REKLAMA

Kobiecy pojedynek, który płonie od emocji. Oceniamy „Little Fires Everywhere”

Dobrze znamy ten obrazek. Jednorodzinne domki z idealnie przystrzyżonymi trawnikami i samochodami na podjazdach. Zamieszkują je przedstawiciele klasy średniej wraz ze swoimi dziećmi. Wszyscy regularnie socjalizują się z sąsiadami na rytualnych spotkaniach.

Little Fires Everywhere recenzja nowego serialu na Prime Video
REKLAMA
REKLAMA

Taką mitologię przedmieść forsowało kino i telewizja zaraz po II wojnie światowej. Dzięki „Absolwentowi”, „Blue Velvet”, „Miasteczku Pleasentville” czy „Donnie Darko” ten amerykański sen zamienił się w koszmar. Już od dekad kolejni reżyserzy wykorzystują utrwalony w zbiorowej świadomości pejzaż podmiejskich miasteczek, aby pokazać kryjącą się pod nim hipokryzję, unifikację i deprawację. Rozrywają perfekcyjny portret społeczeństwa na strzępy. Nie inaczej dzieje się w „Little Fires Everywhere”.

Twórcy serialu metaforycznie i dosłownie podpalają podmiejski pejzaż.

Poczucie fatalizmu towarzyszy nam od początku. Opowieść rozpoczyna się bowiem od pożaru. W miarę rozwoju akcji dowiemy się, jak do niego doszło. Zanim to się jednak stanie, stopniowo odkrywamy kolejne punkty zapalne, przez co podczas seansu można poczuć się, jakbyśmy siedzieli na tykającej bombie zegarowej. Poznajemy Elenę Richardson – perfekcyjną żonę i matkę czwórki dzieci, która z uśmiechem na ustach dba, aby jej najbliższym niczego nie brakowało. Wszystko ma skrupulatnie zaplanowane, a mąż, córki i synowie muszą śpiewać jak im zagra. To oni muszą dorosnąć do jej wyobrażeń, nigdy odwrotnie. Dlatego większość z nich ukrywa swoje emocje i z niemym przyzwoleniem wchodzi w narzucone im role głowy rodziny czy księżniczek i książąt, utykając w samonakręcającej się spirali pozorów.

Bo przedmieścia to sieć mocno skodyfikowanych narracji. Wszystkie niosą ze sobą konotacje rasowe, genderowe i tożsamościowe. Żadne odchyły od normy nie są akceptowalne. Nawet jeśli Elena bez przerwy podkreśla swoje lewicowo-progresywne poglądy, osoby o innym niż biały kolorze skóry czy nawet przyjaciółka, która ma problem z zajściem w ciążę i córka o homoseksualnych preferencjach niekoniecznie czują się w jej towarzystwie dobrze. Wiedzą, że nie pasują do jej obrazka idealnej rodziny, ale znoszą kolejne cierpienia. Katalizatorem do nieuchronnie nadchodzącej tragedii będzie, a jakżeby inaczej, pojawienie się obcego. Kogoś, kto wyznaje zupełnie inne wartości.

Little Fires Everywhere/Prime Video

Mia Warren jest totalnym przeciwieństwem Eleny.

Czarnoskóra artystka uprawia seks, kiedy ma na to ochotę, żyje z dnia na dzień i uciekając przed przeszłością, co chwilę zmienia miejsce zamieszkania. Gdy wraz z nastoletnią córką trafi do Shaker Heights, Elena wyciągnie do niej pomocną dłoń i wynajmie jej mieszkanie, nie wiedząc, że w tym momencie podpisuje na siebie wyrok. Tak rozpoczyna się damski pojedynek o to, kto jest lepszą matką. Bo „Little Fires Everywhere” to przede wszystkim opowieść o kobietach, macierzyństwie i ich wizerunku kulturowym. Mężczyźni są tu zawsze na drugim planie, jednakże w szerszym i bardziej uniwersalnym znaczeniu twórcy mówią o nierównościach społecznych, wychodzeniu z narzuconych ról, przezwyciężaniu skostniałych stereotypów i odkrywaniu samego, czy raczej samej siebie.

Reżyser i reżyserki (a w szczególności Lynn Shelton) wnikliwym i cierpliwym okiem, z wrażliwością właściwą kinu niezależnemu prezentują relacje bohaterów, żeby potem rozebrać je na czynniki pierwsze i wywrócić na nice. Pokazują dwie skrajności, szukając powodów takiego a nie innego zachowania. Retrospekcjami usprawiedliwiają życiowe wybory zarówno Elen, jak i Mii, a tym samym sposób, w jaki wychowują swoje dzieci. Spoglądają na nie ciepło i z empatią. Twórcy w żadnym momencie nie krytykują swoich postaci. Negatywnie za to oceniają system, który tłamsi indywidualność, jednostkowość i faworyzuje bogatych. Dlatego wszyscy stopniowo zrzucają swoje maski, a w tle pojawia się debata na temat przywilejów wyższej klasy średniej. A przede wszystkim jej białych przedstawicieli.

Little Fires Everywhere/Prime Video

Twórcy zgrabnie mieszają ze sobą konwencje teen movie i melodramatu rodzinnego.

REKLAMA

Kompleksowo przedstawiając podejmowane tematy, przeprowadzają wiwisekcję na współczesnym społeczeństwie. Dekonstruują amerykański sen, demaskując zakłamanie i hipokryzję mieszkańców Stanów Zjednoczonych, jednocześnie nadając swojej produkcji wywrotowy charakter. W ich opowieści aż kipi od wściekłości na niesprawiedliwy system. Wytykają więc wszystkie jego słabostki i grzechy. Bez przerwy mnożą wątki i zagęszczają atmosferę, podnosząc jednocześnie napięcie. Z tego powodu, chociaż mamy do czynienia z dramatem, „Little Fires Everywhere” ogląda niczym dobry thriller.

„Little Fires Everywhere” jest dostępne na platformie Prime Video.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA