REKLAMA

O sobowtórach, wiedźminach i „Małym Zgonie”. Rozmawiamy z Piotrem Grabowskim, odtwórcą głównej roli w serialu Canal+

Już jutro, 8 marca, rozpocznie się emisja nowego serialu stacji Canal+. „Mały Zgon” jest czarną komedią z licznymi elementami sensacyjnymi i współtworzoną przez Juliusza Machulskiego. O współpracy z mistrzem polskiej komedii, podwójnej roli w „Małym Zgonie” i związkach z „Wiedźminem” opowiedział nam aktor Piotr Grabowski.

mały zgon wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Piotr Grabowski o karierze w dubbingu, Juliuszu Machulskim oraz serialach „Mały Zgon” i „Wiedźmin”:

Tomasz Gardziński: Występ w „Małym Zgonie” to dla pana podwójna rola i dwóch kompletnie odmiennych bohaterów. Jestem ciekaw, czy już na poziomie przygotowań musiał pan używać wobec każdego z nich innych aktorskich narzędzi?

Piotr Grabowski: Jeszcze zanim weszliśmy na plan, musiałem odnaleźć w sobie obie te postaci. Bo tak jak zauważyłeś, one są zupełnie różne. Na planie pozostało mi tylko sprawdzić, czy to co sobie wcześniej wymyśliłem i przygotowałem faktycznie działa.

A w czym dokładnie pana podejście do obu bohaterów się różniło? Jakie dostrzegał pan w nich różnice?

Jeden z nich to groźny gangster z programu ochrony światków, a drugi ogarnięty nałogiem hazardu dyrektor więzienia. Obaj patrzą na świat zupełnie inaczej i mają zdecydowanie inną energię. Nie wspominając też, że fabuła przydziela im inne zadania i ścieżki. Scenariusz był dla mnie punktem wyjścia do tego, żeby ich wewnętrznie przerobić i jakoś zacząć się z nimi identyfikować. Pierwszy z nich, mówiąc najprościej, jest całkowicie pozbawiony empatii dla innych ludzi. Manipuluje innymi i jest wobec nich bezwzględny. Drugiego z kolei można nazwać nadwrażliwcem. On ma dla wszystkich o wiele za dużo empatii i dlatego jest mu się trudno odnaleźć w życiu. Dużo emocji rodzi w nim strach, który nie ułatwia funkcjonowania w często bezlitosnym świecie.

Przeskakiwanie między jedną i drugą osobowością na planie nie sprawiało żadnych problemów?

To jacy są obaj bohaterowie dyktuje ich reakcje na otoczenie. Najpierw musiałem więc zbudować ich we wnętrzu, a potem już na planie przerodziło się to w coś zewnętrznego. Mam nadzieję, że to co sobie wymyśliłem potem na planie działało. Z czasem działo się to już dosyć automatycznie. Nie musiałem za każdym razem pół godziny się skupiać i robić specjalnych ćwiczeń fizycznych, żeby to się odnalazło. (śmiech)

Wspomniał pan o stronie fizycznej bohaterów. W jaki sposób sprawić, żeby dwóch bardzo podobnych z wyglądu bohaterów, mimo wszystko nie myliło się w żadnym momencie widzom?

Założenie było takie, że obaj bohaterowie są do siebie niezwykle podobni. Na tyle, że znające ich osoby ciągle ich ze sobą mylą. Nie można więc było uzbroić bohaterów w jakieś ewidentne znaki szczególne. Charakteryzacja i make-up w tym wypadku nie bardzo mogły pomóc. Jeden ma bliznę tu, drugi gdzie indziej i mają trochę inne uczesanie. Ale jakiekolwiek zmiany zewnętrzne mogły być zaledwie minimalne. Dlatego tym bardziej miałem świadomość spoczywającej na mnie dużej odpowiedzialności. Bo na ekranie oni musieli być zupełnie różni i nie można było dopuścić, żeby widz ich w jakimkolwiek momencie pomylił. Moim zadaniem było sprawienie, żeby ktoś zapytał jak w tym dowcipie: „Jak wam się udało znaleźć dwóch tak podobnych aktorów?”.

