REKLAMA

Melinda i Melinda [film]

Jak należy spoglądać na życie? Można być optymistą i oceniać wszystko, co się dzieje wokół, w pozytywny i radosny sposób, ale można również zostać pesymistą i traktować wszystko na poważnie i być ostatecznie zdołowanym. W filmie sytuacja wygląda podobnie. Przedstawione historie ocenia się albo z perspektywy komediowej, albo dramatycznej. Allen jednak nie zauważył tu żadnego dylematu moralnego, toteż wykorzystał oba pomysły w jednej produkcji - Melinda i Melinda.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Grupa przyjaciół-filmowców spotyka się jednego wieczora w przytulnej kawiarni. Rozmawiają na różne tematy, gdy nagle dwóch z nich zaczyna się wykłócać o istotność komediowego i dramatycznego punktu widzenia. Wtedy jedna osoba z grupy zaczyna opowiadać historię, która przydarzyła się jej znajomym. Po zakończeniu, emocjonalny "dramaturg" odczuwa w niej opowieść nadającą się na dramat, natomiast "komediant" widzi idealny materiał na zabawną komedię romantyczną. Allen postanawia urzeczywistnić pomysły artystów, dzieląc film na pół. Jedynym spoiwem łączącym te dwie części jest tajemnicza postać Melindy.

REKLAMA

Melinda i Melinda to kolejny film, w którym nowojorski reżyser powraca do eksperymentowania formą. Wykorzystuje postmodernistyczny styl opowiadania, aby przedstawić historię jednej kobiety. Oba dyskursy różnią się od siebie nie tylko powagą, ale również charakterem głównej postaci. W dramacie Melinda jest rozwódką, której odebrano dzieci, a sama chciała popełnić samobójstwo. Szuka również pocieszenia w przelotnych romansach z artystami, by uciec od brutalnej rzeczywistości. Jej stan psychiczny odzwierciedla również jej wygląd zewnętrzny. Przetłuszczone, chaotycznie ułożone włosy, rozmyty makijaż oraz bardzo delikatne ubranie świadczą o tym, że niezbyt martwi się o swój wygląd, kiedy nie potrafi porządnie poukładać swojego własnego życia. Komediowa wersja Melindy jest zupełnie inna. To towarzyska i atrakcyjna kobieta, która nie miała zbyt wiele szczęścia w miłości, ale z uśmiechem przyjmuje decyzję o rozstaniu (mimo iż najpierw połyka całą garść tabletek nasennych i chce je popić wódką). Pozostawia problemy za sobą i brnie naprzód - cieszy się chwilą, poznaje nowych ludzi oraz nie wstydzi się opowiadać o swojej przeszłości. To kompletna zmiana zachowania od dramatycznej Melindy. Dwie różne kreacje, jedna i ta sama bohaterka.

Próba wytworzenia konsensusu między komedią i dramatem się nie udaje. Woody Allen chce wycisnąć jak najwięcej i z jednej i z drugiej części, jakby nie był zdecydowany gdzie pójść w prezentacji oblicza Melindy. Dramat dzieje się wśród zwykłych ludzi, którzy nie są ani bogatymi, ani szanowanymi artystami, choć mają ku temu aspiracje. To świat przepełniony depresją i smutkiem już od samego początku. Laurel i Lee przyjęli główną bohaterkę do siebie, a sami mają poważne problemy w małżeństwie. Z minuty na minutę sytuacja się pogarsza. Allen poddaje postaci wątkom coraz to bardziej katastrofalnym, balansując między hollywoodzkim dramatem a grecką tragedią bez inspiracji kinem Bergmanowskim. Pod koniec film sprawia wrażenie odrobinę wyolbrzymionego, ale czy o to właśnie nie chodziło? Musimy pamiętać, że to wszystko jest tylko wymysłem człowieka uporczywie trzymającego się tezy, że trzeba brać życie poważnie. Może nieco przesadził, ale w końcu sam pomysł na film to ucieczka od rzeczywistości, więc wodze fantazji artysty sceptyka popuściły.

Z komedią jest zupełnie inaczej. Reżyser nie popada w euforię i nie serwuje serii gagów allenowskiego absurdu, jak np. w Bananowym czubku. To jest typowy obraz zwykłej, starzejącej się komedii romantycznej podanej z niecodziennym, mądrym i zabawnym żartem. Zmienia się również środowisko oraz role społeczne. Kobieta jest sferą dominującą w związku i w dodatku to typowa niezależna artystka z zacięciami feministycznymi (w końcu kto inny nazwałby swój film Sonatą kastracyjną), próbująca znaleźć sponsora do realizacji swojego najnowszego projektu. Mąż natomiast to pantoflarz z kucharskimi zdolnościami, chronicznie zakochujący się w kobietach poświęcających mu uwagę. Kształt tej farsy na początku wydaje się być całkiem zwyczajny i prowadzący do przewidywalnego zakończenia. Ale właśnie ta prosta natura jest tu najpiękniejsza. Poprzez umieszczanie bohaterów w zwyczajnych sytuacjach, komedia zwalcza pesymistyczną wizję dramatu. Dlatego na przemian oglądamy raz wersję tragiczną, a raz zabawną. Sarkazm tak często wykorzystywany przez Allena znakomicie niweluje dołującą wersję. Oczywiście tę część również można posądzić o wyolbrzymianie sprawy i upychanie postaci na siłę do sytuacji absurdalnych i testujących ich wytrzymałość w związku. Ale właśnie na tym polega wizja optymisty - życie jest serią zbiegów okoliczności, z których można stworzyć zabawną satyrę.

REKLAMA

Dzięki tej postmodernistycznej narracji, przy której co chwilę zmieniają się style, nie dochodzi jedynie do ustalenia, jaki gatunek jest lepszy. Jej funkcja służy do przekazania widzowi, że ogląda właśnie przebieg długiej i wciągającej rozmowy między przyjaciółmi. W końcu od tego się zaczyna - intelektualiści poruszają między sobą tematy filozoficzne. Główny spór polegał na ustaleniu, czemu coś jest komiczne, a czemu tragiczne - dlaczego dramat jest konfrontacją, a komizm ucieczką od rzeczywistości. Jeśli zanalizujemy to w ten sposób, to stwierdzimy, że jest całkowicie na odwrót. Komedia wydaje się być bardziej naturalną konfrontacją z życiem aniżeli lekko naiwny dramat zaginający prawdę o związkach damsko-męskich. Nowojorski twórca najpierw przedstawia nam teorię, a potem niezupełnie trzyma się jej w praktyce. Znając Allena był to zapewne zabieg zamierzony.

Zakończenie sugeruje, że wysuwane wnioski są dość oczywiste. Uniwersalna prawda nie istnieje, a zależność między sukcesem komedii a spadającą popularnością dramatu można wyjaśnić tylko na jeden sposób - wszystko zależy od punktu widzenia. Ludzie wybierają się na filmy zabawne (licząc nie tylko komedie, ale również kino akcji czy bezmyślne parodie), gdyż chcą uciec od rzeczywistości, a ten gatunek jako jedyny bezboleśnie nagina rzeczywistość na potrzeby niewymagającego widza. Dramat jest najczęściej zbyt ludzki i przedstawia nazbyt rzeczywiste problemy, a więc z ideą konfrontacji można się tu również zgodzić. Tym samym, Melinda i Melinda nie jest jedynie wymyśloną podwójną historią o kobiecie po przejściach. Okazuje się bowiem, że to niecodzienny i nadzwyczaj interesujący wykład na temat istoty komizmu i tragizmu w codzienności bytu. Cały Allen!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA