Jeden z najchętniej dyskutowanych tematów dzisiejszego dnia to polski tytuł „Rogue One” - filmu w świecie Gwiezdnych wojen, umiejscowionego pomiędzy trzecim oraz czwartym epizodem kosmicznej sagi. Musicie przyznać, że "Łotr Jeden. Gwiezdne wojny - historie" nie brzmi przesadnie dźwięcznie.

Polski dystrybutor dostał bardzo niewdzięczne zadanie. Tytułowy „Rogue One” to zwrot wojskowy, charakterystyczny dla określania konkretnej jednostki/maszyny. Coś jak Żbik 7, Agent 007 czy Rudy 102. O ile jednak zdanie, które może paść w filmie, na przykład „Łotr Jeden w gotowości, odbiór” wcale nie brzmi fatalnie, tak już sam tytuł…
Cóż, chyba wszyscy się zgodzimy, że "Łotr Jeden. Gwiezdne wojny - historie" nie jest najbardziej plastycznym tworem.
Chociaż internauci kołyszą się ze śmiechu, fani zgrzytają zębami, a polska szkoła plakatu płacze gdzieś w kącie, w tym konkretnym przypadku jestem w stanie stanąć po stronie dystrybutora. Ten musiał podjąć bardzo ważną decyzję - albo rozwinąć skrzydła ułańskiej fantazji i zaoferować zupełnie inny tytuł, albo pozostać wierny marce.
Gdyby dystrybutor posiadał pełną swobodę w kreacji tytułu, od „Łotra Jeden” o wiele dźwięczniejsza wydaje się „Eskadra Łotrów”. Eskadra to zresztą mój prywatny faworyt. Problem polega na tym, że termin „Rogue Squadron” jest już używany w świecie Gwiezdnych wojen - taki podtytuł posiada świetny kosmiczny symulator. Jeden z najlepszych, jakie kiedykolwiek powstały.
Pewnych problemów mogą nastręczać również ewentualne kontynuacje nadchodzącego hitu kinowego. Czy to w postaci filmów, czy książek lub komiksów. Gdyby na rynku pojawiła się powieść „Rogue Two”, polski dystrybutor znowu musiałby się gimnastykować z dostosowaniem numeracji do własnego tytułu. Nie daj Boże koniec trylogii nazywałby się właśnie „Roque Squadron” i problem murowany.
Tak źle, tak niedobrze. Polski dystrybutor wybrał najbezpieczniejszy wariant. Fatalnie brzmiący, fatalny w zapisie. Jednak zgodny i spójny z zachodnimi rynkami. Zastanawiam się tylko, czy nie lepiej byłoby w ogóle nie ruszać tytułu, pozostawiając angielskie „Rogue One” w spokoju?
"Łotr Jeden. Gwiezdne wojny - historie" to tylko jeden z przykładów na kiepskie polskie tytuły.
Znacznie ciekawiej jest wtedy, kiedy polski dystrybutor rozwija wodze fantazji i proponuje własne, alternatywne tytuły, które nie mają wiele wspólnego z oryginałem. Poniżej możecie znaleźć kilkanaście perełek, na które niezmiennie reaguję z uśmiechem od ucha do ucha:
- „Fight Club” to „Podziemny Krąg”
- „The Virgin Suicides” to „Przekleństwa Niewinności”
- „Dirty Dancing” to odważny „Wirujący Seks”
- „Die Hard” to kultowa „Szklana Pułapka”
- „A Walk to Remember” to nasza „Szkoła Uczuć”
- „Terminator” to „Elektroniczny Morderca” (naprawdę!)
- „Aliens” to „Obcy: Decydujące Starcie”
- „Touching the Void” to „Czekając na Joe” (mój faworyt!)
- „Whatever Works” Allena to dla was „Co nas kręci, co nas podnieca”
- „Hangover” to przewrotne „Kac Vegas”
- „Robocop” był u nas „Supergliną” (dogadałby się z Elektronicznym Mordercą)
- „Banditas” to „Sexipistols”
- „10 Things I Hate About You” to nasza „Zakochana Złośnica”
- „American History X” to dla nas „Więzień Nienawiści”
- „Crazy, Stupid, Love” wolimy jako „Kocha, Lubi, Szanuje”