Do tej pory romanse Madonny z kinem udawały się, delikatnie mówiąc, średnio. Złoty Glob za rolę Evity to tylko wyjątek, bo poza tym pani Madonna Louise Ciccone zgarnęła aż 8 Złotych Malin za swoje aktorskie popisy.
I tylu właśnie plastikowych nagród trzeba było, by artystka wreszcie darowała sobie próby aktorskie i zajęła karierą muzyczną, co zresztą wyszło jej na dobre, bowiem nasza domorosła aktorka niedługo po zawieszeniu kariery aktorskiej wróciła w glorii i chwale na szczyty list przebojów ze świetnym albumem Confessions on a Dance Floor. Kolejne krążki już nie były ani tak dobre, ani tak popularne, ale ich autorka nie musi się ich na pewno wstydzić (w przeciwieństwie do swoich występów w Hollywood).
Ale ambicja Madonny wcale nie została wówczas zaspokojona, w związku z czym postanowiła ona spróbować swoich sił w zawodzie reżysera, przy okazji pisząc też scenariusz swojego debiutanckiego filmu. Co więcej, miał to być obraz naprawdę ambitny, poruszający szereg problemów społecznych i zabierający głos w dyskusji nad kondycją społeczeństwa. I cóż, w kontekście Madonny na stołku reżyserskim brzmi to naprawdę przerażająco... Ale efekt końcowy nie jest wcale taki zły - choć niestety trudno uznać Mądrość i seks za film udany. Wynika to jednak nie tyle z braku talentu czy nieporadności Madonny w nowej roli (no, może po części). Problem w tym, że jak na swoje niewielkie doświadczenie w tej roli, pani Ciccone zwyczajnie porwała się z motyką na słońce - jej pomysł zwyczajnie przerósł jej umiejętności, zarówno w charakterze reżysera, jak i scenarzysty. Co nie znaczy bynajmniej, że ów pomysł był w sam w sobie zły. I choć trudno wymagać, by Madonna miała się na tym etapie uczyć pokory, to jednak właśnie nadmiar ambicji położył tę produkcję.
O co więc dokładnie chodzi? Ano Madonna kreśli tu kilka wątków rozmaitych oryginalnych bohaterów. Mamy zatem utalentowaną baletnicę, która jest zmuszona zacząć uprawiać striptiz celem pozyskania pieniędzy na życie, lekomankę napastowaną przez szefa, która chciałaby pomagać głodującym dzieciom w Afryce oraz imigranta z Ukrainy, udzielającego się w punk-rockowym zespole, nie mogącego się jednak utrzymać z grania muzyki - musi on więc pracować w roli... dominy, smagając biczem spragnionych tego typu doznań bogatych mężczyzn. W tę rolę wcielił się Eugene Hütz, wokalista i lider zespołu Gogol Bordello, o którym pewnie już słyszeliście, bo jakiś czas temu udało im się wybić do mainstreamu, między innymi także dzięki wsparciu Madonny, wielkiej fanki tej formacji.
Obserwujemy zatem te trzy wątki, które odrobinę się zazębiają, ale generalnie idą swoim torem i każdy z nich ma nam dać szersze spojrzenie na jakieś inne problemy i dylematy stojące przed całkiem rożnymi od siebie ludźmi, postawionymi w różnych sytuacjach. Muszą oni uporać się ze swoimi demonami, by - parafrazują bohatera Eugene’a - z metaforycznego piekła przejść do nieba, bowiem wg filmu, tylko taka droga wchodzi w rachubę i nie ma co liczyć na skróty. I jest to bardzo udany koncept, bo choć sytuacje, w jakich znaleźli się owi bohaterowie wydają się absurdalne, to wiadomo - życie pisze przecież o wiele dziwniejsze scenariusze. Myślą przewodnią całej historii jest fakt, że mądrość i seks (kiepsko przetłumaczone słówko “filth” z oryginalnego tytułu) to dwie strony tej samej monety i nie tylko trzeba w życiu dokonywać wyboru między tymi stronami, ale tak naprawdę poznać obie, bowiem tylko wtedy można nabrać odpowiedniej perspektywy. Co więcej, nie poznasz prawdziwej mądrości, nie znając wcześniej brudu - i odwrotnie.
Film ten można interpretować zresztą na różne sposoby, problem w tym, że nie wynika to z jego subtelnej narracji czy geniuszu scenariusza - tak jak wspominałem, Madonna zwyczajnie nie podołała na stołku reżyserskim, przez co narracja jest strasznie urywana, montaż chaotyczny, a wątki zdają się dążyć donikąd. I o ile gra aktorska jest na dobrym poziomie, to postaciom brakuje głębi i jakiegoś pierwiastka ludzkiego - wydają się raczej awatarami złotych myśli, jakie Madonna kilogramami ładuje do scenariusza. Filmowi zwyczajnie brakuje kogoś, kto miałby nieco więcej wyobraźni i potrafił sobie radzić z prowadzeniem kilku wątków jednocześnie, a przy okazji umiał też nadać scenariuszowi nieco bardziej spójny kształt, bowiem w tej formie przypomina raczej zbiór niepowiązanych scen, gdzie na zmianę Eugene Hütz rzuca mądrymi tekstami i smaga pejczem jakiegoś pana w garniturze.
Mam wrażenie, że film niepotrzebnie próbuje (choć wcale nie na siłę, nie uderzała mnie wcale jakaś przesadna pretensjonalność) być dramatem społecznym, kiedy na dobrą sprawę, jest to materiał na dobrą i inteligentną komedię, tym bardziej, że Hütz to urodzony showman i aż dziwne, że jakoś nie pojawia się w filmach częściej. Tak czy inaczej, to co dostaliśmy nie jest może niestrawne, ale odrobinę niedogotowane - Mądrośc i seks to film mądry, choć mało seksowny. Nagromadzenie wątków i postaci mu nie służy, a nie najlepiej wyegzekwowany scenariusz sprawia, że ciężko ów ciekawy przekaz wydobyć z tego bałaganu. Wypadałoby zatem docenić tę ambitną próbę, choć efekt końcowy jest pewnie daleki od oczekiwań autorki. Jak to mawiają piłkarscy komentatorzy gdy piłkarz fatalnie skiksuje - “trzeba pochwalić za pomysł”.