Na HBO GO obejrzycie już w całości jeden z najciekawszych seriali tego roku. Mark Ruffalo opowiada o roli w „To wiem na pewno”
W „To wiem na pewno”, nowym serialu HBO, Mark Ruffalo wciela się w dwie role – bliźniaków Dominicka i Thomasa. W przeprowadzonym w maju wywiadzie aktor opowiedział o tym, jak dużym wyzwaniem była ta niestandardowa rola.
Mark Ruffalo – wywiad
Czy przed rozpoczęciem zdjęć przeczytałeś powieść Wally’ego Lamba?
Mark Ruffalo: Nie, dopiero później. Wally’ego Lamba i mnie reprezentuje ta sama agencja literacka. Kiedy prawa do ekranizacji jego powieści stały się znowu dostępne i zaczęły się nimi interesować różne ważne osoby, Wally zapytał się agenta, czy Mark Ruffalo nie chciałby jej przenieść na mały ekran. Zacząłem czytać książkę, kiedy skontaktowała się ze mną agentka. Pochłonąłem ją w jeden weekend. Od razu wiedziałem, że to doskonały materiał na serial, ale nie byłem pewny, czy mój pomysł spodoba się Wally’emu. Umówiliśmy się na spotkanie, podczas którego powiedziałem mu, że ma wielki talent i że to wspaniała książka, która wiele by straciła, gdybyśmy nakręcili na jej podstawie film.
Chciałem nakręcić miniserial i moja propozycja bardzo mu się spodobała. Chwilę potem zapytałem się go: „A co myślisz o Dereku Cianfrance?” Bardzo podobał mu się ten pomysł i w zasadzie dał mi wtedy swoje błogosławieństwo. Później poszedłem oficjalną drogą i rozmawiałem z agentami i menadżerami, a zwłaszcza moją menadżerką Margaret Riley, która bardzo mi pomogła i zachęcała mnie do dalszej pracy, bo zacząłem się wahać, czy powinienem być producentem. Zacząłem nagle wątpić we własne możliwości, ale Margaret powiedziała mi, że zajmuję się tym od lat i powinienem w dalszym ciągu robić to samo, czyli pracować nad rozwojem scenariusza, dobierać sobie współpracowników, zatrudniać najlepszych i robić to, co podpowiada mi mój twórczy instynkt, a wszystko będzie dobrze... I w końcu nakręciłem serial.
Czy przedstawiona w serialu historia brzmi tobie znajomo?
Tak, bo sam jestem potomkiem włoskich imigrantów. Moi przodkowie przyjechali do Ameryki w poszukiwaniu nowego, lepszego życia, bo byli bardzo biedni. Mój dziadek zaczął malować domy. Był przedstawicielem ciężko pracującej klasy robotniczej. Bardzo chciał odciąć się od swoich włoskich korzeni, żeby stać się prawdziwymi Amerykanami, co mu się udało.
Rodzina była dla nich najważniejsza. Rodzinne tajemnice, czyli choroby psychiczne, wielkie rodzinne dramaty, nigdy nie wychodziły na zewnątrz. Ja sam miałem brata, „włoskiego bliźniaka”, jak się u nas mówi. Urodziliśmy się w tym samym roku i nauczono nas, że rodzina jest najważniejsza. W historii mojej rodziny znajdziesz wszystkie te elementy – dobre i złe, piękne i brzydkie. Przedstawione w powieści losy bohaterów brzmiały mi bardzo znajomo. Miałem wręcz wrażenie, że to ludzie, których dobrze znam, bo wychowywałem się wśród nich. To klasa społeczna, której jestem częścią. Nikt nie opowiada o nich historii, ale to my jesteśmy solą tej ziemi lub jedną z ważnych części Ameryki. Tak to wszystko wyglądało, ale największym wyzwaniem było wcielenie się w rolę bliźniaków.
Czy trochę obawiałeś się i jednocześnie cieszyłeś, że zagrasz podwójną rolę?
Jeśli mam być szczery, to byłem przerażony. Porywałem się na różne szalone rzeczy, kiedy miałem czterdzieści kilka lat, ale kiedy skończyłem 52 lata, straciłem wiarę w siebie jako aktora i w ogóle człowieka. Kiedy projekt nabierał coraz konkretniejszych kształtów, coraz częściej zastanawiałem się, czy dam radę unieść ciężar obu ról.
