Martin Scorsese mówi o „inwazji” filmów superbohaterskich na kina. Dużo w tym ignorancji i pogardy dla widzów
Martin Scorsese nie ma zamiaru wycofywać się z wcześniejszej krytyki filmów Marvel Cinematic Universe. Reżyser „Irlandczyka” ogłosił, że mamy do czynienia z inwazją superbohaterskich produkcji na widownię kinową. Środowisko podzieliło się w ocenie słów Scorsese, ale prawda jest taka, że reżyser sam sobie najbardziej zaszkodził.
Iron Man siłą zaciągnął was do kina na „Avengers: Wojna bez granic”? A może Thanos zagroził waszym bliskim, że czeka ich los filmowej Ziemi, jeśli nie kupicie biletów na „Avengers: Koniec gry”. Z pewnością coś podobnego musiało się stać, bo przecież trwa brutalny najazd na kina, któremu przewodzi Marvel i jego przebrzydli herosi. Tak przynajmniej uważa Martin Scorsese, według którego sztuczne twory przypominające parki rozrywki najeżdżają biednych kiniarzy i przeszkadzają im w pokazywaniu prawdziwego, narracyjnego kina.
Autor „Taksówkarza” i „Irlandczyka” nie przejął się negatywnymi reakcjami części twórców i aktorów występujących w Marvel Cinematic Universe na swoją poprzednią wypowiedź, dlatego podczas London Film Festival powrócił do kwestii superbohaterskich opowieści. Jak podaje portal The Guardian, Scorsese powtórzył, że według niego nie mamy do czynienia z filmami, ale w dodatku skrytykował ich wpływ na decyzje podejmowane przez właścicieli kin:
To zupełnie inne doświadczenie. To nie jest kino, tylko coś zupełnie innego. I bez względu na to, czy wam się podoba czy nie, to nie powinniśmy być przez takie produkcje najeżdżani. Mamy do czynienia z ważną sprawą. Musimy wymagać od kiniarzy, że staną na wysokości i dopuszczą do kin filmy narracyjne.
Więcej na ten temat szanowany twórca opowiedział podczas wykładu organizowanego przez BAFTA. Portal Vulture poinformował, że Scorsese połączył tam dwa przedstawione wcześniej punkty widzenia w jedną całość. Z jego obserwacji wynika, że to kina stały się parkami rozrywki i winę za to ponosi Marvel. Zmusza to innych twórców do dostosowywania się do podobnego poziomu i zabiera miejsce „prawdziwemu kinu”. A przy tym kształtuje nowy rodzaj odbiorców, którym wydaje się, że przygody grupki superbohaterów to wszystko, na co stać to medium.
Martin Scorsese w swoich wypowiedziach daje popis hipokryzji, ignorancji i dosyć zabawnego elityzmu.
Dzieła Marvel Cinematic Universe to najzwyczajniejsze w świecie filmy. Robi się je w dokładnie taki sam sposób, jak wszystkie inne hollywoodzkie produkcje. Sam fakt, że ich budżet przewyższa autorskie produkcje, a wpływy z biletów są większe, naprawdę w żaden sposób nie uprawnia do zestawiania ich z parkami rozrywki. Prawda jest zresztą taka, że Martin Scorsese nie widział w całości żadnego filmu Marvel Studios, a też szczerze wątpię, by w ostatnich latach często odwiedzał wesołe miasteczka czy Disneylandy.
Wypowiadanie się z tak ogromną pewnością na temat, którego nie zgłębiło się w sposób choćby znikomy, to modelowy przykład ignorancji. Kilka filmów MCU stoi na bardzo niskim poziomie, wiele to dosyć odtwórcze i przeciętne produkcje. Nie brakuje też tam kilku perełek kina gatunkowego, a jest tam też sporo indywidualnego stylu poszczególnych reżyserów. Całe współczesne Hollywood ma problemy z tworzeniem oryginalnych dzieł. Prawie wszystko jest czyimś remakiem, sequelem lub adaptacją. W jaki sposób filmy Marvela są temu bardziej winne? W końcu przez ponad ponad dekadę Kevinowi Feige'owi udało się utrzymać względnie spójny świat, w którym stale pojawiają się te same postaci, grane przez (w większości) tych samych aktorów. Pisałem już o tym wcześniej w tekście o reboocie Hollywood, ale MCU to w rzeczywistości alternatywa dla ciągłych remake'ów a nie ich wzmocnienie. Nie musi się ona podobać każdemu, ale to akurat nic złego.
Scorsese mówi o wspieraniu kin, ale sam pozbawił ich możliwości pokazywania „Irlandczyka”.
Głównym celem właścicieli kin jest zarabianie na swoim biznesie. Oczywiście inną strategię w osiąganiu tego zamierzenia przyjmują IMAX-y, inną multipleksy, a jeszcze odmienną kina studyjne. Różne placówki odpowiadają na zróżnicowane zainteresowanie widzów. Wydaje mi się, że ktoś taki jak Martin Scorsese doskonale to rozumie, ale nie jest obiektywny w swoim spojrzeniu. Kiniarzy nikt nie zmusza do pokazywania filmów Marvela czy DC - sami tego chcą. Pomińmy banalny fakt, że mogą być fanami komiksów lub kina rozrywkowego (strach się bać!). Wyświetlanie dzieł MCU po prostu się im opłaca.
I może część z nich wolałaby zamiast kolejnej adaptacji komiksu pokazywać nowy film Scorsese, ale nie otrzymają takiej możliwości. Bo gdy przyszło co do czego autor „Irlandczyka” wolał skusić się na ofertę platformy Netflix niż zrezygnować z drogiej technologii odmładzania aktorów. Takie jego prawo, ale zdecydowanie osłabił tym siłę swoich argumentów w powyższym sporze. Nie on jeden zresztą dał w ostatnich miesiącach popis hipokryzji. Inny doskonale znany reżyser, Steven Spielberg ostro atakował platformy VOD a zwłaszcza Netfliksa. Głosił, że produkcje serwisu nie powinny być dopuszczane przed komisję oscarową. Niczego podobnego nie mówił jednak w kontekście nowych produkcji Apple TV+, z którym ma podpisany olbrzymi kontrakt na współpracę i dla którego wkrótce wyprodukuje kontynuację „Kompanii braci”.
Nazywanie widzów „Avengers: Koniec gry” nowym rodzajem odbiorców jest jednocześnie śmieszne i trochę obraźliwe.
Największy film Marvel Cinematic Universe obejrzeli ludzie z całego globu. Wśród nich byli zdeklarowani fani Scorsese, Spielberga, Lyncha, a pewnie zdarzali się też miłośnicy Bergmana. Część z nich uznała symboliczne zakończenie MCU za olbrzymi sukces, a inni krytykowali poszczególne elementy filmu. Tylko dlatego, że coś jest popularne, nie oznacza, że widzowie przyjmują to bezrefleksyjnie. Robienie z nich bezmózgich marionetek, które przyjmują wszystko jak leci jest niesamowicie elitarystyczne.
Czy tylko dlatego, że ktoś uważa „Milczenie” Martina Scorsese za najeżony problemami, bardzo przeciętny film, a z chęcią chodzi na adaptacje superbohaterskich komiksów, to powinien być wykluczony ze świata „prawdziwego kina”? Wygląda więc na to, że chyba od tej pory nie jestem prawdziwym widzem, bo właśnie taka jest moja opinia. O ile oczywiście ja lub ktokolwiek inny na tej planecie faktycznie przejmie się gadaniem słynnego reżysera.