Jestem zły, naprawdę jestem zły, że stacja WGN dopuściła do tego, żeby mało straszne i hype’owane Salem trafiło do ramówki wiosennej, a Manhattan letniej. Tak dobrego serialu, który chociaż ociera się o historię, dawno nie widziałem. Słyszeliście może o Manhattan? Nie? No właśnie, a powinniście, bo póki co, ten serial zapowiada się znakomicie.
Nawet ja przegapiłem, że gdzieś w Sieci pojawiały się wzmianki o nowym serialu WGN. Mała (jak na amerykańskie standardy) stacja po zakończeniu emisji Salem (na którym się zawiodłem swoją drogą) wypuściła zastępstwo w postaci Manhattan. Ale cóż to jest za „zastępstwo”, skoro wakacyjny serial jest tak świetny, że spokojnie może stać obok hiper znanych produkcji od HBO, CBS i ABC.
Bardzo spokojnie podchodziłem do Manhattan, błogosławiona niewiedza o tym serialu, pozwoliła mi na cieszenie się w pełni tym, co miałem przed oczami. Po tytule można w zasadzie nie wiele wnioskować (serial o maklerach? Powstaniu Manhattanu?), dopiero pierwsze napisy pilota zwiastują to, czego będziemy świadkami przez kolejnych 13 odcinków. „766 dni przed Hiroszimą” - dosyć jasne prawda?
Akcja serialu jest osadzona w 1943 roku, a wydarzeniem – do którego fabuła serial będzie dążyć – będzie zbudowanie bomby atomowej i zrzucenie jej na Hiroszimę. Jak już się pewnie domyśliliście, serial skupia się na Projekcie Manhattan i naukowcach, którzy w zbudowanym na pustyni wojskowym miasteczku (Los Alamos) wytężają swoje głowy, żeby przechylić szalę zwycięstwa na stronę aliantów. Oprócz naukowców, nikt nie wie co właściwie dzieje się w tej ukrytej placówce, ani żony, ani stacjonujący tam żołnierze, ani nawet wiceprezydent USA.
Pierwsze ujęcia Manhattan nie zdradzają widzowi kompletnie niczego. Amerykańska para podróżuje z dzieckiem do „uniwersytetu na pustyni”. Po szybkim cięciu, rodzina trafia na miejsce, które okazuje się pilnie strzeżonym obiektem. Nasz bohater z pierwszych kadrów znika jednak szybko, a jego miejsce zajmuje inny, Frank Winter (John Benjamin Hickey) – lider zespołu budującego swoją wersję bomby atomowej. Na terenie miasta znajduje się mnóstwo naukowców, dwie drużyny walczą jednak zażarcie o tytuł twórców sukcesu armii amerykańskiej. Zespół Wintera zdaje się mieć lepszy pomysł, ale są znacznie słabiej wyposażeni i finansowani, podczas gdy ich konkurenci pod przywództwem Reeda Akleya (David Harbour), mają pełne wsparcie rządu, nazwę dla bomby (Thin Man), środki oraz głos samego J. Roberta Oppenheimera (Daniel London).
Manhattan byłby pewnie bardzo nudnym serialem, gdyby chodziło w nim wyłącznie o budowanie bomby. Fakt, jest to epicentrum wydarzeń i jednocześnie znane widzowi zakończenie serialu (z historii dokładnie wiemy co się stanie), ale wokół niego krążą wątki, które nadają Manhattan oprócz klimatu thrillera, także dramatyczny obraz. Dla twórców bardzo ważne było nie skupianie się na pojedynczej postaci, a rozproszenie uwagi widza na parę wątków i bohaterów. Atmosfera wielkiej tajemnicy źle wpływa na relację między żonami a naukowcami, a także powoduje nieprzyjemne okoliczności – każdy przecież może być zdrajcą posądzonym o ujawnienie badań.
Wojsko sprawuje prawie że totalitarną władzę w ośrodku badawczym, każdego może spotkać przeszukanie albo degradacja i wydalenie. Silną osobowością wydaje się Frank Winter oraz jego żona Liza (Olivia Williams), z wykształcenia botanik, która zachodzi w głowę, jak to możliwe, że na wzgórzach miasta nic nie rośnie. Winterem kieruje chęć jak najszybszego wygrania wojny i zapobiegnięcia śmierci „amerykańskich dzieci”. Jego postawa i zachowanie znacznie różni się od tego, co reprezentuje Reed Akley, który chce błyszczeć i ma w nosie dylematy, które towarzyszą Winterowi, a także Charliemu Isaacsowi – którego poznajemy na początku serialu, podróżującego z żoną.
Manhattan nie jest jednak produkcją historyczną, serial zaledwie ociera się o fakty i wyłącznie operuje historycznymi terminami (Thin Man, Gadget). Dzięki temu jednak Manhattan jest tak dobry, serial wygrywa w tych miejscach, gdzie zderzają się ludzkie pragnienia do normalnego życia z naukowymi aspiracjami i chęcią uratowania świata. Podczas gdy jedni sprzątają, gotują (czyli oczywiście kobiety), inni martwią się losem wojny i boją się o przyszłość ludzkości. Niektórzy nie wytrzymują tempa, poddają się, chcą tylko dobra swojej rodziny i ucieczki z „więzienia” Los Alamos. To normalne, przyziemne życie poznajemy od strony Abby Isaacs (Rachel Brosnahan) oraz Liz Winter, natomiast codzienną walkę z „wielkimi” problemami (także rządem USA i armią) od strony Wintera i Charliego Isaacsa.
Świetnie ogląda się taki serial, który z pozoru wydaje się geekowaty, a tak naprawdę jest produkcją dla każdego. Terminy naukowe nie nudzą (nie występują też zbyt często), a odbieganie od faktów ciekawi i powoduje chęć śledzenia losów serialowego Projektu Manhattan. Poza tym, jak na zapewne skromny budżet stacji, serial wygląda naprawdę nieźle, wręcz bogato. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to pewna schematyczność w kreowaniu bohaterów – drużyna Wintera to Azjata, Brytyjczyk, grubas i podrywacz – ale jest to wada, która absolutnie nie przeszkadza w oglądaniu serialu.