Lucasfilm ma cyfrowe kopie ważnych postaci z Gwiezdnych wojen. Ale realni aktorzy mogą na razie spać spokojnie
Jednym z największych zaskoczeń po premierze Łotra 1 była obecność w filmie Grand Moffa Tarkina. W postać nie wcielił się nowy aktor, zza grobu nie powrócił też Peter Cushing. Tarkin został odtworzony cyfrowo, podobnie jak obecna w filmie księżniczka Leia. Okazuje się, że Lucasfilm podobne kopie zrobił też innym aktorom.
Nawet najwięksi fani sagi Gwiezdnych wojen są w stanie otwarcie przyznać jedno – wszystkie trzy trylogie nie mają wielkiego szczęścia do aktorów. Każdy pamięta nieudane popisy Jake'a Lloyda i Haydena Christensena w prequelach, a przecież role Marka Hamilla i Carrie Fisher również wywoływały niemało kontrowersji. Najnowsza trylogia też zaliczyła kilka aktorskich wpadek, a nie wolno zapominać o niepokojących doniesieniach dotyczących umiejętności Aldena Ehrenreicha.
Oczywiście, aktorzy pracują na bazie scenariusza i pod opieką reżysera, a w tym względzie marka Star Wars też zaliczyła kilka potknięć.
Czyżby odpowiedzią na problemy z aktorami w Gwiezdnych wojnach były ich digitalne kopie?
Odpowiedzialny za efekty wizualne w Ostatnim Jedi Ben Morris w rozmowie z portalem Inverse potwierdził, że Lucasfilm nie tworzy digitalnych kopii tylko wtedy, gdy jest to absolutnie niezbędne jak w przypadku Tarkina czy młodej Leii Organy. Wręcz przeciwnie – firma ma całą bazę cyfrowych klonów dostępnych do wykorzystania w każdym kolejnych filmie:
W teorii mogłoby to oznaczać, że w kolejnych filmach sagi ponownie pojawią się bohaterowie poprzednich filmów, jak choćby Han, Luke czy Leia. Nie tylko w swoich młodych wersjach, bo Lucasfilm zrobił też kopie osób występujących w swoich najnowszych produkcjach. Hollywoodzcy aktorzy nie muszą się jednak martwić o swoje posady. Z kilku powodów.
Zdigitalizowane klony prawdziwych ludzi wciąż często wywołują efekt uncanny valley.
Technika digitalizacji ciągle idzie do przodu i w połączeniu z motion capture jest w stanie coraz lepiej odtwarzać ludzki ruch, mimikę i zachowania. Nie to jest jednak najważniejsze. Animator cyfrowy, Stephen Alpin, który pracował przy kilku częściach Gwiezdnych wojen twierdzi wręcz, że od czasu Zemsty Sithów technologia nie zmieniła się za bardzo. Urosła przede wszystkim prędkość komputerów, które obecnie są w stanie udźwignąć szczegóły niedostępne dla dawnego sprzętu. Do ideału wciąż jednak daleko. Różnice między rzeczywistością a dziełem cyfrowego grafika są nadal duże i łatwo zauważalne.
Kopie wykorzystywane przez Lucasfilm nadal potrzebują też aktywnego czynnika ludzkiego. Przeważnie stanowią połączenie scen nagranych z aktorem i cyfrowych dogrywek, jak w sekwencji z latającą Leią w Ostatnim Jedi. Nie inaczej jest jednak, gdy mowa o scenach z nieżyjącymi aktorami lub ich młodszymi wersjami.
Cyfrowe klony Lucasfilm stanowią bardziej nakładkę na rzeczywistych aktorów niż samodzielny twór.
I tak w rolę Petera Cushinga wcielającego się w Grand Moffa Tarkina musiał wejść przypominający go fizjonomią Guy Henry. W ikoniczną tunikę księżniczki Leii ubrała się Ingvild Deila. Aktorka zagrała w scenie, a nawet została jej zrobiona prawdziwa fryzura Leii. Wszystko dlatego, że realistyczna animacja włosów jest jednym z najtrudniejszych zadań grafików (ot, prozaiczne wyjaśnienie zagadki: "Czemu Snoke był łysy?"). Znacznie łatwiej połączyć prawdziwe włosy i ruchy nagrane na motion capture z cyfrową nakładką przypominającą prawdziwego aktora.
Teoretycznie można wyobrazić sobie sytuację, w której za pomocą digitalnych kopii poprawia się sceny już bez aktora wcielającego się oryginalnie w daną rolę. Byłby to jednak bardzo kosztowny i skomplikowany trud. Dochodzi do tego jeszcze kwestia etyczna. Jak przyznaje Morris, obecność Leii w dziewiątym epizodzie sagi nie była rozważana na poważnie, nie dlatego że technika jest niedoskonała, ale ze względu na szacunek dla zmarłej Carrie Fisher. Dlatego jeszcze długo cyfrowe klony pozostaną tylko ciekawostką, pożyteczną w pewnym zakresie dla animatorów dużych blockbusterów.