Lady Bird porwała zachodnią publiczność, a dzisiaj trafia do polskich kin. Drugie dzieło Grety Gerwig to film miły dla oka, choć dość przewidywalny. A i tak historia buntującej się dziewczyny może się podobać.
OCENA
Główną bohaterką filmu jest 17-letnia Christine McPherson, typowa szara myszka, która próbuje demonstrować sprzeciw wobec otoczenia i uchodzić za buntowniczkę. Nie uznaje swojego imienia i woli, by zwracano się do niej Lady Bird. Lekceważąco podchodzi do nauki w katolickim liceum i aktywności pozalekcyjnych, co czasem przynosi efekt odwrotny od oczekiwanego.
Z drugiej strony dziewczyna pragnie tego samego, co większość jej rówieśniczek.
Chce poznać fajnego chłopaka, iść na bal maturalny w pięknej sukience i marzy o dostaniu się na dobrą uczelnię. Jednym słowem: potrzebuje zmian. Chodzi zwłaszcza o chęć przyjęcia na uniwersytet, co podyktowane jest chęcią wyjazdu z rodzinnego Sacramento i przeprowadzce na Wschodnie Wybrzeże USA. Rodzina musi oszczędzać praktycznie na wszystkim, więc o wysłaniu Lady Bird na renomowany uniwersytet praktycznie nie ma mowy. To główna przyczyna tarć pomiędzy nią a matką, która chce, by córka uczyła się w którymś z lokalnych college’ów.
Dialogi pomiędzy jedną i drugą są świetne. Christine i Marion potrafią w ciągu ułamków sekundy przejść od normalnej rozmowy do kłótni i z powrotem. Najlepiej widać to już w scenie otwierającej film, gdy obie są wzruszone po wysłuchaniu kaset z książką Grona gniewu, a za chwilę Lady Bird, nie mogąc wytrzymać krytyki matki, wyskakuje z jadącego samochodu. Stoi to w silnym kontraście z jej relacjami z ojcem, z którym dogaduje się bez żadnych problemów.
Ten wątek jest zdecydowanie najciekawszym aspektem dzieła Grety Gerwig.
Saoirse Ronan zagrała bardzo dobrze, zwłaszcza w scenach z Laurie Metcalf. Wielka szkoda, że autorka scenariusza nie zamieściła większej liczby fragmentów z udziałem obu aktorek. Szkolne życie Christine ogląda się fajnie i można się nawet zaśmiać, ale nie mają szans z domowymi konfrontacjami i problemami finansowymi. Nie to, żeby były one jakoś przesadnie dramatyczne, ale da się w nich wyczuć atmosferę niespełnionych oczekiwań i wzajemnych pretensji. Pod sceptycyzmem i brakiem wiary kryje się jednak wielka troska.
Dosyć ciekawie zostało też przedstawione samo miasto. Stolica Kalifornii to niemalże jedno wielkie idylliczne przedmieście, gdzie stale świeci słońce. Tak naprawdę nic się tam nie dzieje; nawet nastolatki muszą spotykać się na parkingach, bo nie ma dla nich żadnego interesującego miejsca. Ujęcia cały czas tych samych lokacji stwarzają poczucie zamknięcia i silnego ograniczenia, co pomaga w zrozumieniu chęci buntu i ucieczki u głównej bohaterki.
Lady Bird momentami niebezpiecznie balansuje na granicy sztampowego filmu o dorastaniu.
Chodzi przede wszystkim o relacje Christine z chłopakami – sympatycznym Dannym i pociągającym Kylem. Śledząc rozwój obu wątków, można mieć wrażenie, że widziało się to już co najmniej tysiąc razy i raczej nikogo nie zaskoczy to, jak się potoczą. Jedynym plusem jest to, że gdy dochodzi do kłótni z jednym z nich, dziewczyna nieoczekiwanie zaczyna bronić matki. Identycznie jest z koleżankami, z których Julie to serdeczna, choć nieśmiała przyjaciółka, a Jenna to szkolna gwiazda.
Niedosyt pozostawia także wątek religii. Skoro główna postać jest buntującą się uczennicą katolickiej szkoły, to dosyć oczywiste wydaje się pociągnięcie tego tematu. Tymczasem całość jest sprowadzona do prostych, choć zabawnych sytuacji. Jednak w tej materii spodziewałem się czegoś więcej, biorąc pod uwagę znakomite recenzje zachodnich krytyków, dwa Złote Globy i pięć nominacji do Oscarów.
Jeśli chodzi o nagrody Akademii, to nie wróżę Lady Bird sukcesu.
Trudno wyobrazić sobie, by dzieło Grety Gerwig uznano za lepszy film niż Trzy billboardy za Ebbing, Missouri czy Kształt wody. Podobnie będzie z reżyserią, gdzie największe szanse ma Guillermo del Toro za drugą z wymienionych produkcji i Christopher Nolan za Dunkierkę. Scenariusz? Kompletnie tego nie widzę, biorąc pod uwagę przewidywalność wątków i rywalizowanie choćby z niesamowitym Uciekaj!. Trzymam jednak kciuki za Saoirse Ronan, choć Frances McDormand zapewne zmiażdży konkurencję.