Głuchowski publikując Metro 2033 otworzył puszkę Pandory. Wizja ludzkości chowającej się w podziemnych tunelach po atomowej zagładzie rozpaliła wyobraźnię czytelników i dała natchnienie wielu pisarzom z całego świata. Autor pierwszej części cyklu powrócił po latach do tego ponurego świata i po raz kolejny wysłał nas w dołującą podróż po ruinach cywilizacji - znów u boku Artema, tym razem już dorosłego, zgorzkniałego.
Metro 2033 powstało na początku XX wieku i publikowane było przez Dmitrija Głuchowskiego w odcinkach na jego stronie internetowej. Dopiero po latach książkę wydano w papierze na rosyjskim rynku.
Czytelnicy oszaleli na punkcie tego plugawego świata i zamieszkujących go barwnych postaci.
Kolejne wydanie Metro 2033 rozeszło się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, a potem książka doczekała się tłumaczenia na inne języki zdobywając popularność między innymi w Polsce. Zanim Głuchowski wydał średnio udaną kontynuację w postaci Metro 2034 - skupiającym się na innych bohaterach niż Artem - otworzył bramy swojego fikcyjnego świata innym autorom.
W ramach cyklu Metro zaczęły pojawiać się powieści osadzone w innych miastach niż Moskwa. Poznajemy w nich inne odizolowane społeczności chowające się pod ziemią, a miejsca akcji to miasta w najróżniejszych częściach globu. Polscy pisarze też zmierzyli się z tym tematem i nie przeszkadzało im nawet to, że… w Krakowie i we Wrocławiu tytułowego metra nie ma.
Głuchowski wreszcie postanowił powrócić do swojego świata.
Metro 2033 było hitem, ale jego kontynuacja - w której pierwsze skrzypce grał nie Artem, a samozwańczy Homer - była książką znacznie słabszą. W Metro 2034 brakło bezpośredniego powiązania z poprzednią książką, nowe postaci były bardzo stereotypowe i jednowymiarowe, a intryga mało angażująca.
Głuchowski przez lata szlifował swój warsztat i skupił się na innych projektach, w tym na satyrycznym Witajcie w Rosji i bardzo udanym, mrocznym Futu.re. Historia Artema nie była jednak zakończona. Długo oczekiwane Metro 2035 wydano w tym roku w Rosji, a na początku listopada pojawiło się polskie tłumaczenie.
To już nie jest ten Głuchowski, którego pamiętają fani Metra 2033.
I to nie jest to też bynajmniej krytyka autora - wręcz przeciwnie! Tegoroczna powieść Głuchowskiego wyszła spod pióra pisarza z lepszym warsztatem, znacznie bardziej doświadczonego - ale też… jakby zmęczonego, zgorzkniałego i rozczarowanego rozwojem wydarzeń w prawdziwym świecie.
Metro 2033 i Witajcie w Rosji wyraźnie i z werwą krytykowały politykę Putina zwracając uwagę na wynaturzenia rosyjskiego systemu politycznego. W Metro 2035 obserwujemy zaś bohatera, który sam nie do końca wierzy w powodzenie swojej szczytnej misji, a jego świat uległ dalszej degradacji.
Jak zwykle fabuła u Głuchowskiego to tylko jedna z warstw.
Metro 2035 broni się zarówno jako kolejna część cyklu, jak i jako samodzielna powieść. Co jeszcze ciekawsze to przypadnie do gustu nie tylko fanom powieści Metro 2033 i nieco oderwanego od niego fabularnie Metro 2034, ale też gier wideo: zgodnego z pierwowzorem Metro 2033 i jego kontynuacji, Metro Last Light.
W Metro 2035 znów spotykamy Artema - okrzykniętego bohaterem doświadczonego przez los młodzieńca, który porzucił żywot Stalkera, ożenił się z córką swojego mentora Młynarza i wrócił na stację WOGN. W podziemnym świecie nie ma jednak miejsca na happy-end, a naszego bohatera dręczą demony przeszłości.
Nie może przeboleć uznania, jakim darzą go inni mieszkańcy podziemi.
W świecie Głuchowskiego resztki ludzkości po wojnie nuklearnej trafiły do tuneli moskiewskiego metra, gdzie od dwóch dekad te niedobitki próbują sobie ułożyć na nowo życie. Wyjście na skażoną powierzchnię nie jest możliwe bez skafandrów ochronnych, a na życie mieszkańców tuneli czyhają przerażające mutanty.
Artem w pierwszej części cyklu uratował współmieszkańców metra przed zagrożeniem ze strony istot zwanych Czarnymi bombardując przejęty przez nich ogród botaniczny. Świadomość tego czynu ciąży na Artemie, który nie uważa się za zbawcę metra, tylko za… osobę odpowiedzialną za zagładę ludzkości.
