„Chromatica" to pełna energii podróż do świata szybkich bitów - recenzujemy najnowszy krążek Lady Gagi
Szósty studyjny album Lady Gagi to idealny przyczynek do oficjalnego rozpoczęcia wakacji. "Chromatica" przynosi masę zabawy i przynajmniej chwilowego zapomnienia o panoszącej się za oknami epidemii.
OCENA
Pozytywnych wibracji nigdy za mało, szczególnie w niepewnych czasach. Z pomocą przychodzi więc Lady Gaga, niedługo po swoim wielkim sukcesie filmowo-muzycznym (dzielonym z Bradleyem Cooperem) - mowa tu oczywiście o „Narodzinach gwiazdy" i oscarowym triumfie utworu Shallow. Jeśli myśleliście jednak, że Gaga „popłynie" na fali fenomenu hitowej ballady i zafunduje nam wszystkim stonowany krążek, w stylu poprzedniego albumu „Joanne", to byliście w błędzie.
„Chromatica" to pełna energii podróż do świata dance'u, elektroniki i szybkich bitów. Jest dynamicznie i bombastycznie.
Album rozpoczyna się wprawdzie pełnym rozmachu „orkiestrowo-filmowym" intrem, ale potem czeka nas już jedna wielka taneczna impreza. Niemal każdy utwór to dancepopowy hymn. Wprawdzie „Chromatica" niczym nie zaskakuje, ani pozytywnie, ani negatywne, pod względem formalnym i produkcyjnym, to niezwykle rzetelna robota, ale też trudno wyróżnić ten krążek na tle innych obecnych w tej chwili na rynku. Piszę to nie po to, by wbijać szpilę, tylko by ostudzić ewentualne oczekiwania. Nie znajdziecie tu jednak aż tylu charakterystycznych kawałków, które można by postawić obok Poker Face czy Bad Romance. Aczkolwiek „Chromatica" wydaje się bezpośrednią kontynuacją pierwszego krążka Gagi, czyli „The Fame" Także ci, którzy najbardziej zakochani są w tej wersji Gagi z pewnością będą się dobrze bawić, słuchając jej najnowszego albumu.
„Chromatica" brzmi trochę jak jeden długi dance'owy kawałek, co niekoniecznie jest wadą.
Natomiast trudno mi przez to wybrać jakieś konkretne momenty czy kawałki, które wyróżniałyby się bardziej od innych. Wszystkie są względnie na równym poziomie, co jest warte odnotowania, bo nieczęsto w muzyce (jakiegokolwiek gatunku) znajdują się takie sytuacje. Waszą uwagę na pewno zwróci Stupid Love, gdyż jest jednym z pierwszych i odznacza się kapitalną dynamiką, chwilami nawiązując do brzmień Madonny.
Duet Gagi z Arianą Grandę, czyli Rain On Me, jest... w porządku. Żadna z pań się nie popisuje wokalnie, to po prostu wpadający w ucho, typowy dyskotekowy numer do wytańczenia na parkiecie (choćby własnego mieszkania). Fun Tonight się trochę wyróżnia, ma ciekawe aranże, świetny, mocny refren.
911 brzmi jak miks Lady Gagi z czasów „The Fame" i Kylie Minogue i jednocześnie rozpoczyna drugą połowę albumu, która jest trochę bardziej zróżnicowana brzmieniowo od pierwszej.
Tutaj najwyraźniej prezentuje się Enigma, który ma szansę zapisać się pośród wakacyjnych evergreenów.
Replay plasuje się całkiem blisko brzmień rodem z takich kawałków jak Alejandro czy Paparazzi, nie ma może takiej samej siły rażenia, ale z pewnością dostarczy wam przyjemnych skojarzeń.
I trochę tak jest z całym krążkiem „Chromatica". Nie spodziewajcie się po nim muzycznej rewolucji czy ewolucji Lady Gagi, ani arcydzieła muzyki pop, a spędzicie przy niej naprawdę miły czas.