więc budżet najczęściej nie pozwala na skorzystanie z wysokiej jakości sprzętu i specjalistów.
Smutne to jest. Bo z jednej strony mamy naprawdę coraz lepsze scenariusze, polscy filmowcy coraz lepiej posługują się obrazem, a polscy aktorzy nie są wcale gorsi od tych amerykańskich.
Tymczasem odwalamy fuszerkę z dźwiękiem i czar pryska.