"Luther" dobiegł końca. Ostatnia, czwarta odsłona produkcji, która w tym miesiącu miała swoją premierę i dzięki której ponownie, po ponad dwuletniej przerwie mogliśmy zobaczyć Idrisa Elbę w roli detektywa śledczego, nie będzie miała swojej kontynuacji w postaci serialu. W kolejnych latach doczekamy się filmu, za który odpowiadać będzie platforma Netflix i książek autorstwa twórcy serialu, Neila Crossa. Pierwsza powieść ujrzała już światło dzienne.
Jest we mnie jakiś żal, że to już koniec. Wiem, że film i książka nie zapewnią mi takich samych doznań, jak śledzenie kolejnych epizodów "Luthera", których nie było wcale tak wiele, bo łącznie serial składa się zaledwie z szesnastu odcinków. Ostatni sezon, o którym mowa, to tylko dwa epizody. Ich zadaniem było zwieńczenie losów "Luthera". Ale po prawdzie tak nie dzieje się do końca. Cross zostawia pewną wyraźną furtkę, która pozwala na filmową i książkowe kontynuacje.
Niestety mimo tego, a może właśnie z tego powodu finał "Luthera" nie jest do końca udany. Czegoś w nim brakuje, zostawia niedosyt i w moim odczuciu niepotrzebnie wikła głównego bohatera w nowe-stare wątki.
Pierwszy odcinek czwartego sezonu mnie zachwycił. Drugi, niestety, nieco osłabił mój entuzjazm. Ostatni epizod jest próbą rozliczenia się z przeszłością, ale to próba nie do końca udana. Miałam nadzieję, że twórca serialu skupi się głównie na relacji Johna Luthera i Alice Morgan. Owszem, ten wątek jest ważny, w pewnym sensie właściwie nadrzędny w stosunku do innych, ale nie został poprowadzony w taki sposób jakbym sobie tego życzyła.
Wyciągnięcie z przeszłości sprawy śmierci dziecka i połączenie jej z teraźniejszością okazało się niezbyt dobrym rozwiązaniem.
To, co głównie mam do zarzucenia ostatniemu odcinkowi, to wyeksponowanie jednej z bohaterek, Megan, która okazuje się być kluczową postacią. Kobieta pojawia się w produkcji niczym królik wyciągnięty z kapelusza magika. Jest jak zabójca w kiepskim kryminale, o którego istnieniu dowiadujemy się z ostatnich kart powieści. Postać Megan i jej rola są dla mnie zupełnie niewiarygodne. Zwłaszcza, kiedy dowiadujemy się, że ponoć była przy Lutherze przez jakiś czas i jest w stanie zaszantażować go informacjami na jego temat.
Gdybym wiedziała, że czeka nas serialowa kontynuacja tych dwóch odcinków, jakie mogliśmy ostatnio zobaczyć, pewnie inaczej bym podeszła do Megan i do rozgrzebywania przeszłości.
Całość wygląda po prostu jak brak pomysłu i wprowadzenie czegoś nowego na siłę, by nowe dzieła, opowiadające o Johnie Lutherze miały na czym bazować. Pozostałe wątki wykorzystane w finale, jego klimat nie ustępują temu, co znamy z poprzednich odcinków.
Niestety, jeśli miałabym jakoś podsumować ten serial, kolejne jego sezony przypominają sinusoidę. Pierwsza seria była rewelacyjna, druga nieco mnie znużyła, by ponownie trzecia miała mnie całkowicie rozbudzić swoim dynamizmem i akcją. Czwarty sezon to ponownie linia pochyła. Oczywiście, "Luther" nigdy nie zniżył się do nieakceptowalnego poziomu i to zawsze była produkcja, która potrafiła zachwycić mniej albo bardziej. Tym razem mamy do czynienia z tym "mniej". Czy film i książki mi to wynagrodzą? Nie sądzę, ale mimo wszystko miło było ponownie spotkać się z Johnem Lutherem.