Ben Affleck coraz częściej próbuje swoich sił nie tylko jako aktor, ale także jako scenarzysta, reżyser i producent. Szkoda, że po kilku świetnych strzałach powinęła mu się noga. Seans Live By Night utwierdził mnie w przekonaniu, że jego decyzja o oddaniu reżyserskiego stołka w The Batman była słuszna.
OCENA
Jeszcze dekadę temu można było na kolejne wyczyny Bena Afflecka na ekranie patrzeć nieco pobłażliwie, ale poczynił on ogromne postępy w swojej karierze. Na początku ubiegłej dekady mogliśmy oglądać go w takich filmach jak Pearl Harbor, Armageddon i w nieszczęsnym Daredevilu, ale później miał dużo lepsze i bardziej zapadające w pamięć kreacje np. w Gone Girl i fenomenalnym Argo.
Ben Affleck zaczął karierę jako aktor, ale od dawna próbuje też swoich sił jako producent, reżyser i scenarzysta.
Dał się poznać jako nie tylko odtwórca ról, ale też twórca filmowy. Jego amibcje stały się jasne przy premierze Gone Baby Gone z 2007 roku - filmu będącego adaptacją powieści Dennisa Lehane'a, gdzie zagrał jego brat. Affleck dał nam też przezabawne i nietuzinkowe Argo, w którym sam wystąpił.
W ostatnich latach Ben Affleck został też niespodziewanie najnowszą twarzą Batmana. Chociaż widzowie podchodzili do tego wyboru Warner Bros. sceptycznie, to właśnie Ben Affleck okazał się zaskakująco bodaj najjaśniejszym punktem rozczarowującego blockbustera Batman v Superman.
Niestety dobra passa Afflecka najwyraźniej się skończyła i wytracił impet jako reżyser.
The Batman, czyli pierwszy solowy film o Mrocznym Rycerzu w ramach DC Expanded Universe, powstaje w bólach. Z początku dowiedzieliśmy się, że Ben Affleck zrezygnował z reżyserii tego obrazu. Uznał, że nie da rady z obu zadań - twórcy i odtwórcy głównej roli - wywiązać się w należyty sposób.
Dalsze losy filmu są bardzo niepewne. Ostatnio nawet gruchnęła plotka, jakoby Ben Affleck miał w ogóle porzucić rolę Batmana po Lidze Sprawiedliwości. To akurat by mnie zasmuciło, ale informację o jego ustąpieniu z fotela reżysera w kinowym Batmanie przyjąłem z ulgą.
Utwierdził mnie w tym przekonaniu seans Live By Night.
Affleck poradził sobie ze sportretowaniem Bruce'a Wayne i jego alter-ego, ale najwyraźniej brakuje mu oddechu by odgrywać kolejnych bohaterów i robić przy tym dobre filmy. Nocne życie to film Afflecka na motywach powieści Lehane'a - zarówno wyreżyserował tę produkcję, napisał scenariusz jak i zagrał w filmie główną rolę. Efekt końcowy nie jest jednak powalający.
Live By Night zrealizowane zostało z rozmachem, ale wygląda na robotę rzemieślników, nie artystów. Filmowi brakuje duszy i tożsamości. Scenariusz jest do bólu generyczny i rozwija się jak dziesiątki pełnych klisz opowieści o gangsterach pnących się po szczeblach przestępczej kariery. Nocne życie to film poprawny, który nie zaskakuje. Nie wnosi do gatunku nic nowego.
Live by Night to kolejna opowieść "od zera do gangstera".
Film przedstawia koleje losu młodego człowieka, który powoli zagłębia się coraz bardziej w machinę mafii. Obraz pokazuje widzom Boston i Florydę z lat 20. ubiegłego wieku, a w tle przewijają się motywy prohibicji i renesansu kasyn w Stanach Zjednoczonych. Affleck zabrał nas w podróż w czasie i pokazuje kolejne rozdziały historii Ameryki z perspektywy przestępcy.
Joe Coughlin, czyli odgrywany przez Bena Afflecka główny bohater Live By Night, to rzezimieszek irlandzkiego pochodzenia. Poznajemy go jako zadufanego w sobie chłopaka, który chce wykonać ostatni skok, by uciec z miłością swojego życia do innego stanu. Nietrudno wydedukować, że sprawy szybko się komplikują, a ten ostatni skok kończy się fatalnie.
Po wyjściu z więzienia Joe Coughlin jest odmienionym człowiekiem.
Umiera jego ojciec, a kobieta, którą darzył uczuciem, zostaje mu wyrwana siłą. Wychodząc na wolność nie ma tak naprawdę celu i motywacji w życiu. Wykorzystany zostaje tutaj stary jak świat motyw. Joe Coughlin, zdając sobie sprawę, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, wstępuje w szeregi mafii i opuszcza Boston, by budować swoją pozycję z myślą o dopadnięciu człowieka odpowiedzialnego za jego cierpienie.
Dalsza część filmu pokazuje jak Joe Coughlin zmienia się z narwanego młodzieńca w dojrzałego gentlemana na bakier z prawem. Ben Affleck odgrywa tę postać poprawnie, ale bohaterowi zabrakło głębi. Trudno z nim się utożsamiać, a jego kolejne poczynania są dość przewidywalne. Nocne życie dość dobitnie nakreśla jakie kolejne wyzwania przed los postawi przed Coughlinem, ale są one przewidywalne.
Live By Night na papierze to dobry film, który po przeniesieniu na ekran nie wzbudza emocji.
Trudno powiedzieć, co dokładnie jest przyczyną. Scenografie są w końcu świetne, a Ameryka sprzed blisko 100 lat - Boston i Tampa na Florydzie - przedstawione zostały pieczołowicie. Przeskoki czasowe pokazujące kolejne etapy przestępczej kariery Joe Coughlina - który, co ciekawe, nie boi się ubrudzić sobie rąk - są umotywowane fabularnie, opowiadana historia nie ma dziur i kolejne sceny łączy związek przyczynowo-skutkowy.
Nocne życie to przy tym nieco przydługi film, który niedostatecznie rozwija wątki rasizmu i walki z używkami. Postaci poboczne są niby dobrze sportretowane i mają charakter, ale raczej się nie rozwijają - są kolejnymi punktami do odhaczenia podczas podróży tropem historii głównego bohatera. Możliwe, że to nie jest w pełni wina Bena Afflecka, a materiału źródłowego, na który się porwał, ale dałoby się rozegrać to lepiej.
Chociaż w Live By Night na pozór wszystko zdaje się być na swoim miejscu, to efekt końcowy nie robi tak dobrego wrażenia jak powinien w teorii.
Na szczęście film ma swoje momenty i nawet pogrywa sobie z widzem. Joe Coughlin to łotr, któremu można z początku kibicować. Później okazuje się, że wiele jego działań jest tak wątpliwych moralnie, że ciężko dalej je usprawiedliwiać, by w końcu móc znów stanąć po jego stronie, gdy nastąpi w nim wreszcie przemiana i do głosu dojdzie sumienie.
Niestety to za mało, żeby Live By Night ocenić pozytywnie. W filmie zabrakło mocnej klamry spinającej całość. Strona, w którą poszedł Affleck domykając historię Joe Coughlina do mnie nie przemówiła. Zarówno Ben Affleck jako reżyser, jak i odgrywany przez niego Joe Coughlin, zdają się w drugiej połowie gubić z pola widzenia punkt, do którego zmierzają.