Małe kobietki nie są tak zajmujące, jak młodzieńcze dramaty Ani z Zielonego Wzgórza - recenzja
Premiera wyprodukowanego przez BBC miniserialu Małe kobietki miała miejsce w grudniu ubiegłego roku. Od 15 kwietnia obraz dostępny jest w katalogu HBO GO.
OCENA
Licząca 3 odcinki seria opowiada o losach czterech sióstr March. Gdy poznajemy Meg, Jo, Beth i Amy mieszkają one z matką, oczekującą powrotu męża z wojny secesyjnej. Dziewczętom jeszcze nie w głowie miłości i ożenki, są jeszcze młode, pełne nadziei i planów. Przez 3 odcinki śledzimy ich życie od okresu dojrzewania, do momentu, gdy dziewczęta mają już własne rodziny, mężów, dzieci.
W role główne wcielili się między innymi Emily Watson (Margaret March, matka), Dylan Baker (Robert March, ojciec) oraz Maya Hawke (Josephine March). W serialu gra także sir Michael Gambon, znany chyba najbardziej dzięki roli profesora Albusa Dumbledore'a. Niestety nie widujemy go na ekranie zbyt często.
Serial powstał na podstawie powieści amerykańskiej pisarki Louisy May Alcott. Inspiracją była dla niej jej własna historia - Alcott również wychowywała się z trzema siostrami. Jej literacką odpowiedniczką jest piętnastoletnia Josephine, zwana Jo. W początkowej części historii przypomina mi bardzo Anię Shirley. Jo również ma kolegę, z którym często się sprzecza, a mimo to coś ciągnie ich do siebie. Zupełnie jak Shirley i Gilbert Blythe. Ania z Zielonego Wzgórza autorstwa Lucy Maud Montgomery została wydana w 1908 roku, natomiast powieść Alcott w 1868 i 1869 (początkowo w dwóch częściach), więc nie ma mowy o wzorowaniu się.
Siostry żyją w trudnych czasach, mimo to niczego im nie brakuje. Także w kwestii rodzicielskiego wsparcia - mądrzy, wierzący i otwarci rodzice dopingują córki w ich poczynaniach i decyzjach.
Ojciec powtarza Jo, że powinna cały czas pisać.
Widać, że sama Alcott ma cudowne wspomnienia związane z ojcem.
Wszystko to brzmi pięknie, sielankowo. Małe kobietki (tak w jednym z listów nazwał swoje córki ojciec) to opowieść kobiety wspominającej dzieciństwo i młodość, które przeżyła w domu pełnym miłości i zrozumienia. Choć dziewiętnastowieczną społecznością rządzą uprzedzenia i sztywne konwenanse, zdaje się, że to wszystko omija dom Marchów. Każda z młodych kobiet ma wolną rękę w kwestii życiowych wyborów. Piękny przykład, ale w tamtym czasach bardzo rzadki.
Serial skupia się w dużej mierze właśnie na tej sielance, przeplatanej mniejszymi lub większymi problemami, a czasem dramatami. Mimo to fabuła momentami jest nieznośnie cukierkowa.
Świat zewnętrzny czy kontekst historyczny są tu mniej istotne. A szkoda.
Może i oglądałoby się to z przyjemnością, ale młodzieńcze tragedie Ani Shirley są o wiele bardziej zajmujące, niż przemyślenia sióstr March. Choć akcja każdego z odcinków biegnie w zawrotnym tempie, bywają tam momenty rozciągnięte i zwyczajnie nudne.
Młode aktorki odgrywające role sióstr, które mają całkiem różne temperamenty i upodobania, spisały się całkiem dobrze. Zwłaszcza Maya Hawke, czyli Josephine. Aktorka wykreowała postać charyzmatycznej i silnej Jo, najbardziej charyzmatycznej z całego kwartetu. Pozostałe role, państwa March czy przyjaciela Josephine Lauriego, wypadły blado.
Do tego wszystkiego seria kończy się puentą, której nie jestem w stanie do końca odczytać. Podczas rodzinnego pikniku siostry w towarzystwie matki siadają na trawie i rozprawiają na temat codzienności. Pada stwierdzenie, że nie jest idealnie, ale jest w sam raz. Z jednej strony w porządku, wszystko jest na swoim miejscu, siostry są pogodzone z losem. Z drugiej zaś to zdanie brzmi dość gorzko. Chyba wolałabym wyświechtane pozytywne hasło, w stylu "i żyli długo i szczęśliwie". Pasowałoby bardziej do tego uroczego, maślanego obrazka.