REKLAMA

Perspektywa prowincji. "Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast" - recenzja sPlay

"Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast" to reporterska podróż Filipa Springera przez stolice byłych miast wojewódzkich w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jak wygląda życie po życiu, w przytłaczającym cieniu stolicy i w poszukiwaniu kolejnych wymówek i usprawiedliwień. 

Perspektywa prowincji. „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” – recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Miasto Archipelag" nie jest po prostu zbiorem reporterskich miniatur z mniejszych miast, czego, szczerze mówiąc, spodziewałem się po tej książce. Miejscowości przewijają się w niej wielokrotnie, niektóre częściej, inne rzadziej, w kolejnych rozdziałach, poświęconych konkretnym zagadnieniom. Jak się żyje w byłym mieście wojewódzkim? Co można tam robić? Jak się bawić? Czy jest gdzie pracować? Dlaczego wszyscy mieszkańcy nie wyjechali do większych ośrodków? Czy zostać oznacza "przegrać"? I wreszcie: jak wielki wpływ miała na te miasta reforma administracyjna z 1999 roku?

miasto-archipelag class="wp-image-74662"

Z lektury wyłania się obraz dość przygnębiający - miejscowości pogrążonych w bagnie marazmu, na których władze i mieszkańcy postawili krzyżyk, zamiast rozwiązań wciąż szukając nowych wymówek. Jasne, o pomysłach i koncepcjach, które można by lub należałoby wdrożyć mówi się łatwo, tym bardziej gdy wszystko obserwuje się z boku, nie zna się tym wszystkich niuansów i zawiłości, ukrytych płytko pod powierzchnią.

Bo w takim Radomiu, Wałbrzychu, Częstochowie czy Kaliszu może się okazać, że nawet z błahą sprawą trzeba iść do urzędu z bombonierką pod pachą. Że galerie handlowe, plaga wielkich miast, w tych nieco mniejszych witane są jak zbawienie, bo zapewniają pracę, można w nich kupić ciuchy takie same, jak na całym świecie, czy wreszcie spotkać się ze znajomymi po godzinie szesnastej. Albo że podróż do miejscowości oddalonej o sto kilometrów może być wyprawą na cały dzień, bo bezpośrednie połączenia dawno już zlikwidowano i teraz konieczne są cztery przesiadki.

"Miasto Archipelag" nie jest jednak reporterską krytyką nieporadności samorządów czy mieszkańców.

To raczej barwna, niejednoznaczna i wielowymiarowa próba oddania głosu prowincji, rozumianej tu bardziej jako opozycja do Warszawy i ewentualnie kilku innych wielkich miast, jak Łódź, Wrocław czy Kraków. Prowincji, która bywa, że w swoich pretensjach i usprawiedliwieniach ma rację.

To perspektywa wielogłosowa, złożona, niejednorodna. Czasem - chyba częściej - niewesoła, momentami odwrotnie, pełna optymizmu. Książka Filipa Springera nie stanowi usystematyzowanej próby analizy problemów byłych miast wojewódzkich, co oczywiste, nie proponuje też gotowych rozwiązań (choć niekiedy wskazuje dobre praktyki). To, podobnie jak niektóre z poprzednich książek autora - "13 pięter" czy "Wanna z kolumnadą" - przyczynek do refleksji i dyskusji.

Warsztat ma Springer znakomity, co udowadniał już wielokrotnie, a teraz tylko potwierdza.

Świetnie odnajduje się w każdym z gatunków reportażu, który wykorzystał w swojej najnowszej książce: społeczno-obyczajowym, podróżniczym czy historycznym. Przylgnęło do niego określenie "jednego z najzdolniejszych polskich reportażystów młodego pokolenia", być może najwyższy czas je odkleić i zastąpić nowym - "najzdolniejszy polski reportażysta młodego pokolenia".

REKLAMA

Odpowiedź na pytanie "czy warto przeczytać »Miasto Archipelag«?" jest jednoznaczna - warto. Teraz przydałoby się jedynie, by autor pomieszkał w każdym z tych miast dłużej i stworzył o każdym z nich osobną reporterską opowieść. Skądinąd wiadomo jednak, że raczej do tego nie dojdzie, Springer porzuca Archipelag, zajmie się zupełnie innym projektem. Ale może ktoś zdecyduje się kontynuować jego dzieło? Byłby to znak, że jego książka faktycznie coś zmieniła na lepsze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA