Zakrojona na ogromną skalę promocja, przypięta Katarzynie Bondzie łatka "królowej polskiego kryminału", niezłe poprzednie powieści, a tu nagle taki klops. Zapowiadane jako największy hit tej jesieni "Lampiony" okazały się niestety wydmuszką.
"Lampiony" są jak kociołek, do którego powrzucano wiele różnych składników, samych w sobie całkiem smacznych, ale w połączeniu ze sobą - ciężkostrawnych. Trzecia część cyklu "Cztery żywioły Saszy Załuskiej" to książka chaotyczna, pozbawiona solidnej historii, za to pełna niepotrzebna wątków i postaci, z - serio! - główną bohaterką na czele.
Czegóż to w "Lampionach" nie ma!
Pożary, piromani, islamiści, terroryści, korupcja, wybuchające bomby, wymuszenia, nielegalne eksmisje, czyściciele kamienic, ukryte skarby... A to wcale nie wszystko, ale oszczędzę wam spoilerów. Bonda podjęła śmiałą próbę stworzenia wielowymiarowej opowieści o mieście i jego mieszkańcach, w roli głównej obsadzając Łódź, co w teorii mieści się jeszcze w obszernych ramach gatunku, ale w praktyce z kryminałem ma niewiele wspólnego.
Niby cały czas toczy się śledztwo, ale w zasadzie mogłoby go nie być, bo wszystko na koniec rozwiązuje się samo. Nawet jest w nie zaangażowana protagonistka, Sasza Załuska, ale żadna z podejmowanych przez nią akcji nie ma żadnego wpływu na przebieg fabuły. Co gorsza, również życie prywatne profilerki, dotąd przecież interesujące i nadające książkom Bondy obyczajowego sznytu, potraktowane jest po macoszemu i sprawia wrażenie wepchniętego do powieści na siłę. Niedomknięte w "Okularniku" wydarzenia autorka zbyła lub pozostawiła im rozczarowująco mało miejsca.
Ale wszystkie te wady i tak bledną w obliczu faktu, że w "Lampionach" po prostu brakuje ciekawej i wciągającej historii.
Zupełnie jakby Katarzyna Bonda stanęła w rozkroku, nie mogąc się zdecydować, o czym chce opowiedzieć - czy ma to być powieść społeczna, przedstawiająca mozaikę losów łodzian, czy jednak jeszcze kryminał. W rezultacie treść "Lampionów" to pomieszanie z poplątaniem. Książkę czyta się bez napięcia i emocji, kolejne kartki przewracając machinalnie. Całość jest w dodatku mało wiarygodna, co tylko dopełnia czarę goryczy.
Cóż z tego, że styl autorki jest przyjemny w odbiorze, skoro stawia ona przed czytelnikiem zadanie przebrnięcia przez kilkaset stron fabularnej mielizny?
Co komu po ambicjach stworzenia wielowymiarowej i wieloaspektowej opowieści o mieście, skoro w istocie dostaliśmy obraz jednostronny? Łódź jawi się tu jako polskie Gotham City, w którym Bruce Wayne został pobity, zastrzelony i spalony, nim miał okazję zostać Batmanem.
Czytając "Lampiony" - i mając w pamięci poprzednie książki Bondy - czułem, obok znużenia, rozczarowanie. Od królowej kryminału mamy chyba prawo wymagać więcej od książki w najlepszym razie przeciętnej.