Koncepcja filmowa, przybierająca postać inteligentnej komedii, po części staje się gatunkiem wymarłym. Podczas gdy ludzie śmieją się na pozycjach pozbawionych przyzwoitych żartów i nastawionych głównie na pretensjonalną rozrywkę, która czasami nie ma żadnego logicznego sensu, próba stworzenia ambitnej symboliki w śmiesznych perypetiach zwykłych ludzi, niemalże graniczy z cudem. Na horyzoncie jednak, pojawia się produkcja debiutantów w tej dziedzinie (wcześniej para reżyserów zajmowała się filmami muzycznymi). Proszę państwa, oto wspólne dziecko Johnathana Daytona oraz Valerie Faris - "Mała Miss"
Poznajemy rodzinę Hoover. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są to przeciętni państwo Kowalscy. Głowa rodziny, Richard, to starający się o wydanie książki, niespełniony doradca życiowy, mający przy sobie piękną żonę Sheryl. Zamieszkują dom wraz z uzależnionym od heroiny ojcem Richarda oraz bratem Sheryl, homoseksualistą, który chciał popełnić samobójstwo z powodu nieodwzajemnionej miłości. Pan i pani Hoover mają dwójkę dzieci: Dwayne'a, który złożył śluby milczenia, do czasu gdy dostanie się do szkoły pilotów, oraz małą, puszystą Olive, pragnącą zostać miss-ką. Cała rodzina wybiera się do Kalifornii w rozwalającym się vanie, aby odwieźć najmłodszą na konkurs Little Miss Sunshine, do którego się zakwalifikowała. W czasie tej podróży, wydarzy się dużo rzeczy…
Istota tego typu kina została wprowadzona w iście delikatny i "tani" sposób. Przedstawiona pozycja, od samego początku wydaje się być tą z półki niezależnych obrazów. Ukazuje to nie tylko muzyka zespołu DeVotchka (uznającego się za przedstawiciela gatunku indie), ale także niewielka ilość wykorzystanych środków. "Małą Miss" gatunkowo można zaliczyć do satyrycznego kina drogi, z dużą dawką dramatu i czarnego humoru. Większość akcji dzieje się w zdezelowanym vanie, będącym środkiem lokomocji do miejsc postoju. Dzięki takiemu umiejscowieniu akcji, uzyskano dokładny zarys relacji pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny.
Można by rzec, że "Mała Miss" to film psychologiczny. Mówi o tym, jak wychowanie dzieci i dorosłych oddziałuje na charakter oraz samodzielność człowieka. Opowiada również o relacjach między starszym, a młodszym pokoleniem, które ma zostać wychowane w zupełnie inny sposób niż rodziciele. To również historia o zgłębianiu ludzkiego umysłu, o tym jak człowiek może być zawzięty i uparty w dążeniu do wyznaczonego celu, nawet jeśli jego spełnienie jest nierealne.
Oprócz filmu drogi i psychologicznego, dostajemy również doskonałą satyrę na Amerykanów. Każdy członek rodziny Hoover, to pewien odsetek typowego zachowania społeczeństwa amerykańskiego. Mamy tu wybitnych profesorów, którzy chcą od życia zbyt dużo, robiąc niezbyt moralne kroki. Następnie dzieci: jedno - buntownicze, drugie - z niedorzecznymi marzeniami, ale wierzące w siebie, poprzez codziennie nasilający się ojcowski nacisk na zwycięstwo. Za nimi rodzice, z zupełnie innym pedagogicznym podłożem, oraz dziadek, narzekający na wszystko co popadnie. Każdy z elementów, dopasowany do postaci w trakcie filmu, jest symbolem i znaczy coś w tej wizualnej ironii na Amerykę.
Uwieńczeniem tego jest finałowe spotkanie na konkursie młodych piękności. Dochodzi do konfrontacji całego społeczeństwa w jednym miejscu. To właśnie w kalifornijskim hotelu, gdzie odbywa się rywalizacja kandydatek na młodą miss, da się zauważyć wywyższanie sztuczności i plastikowych obwódek. To właśnie tutaj pokazano jak ludność traktuje naturalność, która pomimo szokującego występu, jest najpiękniejszą i najbardziej niedocenianą wartością w dzisiejszym obłudnym świecie.
Odstawiając jednak wszelkie analizy na bok, kierując się na drogę prostą, wyśmianie Amerykanów to drugi plan, dla przeciętnego widza najprawdopodobniej niezauważalny. Abstrahując więc, ten film to przede wszystkim historia małej dziewczynki, która pomimo braku urody miss-ki, chce wygrać poprzez swoją oryginalność. To mała Olive jest niejako łącznikiem całej rodziny, bowiem dzięki jej kwalifikacji do konkursu Little Miss Sunshine, nigdy nie doszłoby do familijnej podróży vanem. Nigdy nie zdarzyłyby się rzeczy, jakie się wydarzyły. Ale co ważniejsze, zmieniony zostałby również koniec. Zakończenie, które trudno nazwać happy endem na skalę światową, przekazuje jeden najważniejszy morał. Jest to morał o rodzinie, w dzisiejszych czasach odkładaną jakby na dalszy plan, jest mimo to najdroższą i najlepszą rzeczą, jaka mogła się nam zdarzyć.
Podsumowując, koncepcja "inteligentnej komedii" dalej żyje i jak widać ma się bardzo dobrze. Całe szczęście, że w polskich kinowych realiach, znalazło się miejsce na ten rarytas. Polecam gorąco!