"Legion samobójców" to film brutalnie skrzywdzony przez "Batman v Superman". Recenzja sPlay
"Legion samobójców" mógł być pierwszym dobrym filmem z DC Extended Universe, ale... nie jest. To pozszywany na szybko z różnych, niespójnych ze sobą kawałków patchwork, który pozostawia po sobie niesmak.
Żeby zrozumieć, co poszło nie tak i dlaczego Warner Bros. skopał kolejny film ze stajni DC, trzeba poznać historię jego powstawania. Po kiepsko przyjętym "Człowieku ze stali" i fatalnie odebranym "Batman v Superman", WB znalazło się w podbramkowej sytuacji. Następne nieudane widowisko mogłoby doszczętnie pogrzebać to uniwersum. A przecież potencjał jest kolosalny! Nie pozostało zatem nic innego, jak stworzyć film, który naprawdę spodoba się publiczności.
David Ayer, reżyser i scenarzysta "Legionu Samobójców", wziął się do roboty. Napisał historię raczej mroczną, ponurą i poważną. I taką też zaczęto kręcić. Szefostwo Warner Bros. nabrało jednak w międzyczasie wątpliwości - czy aby na pewno jest to słuszny kierunek? Czy to jest to, co pokochają widzowie? Zlecili więc przygotowanie firmie zewnętrznej zwiastuna utrzymanego w lekkiej, zabawnej, może nawet nieco komediowej konwencji. Po sieci hulały zatem dwa trailery, mocno się od siebie różniące, a WB badało reakcje widzów. Co się okazało? Że to ten stworzony przez Trailer Park spotkał się z lepszym przyjęciem.
Upraszczając dalszy przebieg wydarzeń - Warner postanowił równocześnie montować dwa różne filmy. Mroczny "Legion samobójców" Ayera i rozrywkowy "Legion samobójców" gości z Trailer Park.
By potem jakoś połączyć to w całość, na szybko zorganizowano niezwykle kosztowne dodatkowe zdjęcia. Czy tak realizowana produkcja miała szanse się udać? Gdyby nie porażka "Batman v Superman", Ayer mógłby stworzyć faktycznie autorskie widowisko, które byłoby zdecydowanie lepsze od tego potworka, jakiego nam zaprezentowano.
"Legion samobójców" w efekcie wypada bardzo kiepsko, choć osobiście uważam, że i tak jest lepszy od "Świtu sprawiedliwości". Początek filmu - jednocześnie jego najlepsza część - jest kompletnie niekoherentny z tym, co zaserwowano nam w jego środku i zakończeniu. Sceny poważne, niekiedy wręcz patetyczne, przeplatają się tu w sposób kompletnie dowolny z ujęciami w założeniu dowcipnymi, rozrywkowymi i komediowymi. Obrazu całość dopełnia największa zmora filmów DC - idiotyczne retrospekcje i absurdalne wizje, nie tyle nawet nieumiejętnie wplecione do fabuły, co do niej po prostu wulgarnie doklejone taśmą klejącą.
Gdy we wstępie poznajemy kilka kluczowych postaci, a każda zaprezentowana jest efektownie i ciekawie, nic nie zapowiada nadchodzącej katastrofy.
Chwilę później następuje jednak niedorzeczne zawiązanie akcji (scena pierwsza:"Będziecie dla nas pracować!" "Nie będziemy!"; scena druga: "Jednak dla was pracujemy, ale wcale nam się to nie podoba!") i z minuty na minutę jest coraz gorzej. Ekipa superzłoczyńców chadza sobie po mieście, prowadząc fatalnie napisane dialogi, w których raz padają wymuszone żarty, a raz pseudofilozoficzne refleksje na temat prawdziwej natury zła i moralności. Bohaterowie walczą z armią jednej z bohaterek, która miała nie wymknąć się spod kontroli, ale - niespodzianka! - wymknęła się i teraz chce zniszczyć świat. Jakie są jej motywacje? Niezwykle głębokie - ludzie przestali ją szanować, a kiedyś przecież oddawali jej boską cześć.
Scenariusz jest poszatkowany jak kapusta w bigosie, kolejne sceny nie wynikają z poprzednich - ewidentnie widać, że coś pomiędzy nimi powinno być, może nawet było, ale w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło - a zwroty akcji... nie są zwrotami akcji, bo niczego nie zmieniają (abstrahując już od tego, że są nonsensowne).
Kiepska fabuła i źle napisany scenariusz to jedna sprawa.
Przecież "Legion samobójców" mogły uratować postaci, fantastyczne indywidua jak na przykład: Joker, Harley Quinn, Deadshot, Kapitan Boomerang, Enchantress czy Katana. Na każdej z nich można by oprzeć osobny film. Tymczasem gwarantuje, że po seansie najnowszego widowiska z DC Extended Universe, w głowie pozostanie wam maksymalnie dwójka bohaterów: fantastycznie zagrana przez Margot Robbie Harley i nieco mdły, ale koniec końców przyzwoity Deadshot w interpretacji niestarzejącego się Willa Smitha. Cała reszta to tylko niewyraźne (i niepotrzebne) tło.
Jednak nawet jedyny klejnot "Legionu...", wspaniała Margot Robbie, nie jest wolny od skazy. Cała para aktorki idzie w gwizdek, bowiem została zmuszona do opowiadania tego samego żartu przez cały czas - pierwsze trzy razy był zabawny, potem już niekoniecznie, i pełnienia funkcji comic reliefu, gdy reszta bandy pręży muskuły. Na osobną wzmiankę zasługuje też grany przez Jareda Leto Joker. Pomysł na tę postać być intrygujący - w filmie Ayera jest mniej komediowy i groteskowy, a bardziej brutalny i przerażający - ale wykonanie okazało się mało przekonujące i niewiarygodne.
Soundtrack sprawia dobre wrażenie, ale tylko początkowo. Potem okazuje się taki jaki cały film - przeładowany, przerysowany i wewnętrznie niespójny. Sceny walk i strzelaniny są względnie efektowne, jednak jest ich za dużo, czasem jedna nie zdąży się skończyć, a tu już zaczyna się kolejna. Jednocześnie ich przebieg jest oczywisty i przewidywalny, zatem trudno tu mówić o jakiejś ekscytacji. Finałowa potyczka to apogeum nudy. Bez pomysłu, bez zaskoczenia, bez emocji.
Można się na "Legionie samobójców" dobrze bawić, o ile nie ma się wysokich wymagań w stosunku do kina. Obiektywnie rzecz biorąc, jest to film zły, nieudany i rozczarowujący. Mimo wszystko, po "Batman V Superman", to mały kroczek naprzód. Tylko czy to wystarczy, by dalej zawracać sobie głowę kolejnymi widowiskami z DC Extended Universe? Pytanie pozostaje otwarte.