Motyw sobowtóra czy też zaginionego brata bliźniaka przewija się od wielu lat w literaturze i kinematografii. Miał pan jakieś woje kulturowe inspiracje czy skądś czerpał wskazówki. Bo to mimo to wszystko dosyć nietypowe wyzwanie aktorskie.

Nie, wydaje mi się, że jakiekolwiek bezpośrednie inspiracje w niczym by mi tutaj nie pomogły. Musiałem się skupić konkretnie na stojącym przede mną zadaniu i wiarygodnie pokazać dwóch skrajnie różnych bohaterów. Obejrzałem tylko serial „Odpowiednik” z J.K. Simmonsem, który gra tam dwie postaci. Polecił mi go Juliusz Machulski. Przyjrzałem się przede wszystkim używanym przez Simmonsa środkom aktorskim. Ale nie było to tak ważne jak rozwiązania, których szukałem wewnątrz siebie.

Gdyby miał pan jednym zdaniem opisać „Mały Zgon”, to nazwałby pan serial Canal+ „komedią kryminalną” czy raczej „serialem sensacyjnym z elementami humoru”? I czy takie łatki w ogóle wpływały na sposób, w jaki podszedł pan do tej historii?

Od samego początku mieliśmy intuicję, że należy to grać absolutnie na serio. Chcieliśmy, żeby cały absurd i wynikającą z niego komediowość sytuacji opierał się na fabule. To bohaterowie wplątują się co rusz w sytuacje, które są dziwne, absurdalne, czasem zabawne, a czasem tragiczne. Gdzieś w tle stale czai się swego rodzaju chichot losu, który śledzi zagrzebane w splocie wydarzeń i próbujące się z niego wygrzebać postaci. Zależało nam na zbudowaniu wiarygodnych ludzi z krwi i kości. Bohaterowie nie mieli być w żaden sposób przerysowani a przez to bardziej śmieszni. Wydało mi się to czymś naprawdę ciekawym. Również dlatego, że tego typu podejście jest dosyć rzadkie w polskich produkcjach komediowych. Moje spojrzenie na świat zostało ukształtowane między innymi przez literaturę, dlatego takie spojrzenie, które sam określiłbym „czarną komedią”, jest mi bardzo bliskie.

mały zgon wywiad
Foto: Piotr Grabowski w serialu „Mały Zgon”/Bartosz Mrozowski

W jaki dokładnie sposób?

W każdym dramatycznym czy smutnym wydarzeniu jest jakaś śmieszność. O ile będziemy w stanie spojrzeć na to z dystansu. Świat jest przedziwny, życie skacze jak sinusoida, a odnalezienie sensu w nim bywa wielkim problemem. Skwitowanie tego wszystkiego uśmiechem wydaje mi się bardzo adekwatne. „Mały Zgon” jest w tym sensie bardzo życiowym serialem.

O „Małym Zgonie” jako czarnej komedii mówi wielu członków obsady i twórców. Ma pan wrażenie, że w polskim kinie ostatnich lat brakowało takiej estetyki?

Absolutnie tak i również dlatego chciałem wziąć udział w tym projekcie. U nas albo coś jest tak dramatyczne, że ledwie jesteśmy w stanie to wytrzymać, albo filmy usiłują być komedią i tylko komedią. Aktorzy muszą więc grać taką produkcję tylko na zabawnej nucie, a często nie ma wcale do tego materiału w scenariuszu. Rozmawiając z Juliuszem na planie o tym, w którym kierunku chcemy zabrać tę historię, wyzwaniem było właśnie zachowanie równowagi między tymi dwoma poziomami. „Mały Zgon” ma być i dotkliwy i śmieszny, momentami dramatyczny, a często zaskakujący. Tak jak w życiu.

Wspomniał pan o dyskusjach z Juliuszem Machulskim. Jestem ciekaw czy znalezienie wspólnego głosu było dla panów jakimś wyzwaniem. Z jednej strony mamy legendę polskiej komedii, z drugiej grupę młodych scenarzystów, a z trzeciej aktorów, którzy też mają swoje przemyślenia i wizję postaci.

