REKLAMA

To nie jest wielkie muzyczne wydarzenie. Margaret "Monkey Business" - recenzja Spider's Web

Nowa płyta Margaret, czyli jednej z największych gwiazd polskiej muzyki młodego pokolenia udowadnia, że dziewczyna ma talent i warunki do zrobienia nawet światowej kariery, jednak ciągle brakuje jej własnego, nomen omen, głosu.

Margaret Monkey Business
REKLAMA
REKLAMA

Margaret ma pozycję, jakiej przez dekady nie udało się wypracować poprzednim pokoleniom gwiazd polskiej muzyki. Jest ona bowiem na dobrej drodze do zrobienia międzynarodowej kariery. I ma wszystko, co trzeba, na miejscu – dobrych producentów, charyzmę młodej wokalistki popu, która nie blaknie na tle jej odpowiedniczek z zachodu no i świetnie śpiewa po angielsku.

Niestety powiela wszystkie błędy poprzedników i poprzedniczek chcących się wybić globalnie – nie ma własnej muzycznej tożsamości i jedynie co serwuje słuchaczom, to sprawny formalnie i przyjemny w odbiorze wtórny pop. Niczym szczególnie się nie wyróżniający, po prostu poprawny.

I określenie "poprawny" chyba najbardziej pasuje do "Monkey Business". Tak samo jak "wtórny". Słychać to praktycznie w każdym poszczególnym kawałku.

Okładka płyty Monkey Business

Otwierający płytę utwór tytułowy robi w sumie najgorsze wrażenie i nie nastraja pozytywnie do reszty – jest męczący, irytujący swoją monotonią, może i nadałby się by ponieść się w hipnotycznym tańcu, ale w zwykłym odsłuchu jest nie do zniesienia.

Promujący nowy film o Smerfach Blue Vibes jest już krokiem w zdecydowanie lepszym kierunku, chociaż chyba Margaret powinna pomyśleć nad lekką modyfikacją w szeregach swoich producentów i kompozytorów, bo utwór ten nie jest jedynym na "Monkey Bousiness", który odznacza się całkiem udaną melodią w zwrotkach i totalnie nijakim refrenem.

Później zaczyna się festiwal recyklingu wszystkich modnych obecnie trendów w muzyce.

Super Human i Over You (który też ma jakieś dziwne problemy z refrenem) i What You Do brzmią tak, że spokojnie mogłyby znaleźć się na płycie Katy Perry czy Ariany Grande, pod warunkiem, że mówimy o bonusowej płycie z odrzutami z sesji.

Za to Color of You z karaibskimi naleciałościami z tych wszystkich muzycznych wtórności (mocno zalatuje Rihanną) sprawdza się chyba najlepiej – dla mnie to najlepszy utwór na płycie i z przyjemnością sobie do niego parę razy podczas tegorocznych wakacji wrócę. Choć nadal uważam, że odnoszenie się do takich "egzotycznych" w naszym klimacie dźwięków przez polskich wykonawców zahacza czasem o małe kuriozum.

Całość zamyka jeden z dwóch tylko utworów śpiewanych po Polsku, czyli ballada Byle jak i jeśli miałbym być złośliwy, to napisałbym, że ten tytuł jest dość metaforyczny względem owego kawałka. Pozornie trudno się do czegokolwiek przyczepić, bo zagrany i zaśpiewany jest bardzo dobrze, tyle że słuchając go ciągle miałem wrażenie, że to jakaś polska wersja średniaka z repertuaru Taylor Swift.

Rzucam tymi nazwiskami zachodnich gwiazd nie bez powodu.

Margaret bowiem z jednej strony chce być (i jest) światowa, ale z drugiej wychodzi z niej ta nasza polska prowincjonalność, polegająca na zapatrzeniu się w koleżanki po fachu zza wielkiej wody.

Problem z Margaret (a także z Sarsą i innymi jej podobnymi młodymi gwiazdami polskiego popu) polega na tym, że tak naprawdę sam fakt, że świetnie śpiewają po angielsku, brzmią nowocześnie i na światowym poziomie, nie wystarcza, by zawojować świat.

REKLAMA

Takich płyt jak "Monkey Business" powstaje setki tu u nas w Europie i pewnie z tysiące w Stanach. Także nie do końca trafia do mnie twierdzenie, że gdyby ta płyta pojawiła się w Ameryce, to byłoby o niej głośno na świecie. Nie, bo żeby to osiągnąć, Margaret musi w pełni znaleźć swoje muzyczne "Ja". Na razie widzę, że jedynie szuka.

Oczywiście, jak pisałem wcześniej, co najmniej kilka kawałków z nowego albumu Margaret słucha się przyjemnie, tak więc w kategorii płyty rozrywkowej i bezpretensjonalnego popu "Monkey Business" jakoś tam się broni, choć w żadnym razie nie jest muzycznym wydarzeniem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA