REKLAMA

Twórca słynnego komiksu „Maus” zestawia powstanie komiksów o superbohaterach z narodzinami faszyzmu

Trwająca już ponad 70 lat popularność komiksów superbohaterskich to jeden z największych sukcesów w historii amerykańskiej popkultury. Twórca słynnego „Mausa”, Art Spiegelman, postanowił przyjrzeć się jednak początkom tego ruchu i wszedł w konflikt z Marvelem. A wszystko przez zestawienie z faszyzmem i zbyt dużą polityczność.

marvel komiksy
REKLAMA
REKLAMA

Można wymienić kilkanaście tytułów, które niezwykle mocno wpłynęły na rozwój całej branży komiksowej i do dzisiaj są wspominane z dużym szacunkiem. Chodzi m.in. o „Action Comics” #1 (debiut Supermana), „Captain America” #1 czy wreszcie „Maus” Arta Spiegelmana. Każde z tych dzieł ma pewne cechy wspólne, a przy tym każde jest zupełnie inne i nie sposób ich porównywać. Wspomniane komiksy stały się jednak właśnie przyczynkiem do dużej kontrowersji i sporu między legendarnym twórcą a wydawnictwem Marvel.

Wszystko zaczęło się od napisanego przez Spiegelmana wstępniaka do planowanego zbioru najsłynniejszych zeszytów ze złotej ery amerykańskiego komiksu (lata 1938-1956). To właśnie wtedy narodziła się większość popularnych obecnie superbohaterów, a nakłady wydawnictw osiągały rekordowe wyniki, które później udało się jeszcze na chwilę powtórzyć tylko w latach 90. Zapowiedzią nowej ery było powstanie Supermana, który łączył w sobie supersiłę i niesamowite moce z dosyć naiwną i grzeczną naturą. A po nim pojawili się kolejni nadludzie, którzy jednak nie mieli potrzeby panowania nad innymi.

Spiegelman stawia tezę, że olbrzymi wpływ na kształt komiksów superbohaterskich miało żydowskie pochodzenie autorów.

Autor i historyk wymienia pierwszych wydawców komiksów Maxwella Gainesa i Martina Goodmana, twórców Supermana, Jerry'ego Siegela i Joego Shustera oraz najsłynniejszy duet Marvela: Jacka Kirby'ego (wcześniej Jacoba Kurtzberga) i Stana Lee (Stanleya Liebera). Wszyscy oni byli emigrantami lub dziećmi emigrantów z pierwszego pokolenia. Zdaniem Spiegelmana miało to olbrzymi wpływ na tworzone przez nich postaci.

 class="wp-image-314970"
Kadr: Fragment okładki „Captain America” #1/Marvel

Wszyscy superbohaterowie tamtych czasów (Superman, Namor czy Kapitan Ameryka) w sensie fizycznym byli nadludźmi. Nie mieli nic wspólnego z faszystowską ideologią, ale też potrafili robić rzeczy niedostępne dla zwykłych ludzi. Można więc powiedzieć, że do pewnego stopnia te dwa wydarzenia ze sobą współgrały. Do dzisiaj toczą się zresztą dyskusje o tym, na ile Superman wypełnia cechy filozofii Nietzschego. W pełni propagandowa rola przypadła jednak dopiero trzeciemu z wymienionych bohaterów. Steve Rogers miał wprost przeciwstawić się nazistowskiemu ubermensch, w imię USA, dobra i pokoju na świecie. Zostało to przy tym wyrażone w prostej, pulpowej formule, bo na pierwszej okładce czytelnicy mogli zobaczyć jak Kapitan uderza Hitlera w twarz. Przyniosło to olbrzymi sukces i milionowe nakłady miesięczne aż do końca wojny (potem nadszedł trwający z przerwami aż do dzisiaj kryzys).

Według Arta Spiegelmana ta polityczna siła komiksów zagubiła się jednak w ostatnich latach. Jak pisze w tekście do brytyjskiego Guardiana, sam dostał na to dowód, gdy Marvel nie zgodził się na pewien fragment jego eseju. Autor Mausa napisał wspomniał w nim o „Orange Skullu”, czyli swoistym połączeniu przeciwnika Kapitana Ameryki, Red Skulla, z obecnym prezydentem USA. Wydawca poinformował go, że Marvel Comics stara się obecnie zachowywać apolityczność i dlatego Spiegelman musi zmienić lub usunąć wspomniany fragment. Autor wybrał inną opcję i postanowił całkowicie wycofać swój udział w projekcie. Przy czym nie bez ironii wspomniał, że były (i znienawidzony przez pracowników) prezes Marvel Entertainmen, Isaac Perlmutter, jest znanym przyjacielem Trumpa i wspiera finansowo jego kampanię

Spiegelman nie myli się, gdy mówi o amerykańskich superbohaterach jako odpowiedzi na faszyzm. Kwestia (a)polityczności Marvela to jednak sprawa dyskusyjna.

 class="wp-image-314988"
Kadr: Okładka „Maus”/Wydawnictwo Komiksowe

Warto przypomnieć, że powodzenie Kapitana Ameryki było mimo wszystko krótkotrwałe, gdy zestawimy je z całą historią komiksów superbohaterskich. Propagandowe historie przestały się sprzedawać, gdy Amerykanie zaczęli coraz mniej wierzyć w moralną czystość swojego narodu. Łatwo w taki sposób przedstawiać nazistów, ale już z innymi przeciwnikami sprawa wygląda znacznie bardziej skomplikowanie. Zresztą sam Spiegelman w swoim najsłynniejszym dziele - „Mausie” - schował polityczny przekaz za podwójną gardą wspomnień ojca i baśniowej otoczki (Żydzi są tam myszami, naziści kotami, a Polacy świniami).

Obecnie Marvel bardzo często obrywa za przesadną działalność polityczną, tylko że od zwolenników prawej strony politycznego spektrum. Często wytykają oni wydawcy, że w swoich komiksach nachalnie promuje treści ruchu LGBT i na siłę reklamuje niepopularne komiksy, których bohaterkami są kobiety. Dużo w tych głosach nienawiści i negatywnego nastawienia do współczesnego świata (dla wielu czytelników każde wspomnienie o homoseksualizmie jest problemem), ale nawet niezasłużona krytyka negatywnie wpływa na wyniki finansowe.

REKLAMA

Czy to oznacza, że Spiegelman powinien godzić się na cenzurę? Oczywiście, że nie. Ale nie od dzisiaj wiadomo, że to DC a nie Marvel częściej decyduje się na mocne i polityczne komiksy (zresztą w filmowym uniwersum też musieliśmy długo czekać na drugą „Wonder Woman”). Odkąd Disney zarządza Domem Pomysłów, paradoksalnie wszelkie pomysły zostają podporządkowane kwestiom finansowym. Taki znawca branży jak Art Spiegelman powinien zdawać sobie z tego sprawę. I to bez względu na to jak ocenia Donalda Trumpa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA