To nie "House of Cards" a "Lilyhammer" rozpoczęło nową erę seriali. Pierwszy serial Netflix Original ma 10 lat
Choć historia serwisu Netflix zaczyna się od niepozornej, bardzo wypożyczalni płyt DVD, która dopiero później przekształci się w potężny serwis VOD, to najistotniejszą chyba decyzją, jaką podjęła firma Reeda Hastingsa, było inwestowanie we własne treści. Wbrew pozorom jednak to nie "House of Cards" zapoczątkowało nową strategię serwisu, a "Lilyhammer".
Frank Tagliano właśnie pożegnał swojego przyjaciel, szefa mafii. W czasie pogrzebu spotkał się z jego następcą i wygarnął mu, że nie nadaje się do kierowania grupą przestępczą. "Nie masz szacunku do tego, co robimy, ciebie interesują tylko pieniądze" – powie mu. Gdy niedługo później klub należący do Franka zostanie ostrzelany, w wyniku czego zginie barman i ukochany pies mafiosa, grany przez Stevena Van Zandta, bohater zrozumie, że jego czas dobiegł końca. Potem poleci już szybko: układ z FBI i przeniesienie jako świadka koronnego do uroczego norweskiego miasteczka Lillehammer.
Tak zaczyna się fabuła "Lilyhammer", pierwszego serialu oryginalnego od serwisu Netflix.
Serial ze Stevenem Van Zandtem w roli głównej do serwisu trafił 6 lutego 2012 roku, a więc 10 lat temu i choć to nieszczęsne "House of Cards" stało się globalnym fenomenem i biletem do światowej rozpoznawalności dla Netfliksa, to właśnie niepozorne "Lilyhammer" przecierało szlaki. Z tej okazji Ted Sarandos, osoba numer 2 w Netfliksie, a przede wszystkim człowiek koordynujący to, co ostatecznie trafi na platformę, popełnił niewielki tekst, w którym przypomina, jak ważnym wydarzeniem była premiera norwesko-amerykańskiego serialu.
Skąd wzięło się Lilyhammer?
Historia "Lilyhammer" zaczyna się od małżeństwa. Eilif Skodvin i Anne Bjørnstad (których dzisiaj możecie kojarzyć choćby z serialu "Przybysze") byli fanami "Rodziny Soprano". Gdy budowali swojego bohatera, od samego początku myśleli o Silviu Dante, przyjacielu i współpracowniku Tony’ego Soprano, w którego wcielał się właśnie Van Zandt. Z aktorem spotkali się dosłownie na chwilę przed tym, gdy ten miał wejść na scenę - Van Zandt jest gitarzystą w zespole Bruce’a Springsteena. W ten sposób muzyk i wpół amatorski aktor stał się największym zasobem serialu, jego ambasadorem.
Gdy Zandt trafił do Sarandosa z propozycją współfinansowania serialu, dyrektor Netfliksa miał dość twardy orzech do zgryzienia. "Lilyhammer" to produkcja bardzo lokalna, jej urok i czar opiera się głównie o różnice kulturowe między amerykańskim, konserwatywnym mafiosem a norweskim, opiekuńczym państwem i bardzo otwartą, choć małomiasteczkową społecznością. Choć obsada w większości mówiła świetnie po angielsku, to znaczna część dialogów odbywała się po norwesku. W tamtym czasie Netflix wiedział już, że posiadanie własnych produkcji to najlepszy sposób na rozwój, ale firma dopiero co postawiła na serial realizowany przez Davida Finchera, w którym główną rolę miał grać Kevin Spacey. W porównaniu z "House of Cards" "Lilyhammer" wyglądało po prostu ubogo, jak produkcja realizowana nie przez giganta z ambicjami, działającego już przecież nie tylko na rynku amerykańskim, a niewielką lokalną stację.
Netflix świętuje rocznicę Netflix Original.
W swoim tekście Sarandos patrzy wstecz i widzi w "Lilyhammer" zapowiedź większego trendu przenoszenia małych, lokalnych historii na rynek międzynarodowy. Mówi, że Netflix opowie jeszcze wiele historii, które będą mogły być kochane wszędzie, bez względu na to, skąd pochodzą.
Wydaje mi się jednak, że w tamtym czasie chodziło o coś innego. Netflix wiedział, że tym, czego potrzebuje są rozpoznawalne marki, nazwiska, a do tego nie był przesadnie skory do ryzyka. Decyzję o produkcji "House of Cards" i zatrudnieniu Spaceya podjęta została ze względu na popularność obu filmowców w serwisie. Dlaczego więc "Lilyhammer"? W mojej opinii dlatego, że Van Zandt w roli gangstera uciekającego przed sprawiedliwością, dobrze kojarzył się z szalenie popularną i zakończoną zaledwie 5 lat wcześniej "Rodziną Soprano". Ponadto ryzyko nie było aż tak duże, bo gdy Sarandos dobijał targu, prace nad serialem trwały, a nawet nakręcono coś na kształt zwiastuna – produkcją była zainteresowana już norweska stacja TV NRK.
Z tego co wiemy, "Lilyhammer" nigdy nie stało się wielkim hitem i było raczej pobocznym projektem na wczesnym etapie działalności serwisu, projektem, dodajmy, bardzo bezpiecznym i naprawdę udanym. Prawdziwa droga do sukcesu zacznie się jednak rok później, gdy Netflix udostępni pierwszy sezon "House of Cards", choć może to i lepiej, że tej drugiej rocznicy nikt nie będzie świętował.
Serial "Lilyhammer" obejrzysz w serwisie Netflix.