I jak sobie w końcu poradziłeś?
Prawdę mówiąc, miałem szczęście, że współpracowałem z Derekiem, który chciał pokazać wrażliwą stronę bohaterów i co chwilę dopytywał się mnie, czy odczuwam konkretne emocje. Potem mówił mi: „Zagraj to w taki sposób, a wszystko będzie za*** dobre. Pokaż na planie to, czego właśnie doświadczasz, a my to nakręcimy. To będzie nasz punkt wyjścia i może wydarzy się przy okazji coś jeszcze”. I tak było praktycznie każdego dnia. Często mówiłem mu „Boję się.” A on odpowiadał mi na to: „To dobrze, bo Thomas też się boi”. Kiedy upierałem się, że nie wiem, co robię, w odpowiedzi słyszałem: „I bardzo dobrze, bo Dominick nie wie co robi”. Zawsze skupialiśmy się na bieżącej chwili. Dobry aktor wie, kiedy może to zrobić. Jest to łatwe, jeśli ma u boku kogoś takiego, jak Derek, który ma doskonałą intuicję i dobrze prowadzi cię na planie. Przy nim zawsze sobie poradzisz – stajesz się górą, nie wspinasz się na nią, ale nagle się nią stajesz. Chcieliśmy pokazać w serialu całą paletę uczuć – niepewność, poczucie porażki, utratę wiary w siebie, które przeżywają nasi bohaterowie.
Czy niepewność jest ważnym motywem?
Bardzo ważnym.
Co robiłeś podczas trwającej sześć tygodni przerwy w zdjęciach, kiedy po zagraniu Dominicka zacząłeś przygotowywać się do fizycznej metamorfozy, aby wcielić się w rolę Thomasa? Czy był to dziwny okres?
Tak, bo miałem wrażenie, że jestem w zawieszeniu. Przestałem być Dominickiem i czekała na mnie bardzo trudna metamorfoza. Zacząłem bać się tej roli, kiedy trwały jeszcze zdjęcia z udziałem jednego bliźniaka. Odciąłem się od pierwszego etapu i wkroczyłem w nową serialową rzeczywistość z Derekiem, pozostałymi członkami obsady i ekipy produkcyjnej. Jeździłem do domu na weekendy, ale spędzałem z rodziną tylko jeden dzień. Wsiadałem w samochód w piątek wieczorem, spędzałem z żoną i dziećmi sobotę i wracałem na plan w niedzielę wieczorem, żeby nauczyć się 20 albo 30 stron tekstu do nowych scen albo po prostu się do nich przygotować. Czułem się jak w klasztorze, aż tu nagle okazało się, że mogę wrócić do domu na całe sześć tygodni. Wróciłem do domu, wiedząc, że muszę teraz zagrać niezwykle trudną rolę Thomasa. Kompletnie nie wiedziałem, jak się za nią zabrać. A kiedy już nad nią pracowałem, analizując i testując różne pomysły, nie byłem z siebie zadowolony i zacząłem zajadać stres. Ciągle jadłem przez cały dzień. Derek pytał się mnie: „Znowu jesz?” A ja odpowiadałem mu: „Mam 52 lata i rzucanie się na jedzenie pewnie nie jest dobrym pomysłem, bo nie wiem, jak zniesie to moje serce”. Derek ciągle powtarzał mi: „Jedz dalej!” (śmiech). Zwierzałem mu się, że nie mam żadnego pomysłu na drugiego bliźniaka, ale on odpowiadał mi „Jedz dalej, a pomysł sam przyjdzie ci do głowy”. I faktycznie tak się stało, kiedy spotkałem się z naszym konsultantem, który sam cierpi na schizofrenię paranoidalną. Obejrzałem też tysiące godzin nagrań osób, które opowiadają o tej chorobie, wywiadów na temat schizofrenii przeprowadzonych z ludźmi, którzy zmagają się z nią w codziennym życiu i odczuwają różne skutki uboczne przyjmowanych leków.
Wykorzystałem wszystkie te informacje, aby zbudować graną przez siebie postać. Naturalnie, sama schizofrenia nie jest bohaterem serialu, ale odgrywa w nim ważną rolę, bo bardzo komplikuje mojemu bohaterowi życie. Najważniejsze było dla mnie określenie, kim jest naprawdę Thomas. Musiał być całkowitym przeciwieństwem Dominicka – jego zaprzeczeniem. Derek podsyłał mi różne materiały, zaznaczając, co chciałby pokazać w konkretnych scenach. Zbudowanie postaci było procesem. To było ważne, bo chcieliśmy, żeby widzowie utożsamiali się z Dominickiem i interesowali się jego losem.
