Nie idź na Manchester by the Sea, jeśli nie szukasz mocnych wrażeń – recenzja Spider’s Web
Manchester by the Sea to jeden z tych filmów, na które idzie się z dużą obawą. Stawia on bowiem na wrażliwość pewnego szczególnego rodzaju. Ja okazałem się w pełni kompatybilny.
Manchester by the Sea to film bardzo emocjonalny. I nie, to nie jest jakiś truizm, w stylu „niebo jest niebieskie”. To nie jest też typowy wyciskacz łez. Pełno w nim humoru, pełno w nim ciepła i pozytywnej energii. Choć i wzruszeń nie zabraknie. Ten film jest po prostu napakowany pełnym spektrum emocji, które zaskakująco dobrze ze sobą współgrają.
To film o miłości, ale też i opowieść pozbawiona banału, dzięki znakomitemu scenariuszowi Lonergana. To opowieść o konsekwencjach tragedii rodzinnej i o tym, jak one wpływają nie tylko na tych bezpośrednio zainteresowanych, ale również i na ludzi z otoczenia.
Obsada jest wzorowa!
Jednak nie tylko scenariusz stanowi siłę tego filmu, ale również wspaniała gra aktorska Caseya Afflecka, który, mam nadzieję, po tym filmie zostanie obsypany nagrodami (i mam tu na myśli również nagrodę amerykańskiej akademii filmowej). Wciela się on w Lee Chandlera, woźnego zatrudnionego w Bostonie, który musi wrócić to tytułowego Manchesteru z uwagi na śmierć swojego starszego brata Joe, w którego wcielił się znakomity Kyle Chandler.
Lee to postać prawdziwe tragiczna, której życie nie oszczędzało. Jego praca, która w zasadzie polega głównie na czyszczeniu toalet, to ucieczka w stronę spokoju i normalności. Jego brat był jedyną osobą, z którą potrafił nawiązać jakikolwiek kontakt, a teraz, po jego śmierci, musi zaopiekować się jego 16-letnim, zbuntowanym synem. W tej roli również znakomity (wybaczcie, może nadużywam tego określenia, ale obsada tego filmu spisała się wzorowo) Lucas Hedges.
Brzmi znajomo?
Zarys fabularny budzi niemiłe skojarzenia z hollywoodzką sztampą. Ileż takich dramatów obyczajowych już widzieliśmy, jakie to wszystko staje się nudne. Manchester by the sea jest jednak inny. Poprzez przeróżne retrospekcje i zmyślny montaż film pozwala widzowi bardzo szybko przywiązać się do głównych postaci. Ich losy zaczynają nas obchodzić, a reżyser umiejętnie kreuje więź emocjonalną pomiędzy nimi a widzem.
W efekcie otrzymujemy porywającą opowieść o sensie życia. Pełną dramatyzmu, ale bez stereotypowego, mechanicznego grania na emocjach. Bez klasycznego, schematycznego scenariusza, który nie potrafi nas zaskoczyć. Bez górnolotnych monologów czy moralizowania. To jeden z najlepszych filmów w swojej klasie w przeciągu ostatnich lat. Zdecydowanie warto udać się do kina.