Artem nie może wybaczyć sobie, że zamiast zrozumieć pogodzić ludzi i mutantów przyczynił się do zagłady odpornych na promieniowanie Czarnych i skazał ludzkość na egzystencję w mroku.
Nowa książka nie odwołuje się jednak do mutantów, a traktuje o problemie izolacji mieszkańców metra. Z pierwszych stron dowiadujemy się, że Artem wysyłając bomby na siedlisko potworów usłyszał w radiostacji nawoływanie innego człowieka - a przynajmniej jest przekonany, że tak było.
Myśl o tym zdarzeniu tak nim zawładnęła, że po zakończeniu służby jako Stalker powrócił na swoją stację i zaczął wyruszać na powierzchnię. Narażając się na przyjęcie kolejnych dawek promieniowania targa sprzęt komunikacyjny na powierzchnię i ze szczyty wieży nasłuchuje sygnałów - oczywiście bez efektu.
W tym momencie na scenę wkracza znany z Metro 2034 podstarzały Homer, a Artem wyrusza z nim w kolejną podróż.
Tym razem celem Artema nie jest przekazanie ważnej wiadomości, a odszukanie człowieka, który podobno - tak jak nasz bohater - miał kontakt radiowy z człowiekiem żyjącym poza moskiewskimi ruinami. Artem ciągle ma nadzieję, że gdzieś poza Moskwą na świecie przetrwali inni ludzie i marzy o nawiązaniu kontaktu.
W Metro 2033 kolejne stacje zwiedzane przez Artema były domem dla członków przerysowanych frakcji - czyli grup będących odbiciem tych znanych współczesnemu człowiekowi, jak chociażby faszystów, komunistów i kapitalistów. Artem trafiał jednak i na szumowiny, i na ludzi dobrych lub pomocnych.
Dwa lata później w metrze jest znacznie bardziej przygnębiająco.
Dojrzały Artem nie jest już tym naiwnym młodzikiem, który przeżywał kolejne przygody w tunelach metra - dodajmy że chodzi o metro, które tak naprawdę jest odbiciem współczesnej Rosji - a idąc dalej, całej krytykowanej przez autora cywilizacji człowieka - w krzywym zwierciadle.
Artem już wie, że Metro–2 pełne Obserwatorów czekających tylko by uratować resztki ludzkości to mit. Artem poznał kolejne wpływowe grupy i czuje do ich przedstawicieli szczerze obrzydzenie. Nie widzi sensu w dalszej egzystencji w tunelach i przy życiu trzyma go misja szukania nadziei poza metrem.
Warto też pamiętać, że pierwsza wersja Metro 2033 publikowana w sieci kończyła się śmiercią bohatera.
Głuchowski już przy pierwszym podejściu chciał zakończyć swoją historię w mrocznym tonie, ale przywrócił Artema do żywych i dopisał kilka rozdziałów Metra 2033. Zakończenie pierwszej części cyklu ma słodko-gorzki klimat, ale główny bohater mimo licznych perypetii osiąga swój cel.
Tego czy tak samo kończy się jego kolejna przygoda naturalnie Wam nie zdradzę. Dość powiedzieć, że znów wyruszamy w podróż po znanych nam już lokacjach i spotykamy starych znajomych, co pozwala nam zaobserwować, jak przez dwa lata zmienił się ten podziemny i niegościnny świat.
Nie jest to niestety przyjemny obrazek.
Głuchowski nie daje złudzeń - świat metra dąży do zagłady, a ludzie nastawieni są tylko na samolubną egzystencję z dnia na dzień. Ulotniło się gdzieś to naiwne przeświadczenie młodego autora, że nawet w takich nieludzkich warunkach mogą przetrwać w ludziach jakieś dobre cechy.
Nie potrzeba nowego zagrożenia ze strony mutantów, a autor zrezygnował z wątków paranormalnych. Klimat Metro 2035 jest tak naprawdę bardzo bliski dystopijnemu Futu.re - w ludziach nie ma w życzliwości, cały świat trawi korupcja, a płomyk nadziei na lepsze jutro… po prostu zgasł.
Na uwagę zasługuje ewolucja stylu; język Metro 2035 poszarpany, mało plastyczny.
Niektóre fragmenty są bardzo ciężkie w odbiorze, ale widać w tym zamysł autora, a nie brak kunsztu. Ogromną rolę odgrywają nie kwieciste opisy, a właśnie urywane dialogi zrezygnowanych i zmęczonych ludzi.
Podoba mi się też papierowe wydanie powieści, które czytałem na przemian z ebookiem. Pełne jest pięknych budujących klimat ilustracji - podobnie jak w wydanym również przez Insignis i wspomnianym wcześniej Futu.re.