Czy kiedy na planie padł ostatni klaps, opuściło cię poczucie niepewności i wątpliwości, które ciągle cię nachodziło?
Ten serial jest inny od wszystkich produkcji, w jakich do tej pory zagrałem. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale zawsze byłem trochę wycofany. Trzymałem dystans, bo dzięki temu w razie niepowodzenia mogłem sam siebie przed sobą wytłumaczyć, wmawiając sobie że „nie dałem z siebie wszystkiego”. Byłem przekonany, że gram, jak umiem najlepiej, ale nigdy nie była to do końca prawda... Kiedy aktorzy grają, a później oglądają swoją grę, zaczynają wyczuwać, czego oczekują od nich widzowie. Każdy z nas ma sprawdzone tricki, gesty i dopracowane do perfekcji techniki, z którymi czuje się pewnie. To jest bardzo ludzkie - każdy z nas ma własną strefę komfortu i niechętnie z niej wychodzi.
Ja w pewnym momencie zacząłem bardzo cenić swój komfort, a Derek szuka w aktorach czegoś zupełnie innego. Nie interesuje go, czy czujesz się dobrze, czy źle. Nie chce podtrzymywać cię w takim stanie. Bardzo często mówił mi na planie: „To wspaniały popis aktorski Marka Rufallo. Bardzo mi się podoba twoja gra i z przyjemnością bym ją dalej oglądał, ale interesuje mnie coś zupełnie innego. Zejdźmy poziom niżej. Chcę, żebyś stał się zły. Chcę, żebyś stał się straszny.” Na coś takiego nie jest przygotowany żaden aktor i nie pomoże tu dopracowany do perfekcji warsztat. Jeśli zamkniemy się w strefie komfortu i zaczniemy bronić się przed wyjściem z niej, odbije się to na naszej grze. W pewnym momencie trzeba skoczyć na głęboką wodę, dać z siebie wszystko i przygotować się na całkowite zanurzenie w granej postaci. Dopiero wtedy uzyskamy pożądany efekt. Bardzo dużo zależało od Dereka i sposobu, w jaki wyreżyserował sceny.
Wally Lamb powiedział kiedyś, że kiedy zaczyna pisać, słyszy w swojej głowie głos i pozwala mu przejąć nad sobą kontrolę. Czy podobnie jest z aktorstwem? Czy kiedy grasz swoją rolę, pozwalasz, aby bohater zaczął tobą kierować?
Mój nauczyciel zwykł mawiać – kiedy idziesz do biblioteki, zaczynasz rozumieć kontekst polityczny, emocjonalny i historyczny. Zaczynasz rozumieć, jak porusza się twój bohater, co go wyróżnia od innych, w jaki sposób powinien trzymać rekwizyty, jak pić ze szklanki i w jaki sposób powinien kroić kanapki. Kiedy wszystko już będzie jasne, wszystko to odrzucasz i zaczynasz latać. Tak to właśnie działa. W taki właśnie sposób pracuje Wally. Nie zaczyna pisać w chwili, której zaczyna słyszeć wewnętrzny głos. Proces twórczy trwa od dawna, a głos jest jego zwieńczeniem.
Czy Wally Lamb widział już serial i czy byleś z nim podczas projekcji?
Nie, nie byłem przy nim, ale strasznie denerwowałem się, wiedząc, że zaczął go oglądać (śmiech). A ponieważ Wally jest niezwykle wyrozumiałą i miłą osobą, powiedział nam po prostu: „Przekazuję wam swoją powieść. W wytwórni Fox mają 20 wersji scenariusza i nie wiedzą, jak się zabrać do jego ekranizacji. Mam nadzieję, że wy zrealizujecie ten materiał po swojemu. Przekazuję wam książkę, na podstawie której macie nakręcić film. I daje wam całkowicie wolną rękę.”
Pomimo tego, nie byłem pewny, czy serial mu się spodoba. Jest to o tyle ważne, że Derek i ja bardzo podziwiamy i szanujemy Wally’ego. Chcieliśmy nakręcić produkcję, która będzie się wyróżniać i będzie także naszym autorskim dziełem. Bardzo chcieliśmy wiernie przenieść powieść na ekran i jednocześnie tchnąć w nią nowe życie, co wymagało od nas niezwykłej ekwilibrystyki.
Właśnie dlatego przestraszyłem się, kiedy dowiedziałem się, że Wally ogląda serial i za chwilę wypowie się na jego temat. Tak naprawdę, wszystko od niego zależało. Równie dobrze mógł powiedzieć: „To się do niczego nie nadaje i nie mam zamiaru firmować serialu swoim nazwiskiem”. Na szczęście, tak się nie stało.
A co dokładnie tobie powiedział?
Napisał do nas pięknego maila, w którym praktycznie zrecenzował cały serial. Wybrał sceny, które bardzo mu się podobały i te, które jego zdaniem należało zmienić, żeby zmieścić się w ramach czasowych lub płynniej poprowadzić akcję. Dał nam wiele wskazówek i powiedział, że chce, żebyśmy podziękowali naszym rodzinom – małżonkom i dzieciom – za to, że pozwolili nam nakręcić tak dobry serial. Jego zdaniem, oni także zasługują na uznanie. Był z serialu bardzo zadowolony.
Czy miałeś swój udział w obsadzeniu wszystkich członków obsady?
Tak. Chcę podkreślić, że serial jest owocem współpracy Dereka, mnie, wszystkich aktorów i członków ekipy produkcyjnej. Derek i ja zawsze staramy się zebrać jak najlepszą ekipę i stworzyć dla jej członków warunki, aby mogli dać z siebie wszystko. Pracujemy kolektywnie - jesteśmy zespołem, w którym nie panuje sztywna hierarchia. Każdy ma swoje zadanie do wykonania i każdy z nas wkłada w swoją pracę całe serce. Praca staje się naszym życiem i czujemy się na planie jak w domu. Pomagamy wszystkim rozwinąć skrzydła i cały czas ich wspieramy. Tak było też tym razem. Podczas castingu współpracowałem bardzo blisko z Derekiem i Bonnie Timmermann (reżyserką castingu). Nieustannie wymienialiśmy się pomysłami, spotykaliśmy się i rozmawialiśmy z aktorami. Ostateczną decyzję podejmował zawsze Derek, bo to on jest reżyserem, ale zawsze się z nim zgadzaliśmy. Ja proponowałem swój pomysł, rozmawialiśmy na ten temat i spotykaliśmy się z aktorami, w większości przypadków podczas oficjalnych przesłuchań do roli, co bardzo ułatwiło nam dokonanie wyboru.
To historia, której motywem przewodnim jest rodzina i wszystko dobre i złe, co się z nią wiąże. Czy masz wrażenie, że w chwili obecnej, kiedy większość ludzi na całym świecie tkwi zamknięta w czterech ścianach swoich domów, jest to bardzo aktualny temat?
Myślę, że rodzina jest tematem wszystkich wielkich dramatów, bo dom rodzinny, gdzie mieszkają ludzie, którzy nas dobrze znają, jest także miejscem, gdzie okazujemy swoje emocje, gdzie łatwo jest nas zranić. To właśnie tam mierzymy się co chwilę z nowymi wyzwaniami, a sytuacja zmusza nas, abyśmy nauczyli się współegzystować z innymi. Nie wszyscy wynieśli ze swoich rodzinnych domów tego rodzaju doświadczenia, ale większość z nas pewnie tak. Mam wrażenie, że w tym momencie nasz serial może skłonić widzów do refleksji. Ważne są nasze korzenie, rodzina, w której się wychowaliśmy lub sami ją założyliśmy, dom, w którym dorastaliśmy. To właśnie tam budujemy wszystkie ważne dla nas relacje, o których wartości i znaczeniu teraz się przekonujemy. Rodzina to azyl w chwili światowego kryzysu. Kiedy szukamy bezpiecznego schronienia, gdzie kierujemy nasze kroki? Chcemy być razem z naszą rodziną. Jest to moim zdaniem bardzo aktualny teraz temat. Czasem seriale doskonale wpisują się w bieżące wydarzenia i sądzę, że nam właśnie udało się to zrobić.
Serial „To wiem na pewno” znajdziecie na HBO GO.
Wywiad powstał we współpracy z HBO.