Od początku z Juliuszem wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć. Czułem z jego strony ogromne wsparcie i zaufanie. To była relacja partnerska, która prowadziła nas obu w tym samym kierunku. Scenariusz stanowił ważną inspirację, ale to na mnie spoczywał obowiązek uwiarygodnienia tych postaci. Dlatego zaufanie otrzymane od reżysera było dla mnie tak istotne. Wydaje mi się, że dzięki temu odważałem się na rzeczy, na które z innym twórcą pewnie bym się nie zdecydował. Oczywiście, w trakcie pracy zdarzały się jakieś dyskusje. Czasem decydowaliśmy się nagrać pewną scenę na więcej niż jeden sposób. Nigdy natomiast nie było takiej sytuacji, żebym był do czegoś wbrew sobie nakłaniany. Dlatego mogę też wziąć pełną odpowiedzialność za to, co zrobiliśmy. Nawet jeśli okaże się, że dostanę za to po głowie. (śmiech)

mały zgon wywiad
Foto: Piotr Grabowski podkładał głos m.in. pod Emhyra var Emreisa w grze „Wiedźmin 3”

W trakcie oglądania odcinków „Małego Zgonu” odniosłem wrażenie, że długa kariera dubbingowa pomogła panu w portretowaniu dwóch różnych bohaterów przede wszystkim głosem, mimiką i drobnymi gestami.

Wszystko, co robimy w naszej karierze pomaga. W rozmaitych teatrach też gram obecnie kilka różnych ról w tym samym czasie. Aktor zawsze powinien robić jak najwięcej różnorodnych rzeczy, bo to wpływa na jego samoświadomość i warsztat. Ale absolutnie zgadzam się, że dubbing był w tym miejscu kluczowy. Wielu widzom wydaje się, że dubbing to jest tylko i wyłącznie sprawa głosu. A to nieprawda. Niezwykle istotne jest to, że w trakcie podkładania głosu umiejscawiamy daną postać głęboko w swojej fizjonomii. Pamiętam jak robiłem dubbing do „Thora”. Sesja trwała kilka godzin, więc zrobiliśmy przerwę. Wyszedłem na zewnątrz napić się wody i poczułem, że idę jak Chris Hemsworth. Moje ciało ułożyło się do bycia jak Thor.

Czyli pan również dostrzega tę zależność między dubbingiem a „Małym Zgonem”?

Tak, to jest naprawdę świetne pytanie. Przy „Małym Zgonie” pomogło też to, że w dubbingu trzeba bardzo szybko złapać postać. To jest świetne ćwiczenie aktorskie. Nie ma czasu na długie budowanie w sobie postaci, tylko trzeba się w nią od razu wstrzelić. Ja przecież nie mam głosu jak Chris Hemsworth. Muszę uruchomić w sobie odpowiednie rejestry, żeby zbliżyć się do niego. Zaraz potem gram kolejną postać, która mówi znacznie wyższym głosem i od razu za tą zmianą idzie moje ciało.

Podkładał pan głos pod cesarza Emhyra var Emreisa w grach „Wiedźmin 3: Dziki Gon” i „Gwint: Wiedźmińskie opowieści”. Nie mogę na sam koniec nie zapytać, o pana opinię na temat serialu „Wiedźmin” od Netfliksa.

REKLAMA

Nie czytałem książek Sapkowskiego, więc nie jestem w stanie powiedzieć, na ile scenariusz jest tutaj zgodny z ich treścią i odpowiednio pokazuje postaci. O użytym dubbingu też wiele nie powiem, bo obejrzałem „Wiedźmina” po angielsku podczas pobytu w Kanadzie. Wydaje mi się jednak, że ten serial ma spory potencjał. Widać to zresztą po jego popularności i tym jak zainteresował ludzi. W USA pojawiła się nawet potrzeba dodrukowania dodatkowego nakładu książek. Jestem bardzo ciekaw 2. sezonu, bo w początkowych odcinkach nie wszystko się udało. Ale obejrzałem do końca, nie zrezygnowałem w połowie i naprawdę mnie ta historia zaciekawiła. Myślę, że kontynuacja będzie jeszcze lepsza.

* Autorem zdjęcia tytułowego jest Bartosz Mrozowski.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA