Lana Del Rey nagrała najlepszą płytę w swojej karierze! "Lust for Life" - recenzja Spider’s Web
Królowa dream popu amerykańskich przedmieść niecałe dwa lata po premierze udanego albumu"Honeymoon" wraca ze swoim opus magnum.
OCENA
Brzmieniowo "Lust for Life" nie przynosi żadnej rewolucji. Ale to dobrze, bo Lana Del Rey pokazuje, że brak zmian nie musi od razu oznaczać stania w miejscu. Wokalistka postawiła na doprowadzanie do perfekcji dźwięków i motywów muzycznych, którymi zadomowiła się już na dobre w świadomości swoich fanów.
Na "Lust for Life" znajdziemy więc aż 16 (!) pięknych, spokojnych i kontemplacyjnych utworów o życiu, miłości, pożądaniu, ale też odnoszących się do polityki i społeczeństwa.
Piąty album Del Rey, to już kolejna po krążku "Melodrama" autorstwa Lorde płyta, która wynosi szeroko pojmowany pop do poziomu sztuki wysokiej.
I jest to bardzo dobry sygnał dojrzewania (w końcu) tego gatunku w XXI wieku. W latach 70. i 80. pop był na dobrej drodze do przepoczwarzenia się w coś więcej, niż tylko komercyjne i nic nie znaczące przeboje do radia. Przystępna i przyjemna w obyciu forma sprawiała, że pop mógł stać się idealną platformą dla ambitniejszych tematów oraz drzwiami, przez które słuchacze mogliby trafiać na jeszcze ciekawsze gatunki muzyczne.
Przyszły lata 90. i wszystko legło z w gruzach wraz z ekspansją euro-dance’u, boysbandów i sentymentalnych oraz eskapistycznych "księżniczek popu".
Raz na jakiś czas nieśmiało niektóre obecnie artystki pop eksperymentują w obrębie tego gatunku. Zrobiły tak Beyonce na płycie "Lemonade" czy Lorde w "Melodrama". Całkiem niedawno również i Katy Perry na płycie "Witness" próbowała zawrzeć bardziej ambitniejszy przekaz, tyle że ubrany w szaty tanecznych przebojów.
Lana Del Rey prezentuje jednak z całego tego grona najbardziej spójną wizję. Chwilami ironiczną, chwilami przemyślanie ostrą recenzję świata, który wokalistka widzi wokół siebie.
Już sama okładka "Lust for Life" zapowiada jednak pewną zmianę. Lana się w końcu uśmiecha!
To niejako znak jej przebudzenia. Dojrzewania, rozumianego jako akceptacja prawideł rządzących naszą rzeczywistością. Oczywiście nie bez jej kontestowania. Ale jej uśmiech to też nadzieja. Bo nawet gdy Del Rey punktuje rzeczywistość, to tym razem zdaje się widzieć światełko w tunelu i wierzy, że to co jest złe można naprawić.
"Lust fo Life" jest płytą spokojną, pełną pięknych melodii. Największy potencjał komercyjny z nich wszystkich ma utwór tytułowy napisany wspólnie z The Weekend i wyprodukowany przez króla popowych przebojów, czyli Maksa Martina. Lust for Life to bez wątpienia jeden z najlepszych kawałków, jakie Martin wyprodukował od dłuższego czasu z kapitalną linią melodyczną w refrenie.
13 Beaches to z kolei jeden z najlepszych popisów wokalnych Del Rey. Przejmujący, podniosły, pełen dramaturgii utwór, zaczynający się od budzącej dreszcz partii na orkiestrę. To wyjątkowa muzyczna perła udowadniająca, że Lana jest jedną z największych obecnie pieśniarek.
W warstwie lirycznej chyba największy rezonans wywołuje When the World Was at War We Kept Dancing. Już sam tytuł mówi wszystko – gdy świat był ogarnięty wojną, my tańczyliśmy.
To apel Del Rey byśmy otworzyli oczy, nie dali się uwieść eskapistycznej kulturze masowej, która próbuje "świecidełkami" odwrócić naszą uwagę od istotnych dla kraju i świata problemów.
Lana Del Rey niepokojąco spokojnym głosem nawołuje do protestów, wyjścia na ulicę. Bo razem możemy zmienić świat, o ile nie damy się stłumić wygodom i luksusom codziennego życia. Artystka pisała ten utwór w kontekście wydarzeń w Ameryce, ale kawałek ten idealnie trafia też i w nasze polskie realia, choćby w obecne protesty przeciwko ustawie partii rządzącej dotyczącej Sądu Najwyższego.
Wokalistka nie omieszkała nie zwrócić też uwagi na styczniowe marsze kobiet, którymi ewidentnie zainspirowany jest God Bless America – and All the Beautiful Women in It, odnoszący się do feminizmu w Ameryce za rządów Donalda Trumpa.
"Lust for Life" to też naprawdę wspaniałe duety.
Oprócz The Weeknd czy ASAP Rocky’ego, szczególną uwagę zwraca przepiękny kawałek Beautiful People Beautiful Problems nagrany ze Stevie Nicks, której wpływ na twórczość i stylistykę Del Rey jest słyszalny od pierwszej płyty wokalistki. Wspaniały głos Nicks idealnie współgra i chwilami łączy się w unialne unisono z głosem Del Rey.
Inną, równie piękną i przejmującą kolaboracją jest Tomorrrow Never Came nagrany z synem Johna Lennona, Seanem, przywodzący skojarzenia z najlepszymi balladami pop z lat 60. Cudowna podróż w czasie. I też jest to kolaboracja, która ma swój sens i uzasadnienie, bowiem jest logiczną i spójną konstrukcją, która wynika z poetyki całej twórczości i wrażliwości Lany Del Rey.
"Lust for Life" to naprawdę znakomita dawka popu na wysokim poziomie.
Pod tym względem 2017 rok naprawdę bujnie obrodził w świetne albumy. A Lana Del Rey przeszła przy tym piękną przemianę, ze smutnego kaczątka w pełnego nadziei łabędzia o anielskim śpiewie. Oby tylko ta tendencja się utrzymała.