Albo się starzeje i wyrosłem już z kryminałów, albo te ostatnie gorące książkowe premiery to ukochane dzieci działów marketingu wydawnictw. Bo najpierw "Syn" Nesbo wydał mi się trochę przereklamowany, a teraz "Pan Mercedes" od Kinga, nad którym wszyscy dookoła się rozpływają, okazał się przyzwoity, ale kompletnie pozbawiony polotu.
Stephen King ma na koncie kilkadziesiąt powieści, a mimo to "Pan Mercedes" uchodzi - niesłusznie - za swoisty debiut. "Mistrz grozy" napisał bowiem powieść detektywistyczną, jednak - wbrew temu, co głosi okładka - wcale nie pierwszą w swojej karierze, a przynajmniej drugą, po "Colorado Kid" z 2005 roku. "Joyland" też od biedy można by podciągnąć pod ten gatunek. Niby nic, ale szafowanie tym "debiutem" trochę razi.
"Pan Mercedes" to pojedynek, pomiędzy emerytowanym gliniarzem Billem Hodges i psychopatą Bradym Hartsfieldem. Hodgesa po odejściu z policji prześladują dawne, niewyjaśnione sprawy, w tym również ta związana z "mordercą z mercedesa" - tajemniczym zabójcy, który rozjechał 8 osób i wymknął się z obławy. Pewnego dnia w skrzynce pocztowej, obok ulotek i katalogów znajduje list od Hartsfielda. Zamiast zawiadomić swoich byłych kolegów po fachu, postanawia samodzielnie przeprowadzić śledztwo i spróbować naprawić błędy, popełnione przy poprzednim dochodzeniu. Obawia się bowiem przecieku do prasy, który mógłby sprowokować mordercę do kolejnej zbrodni.
Najnowsza powieść Kinga to klasyczny odwrócony kryminał, w którym odpowiedź na pytanie "kto zabił" znamy praktycznie od początku. W ogóle z Panem Mercedesem poznajemy się całkiem dobrze, bo praktycznie połowa rozdziałów pisana jest z jego perspektywy. Odkrywamy jego życie kawałek po kawałku, dowiadujemy się o jego stosunku do ludzi, życia i kilku innych sprawach, dość nietypowych relacjach z matką-alkoholiczką, mrocznych kartach z przeszłości i wreszcie: groźnych planach na przyszłość. Ten zabieg uwiarygadnia postać Brady'ego i choć jest psychopatą dość schematycznym, może intrygować.
Trudno powiedzieć coś podobnego o którejkolwiek z innych postaci, z typowym dla tego gatunku starym wygą-policjantem z za dużym brzuchem na czele. Wszyscy bohaterowie są generalnie dość nijacy i mało interesujący sami w sobie. Paradoksalnie jednak nie stanowi to jakiejś większej wady "Pana Mercedesa", bo całkiem nieźle wpisują się w opisaną historię i przynajmniej sprawiają wrażenie dość autentycznych.
Gra między ex-detektywem i zabójcą, z której żaden nie chce się wycofać, bo obaj dążą do zrealizowania założonych przez siebie celów potrafi wciągnąć. Czyta się to - jak to u Kinga, kiedy akurat nie atakuje szalonymi pomysłami od czapy - naprawdę przyzwoicie. Podoba mi się styl narracji i przeskakiwanie z czasu przeszłego na teraźniejszy i odwrotnie. Problemem tej książki był dla mnie absolutny brak napięcia. No bo przecież wiemy kim jest zabójca. Wiemy, co chce zrobić i w jaki sposób zamierza to osiągnąć. Nie ma w tym żadnego zaskoczenia, żadnej zagadki, czegokolwiek, co przykułoby do lektury i nie pozwoliło się oderwać, dopóki nie poznamy odpowiedzi.
A kiedy wreszcie udaje się Kingowi zbudować jakieś napięcie, czas zaczyna naglić, a akcja przyspiesza, to cały ten ładunek emocjonalny, który zbudował, zwyczajnie niszczy kompletnie banalnym zakończeniem. Po epilogu tylko przeleciałem wzrokiem, bo byłem tak rozczarowany, że nie miałem ochoty dłużej z "Panem Mercedesem" obcować.
W warstwie fabularnej pozostawia niedosyt, a przemycane co jakiś czas opisy trudnych relacji międzyludzkich oraz potęgi i niebezpieczeństw nowych technologii są cokolwiek naiwne. Nie jest to książka zła, ale do arcydzieła sporo brakuje. Raczej przeciętne czytadło, w którym zakochają się tylko najwierniejsi miłośnicy prozy Kinga.