REKLAMA

Wszyscy mówią o reality-show „Miłość jest ślepa”, więc obejrzałam nowość Netfliksa. Jestem w szoku

„Miłość jest ślepa” to nowy reality-show na Netfliksie. Jego założenie jest w teorii bardzo wzniosłe, ale w praktyce to stek bzdur.

miłość jest ślepa
REKLAMA
REKLAMA

Dobra, obejrzałam cztery odcinki. I nie wiem, czy zobaczę więcej, bo moja druga połówka, której nie wybrałam na ślepo, powiedziała: „Stanowczo odmawiam oglądania kolejnych odcinków”. A mnie – co tu dużo mówić – też się nie pali do samotnego śledzenia „Miłość jest ślepa”, nowego reality-show dostępnego na Netfliksie. Tym bardziej, że tego typu programy – taka nasza tradycja – oglądamy razem, żeby się pośmiać i trochę odmóżdżyć. Przyznam, że sięgnęłam po produkcję tylko z jednego powodu – kilka razy natknęłam się na różne wzmianki i artykuły z nią związane. Niektóre wskazujące na kontrowersje. A gdzie kontrowersje, tam i ja. I mówię: sprawdzam. Musi być coś na rzeczy, skoro wszyscy o tym gadają.

Trzeba sobie powiedzieć na początku, że już sam koncept „Miłość jest ślepa” jest, cóż, dyskusyjny.

Mamy grupę kobiet i mężczyzn w wieku od 20- do 30-paru lat. Każda z osób postanowiła, że właśnie teraz jest dla niej najlepszy czas albo ostatni dzwonek, aby znaleźć drugą połówkę i wziąć ślub. W związku z tym zgadzają się na pierwszy taki eksperyment – będą „spotykać się” na randkach z płcią przeciwną, ale nikt nie będzie się widział. Członkowie będą wchodzić do specjalnych kabin i rozmawiać ze sobą przez ścianę. To – jak twierdzą twórcy programu – ma pozwolić im w końcu bez „rozpraszaczy” (tj. smartfonów, internetu, telewizji) otworzyć się na drugiego człowieka i naprawdę go poznać, bez uprzedzeń dotyczących wyglądu, wieku, rasy. Celem są oświadczyny w ciemno i małżeństwo.

Na papierze brzmi to wszystko bardzo wzniośle. W praktyce jednak jest stekiem bzdur.

Po pierwsze, zakładanie, że jest sens oświadczać się komuś, kogo się nie widziało, bo pociąg fizyczny nie jest tak istotny jak intelektualny, jest idiotyczne. To zresztą w bardzo negatywnym świetle stawia erotyczną relację – tak jakby była ona czymś gorszym, wstydliwym niż „czyste” połączenie dusz. Albo że niemożliwe jest zwrócenie uwagi na obie te kwestie. A przecież oba te aspekty są niezwykle ważne, zwłaszcza, jeśli ma się z kimś spędzić resztę życia, a przecież tym jest, przynajmniej tak zakładamy, małżeństwo.

Po drugie, eksperyment ma trwać zaledwie parę tygodni. Naprawdę? Parę tygodni to wystarczający czas, żeby – przypominam – w ciemno zdecydować się, że chce się z kimś być na dobre i na złe (lepiej: niektórzy łączą się w pary po kilku dniach, o zgrozo)? I nie chodzi tylko o wygląd zewnętrzny, ale też po prostu o przekonanie się, jakim kto jest człowiekiem. To poznanie bohaterów programu odbywa się wyłącznie dzięki rozmowom, a więc w pewnym sensie dzięki autoprezentacji. A co z namacalnymi dowodami, że można na kogoś liczyć? Że ktoś sprawdzi się w trudnej sytuacji? Wesprze nas w życiu? Obłęd.

Po trzecie, to bardzo wygodne twierdzić, że „miłość jest ślepa”, kiedy w eksperymencie biorą udział w gruncie rzeczy atrakcyjne osoby – ludzie wykształceni, pracujący, w kwiecie wieku, dbający o sprawność fizyczną, zadbani, niektórzy po prostu ładni i przystojni.

Ciekawe, czy eksperyment udałby się równie wyśmienicie, gdyby za ścianą szczupłej blondynki z białym uśmiechem posadzić łysiejącego 35-latka z nadwagą, trądzikiem i bez pracy. Nie twierdzę przy tym, że szczupłe blondynki nie mogą kochać bezrobotnych 35-latków z nadwagą i trądzikiem, ale chyba sami rozumiecie, co mam na myśli.

Oczywiście, po pierwszym poznaniu się bez wiedzy, jak kto wygląda, przychodzi czas na test – zobaczenie się na żywo, szybkie powtórne oświadczyny z założeniem pierścionka. Jeśli para przejdzie ten etap pomyślnie, pojedzie razem na wakacje, gdzie będzie mogła sprawdzić, jak ich miłość działa w praktyce, a dalej – do tego etapu jeszcze nie dotarłam – skonfrontują się ze swoimi rodzinami. Cały proces trwa 30-kilka dni.

Najbardziej przerażające w tym eksperymencie jest jedno – biorący w nim udział uczestnicy reality-show.

Nie mogę wyjść ze zdumienia, że świadomi siebie ludzie zachowują się, jakby pierwszy raz rozmawiali tak naprawdę z drugim człowiekiem, a nie zadawali mu zdawkowych pytań z kategorii „co słychać?” i jednocześnie scrollowali Instagrama. Coś jest bardzo nie tak ze społeczeństwem, jeżeli 20- i 30-parolatkowie po raz pierwszy odbywają prawdziwe dyskusje z człowiekiem, jakich – jak podkreślają – nigdy wcześniej nie odbyli, a umożliwił im to reality-show, a nie życie i ciekawość drugiej osoby. Szokuje mnie też fakt, z jaką łatwością po kilku dniach pogawędek przez ścianę rzucają oni w kierunku potencjalnego małżonka lub małżonki „kocham cię”.

Nie uważam się za osobę staroświecką, właściwie sama potrzeba zawarcia małżeństwa jest dla mnie dość specyficzna i nie rozumiem, dlaczego na siłę ktoś postanawia szukać partnera, niemniej mam wrażenie, że „Miłość jest ślepa” obnaża wszystkie najgorsze cechy „pokolenia ja”. A więc nastawionego na siebie, na swoje potrzeby, na samorealizację, bez refleksji. W moim najbliższym gronie nie ma wielu osób, jednak regularnie kontaktuję się z wieloma osobami i nawet te znajomości luźniejsze możliwe są właśnie dzięki rozmowie, próbie konfrontacji naszych wyobrażeń o świecie, pragnień, myśli.

Rozumiem okresy samotności, poczucie braku zrozumienia czy niemożność identyfikacji się z grupą – każdy chyba z nas przeżył takie stany, kiedy mógł liczyć tylko na siebie, a przynajmniej tak mu się zdawało. Rzecz w tym, że w „Miłość jest ślepa” myślący, rozumni ludzie zachowują się, jakby to było takie niebywałe, że można z kimś porozmawiać o filozoficznych kwestiach, dotykających duszę bolączkach i jeszcze nie mieć w ręce smartfona, a w tle odpalonego Netfliksa.

Naprawdę, niebywałe. To można chcieć tak po prostu poznać drugiego człowieka? Szokujące.

REKLAMA

Ale dość już tych złośliwości. Mam wrażenie, że ten program jest nie tylko niemądry (przy tym owszem, dość wciągający, choć jeśli nastawiacie się na same „dramy”, to będziecie musieli trochę odczekać), ale i wręcz szkodliwy. Na co dzień mamy już mnóstwo presji społecznej, jesteśmy stygmatyzowani, kobiety i mężczyźni, na każdym kroku. Dlaczego trzeba nam dokładać kolejnych zmartwień? Czy naprawdę o naszej wartości stanowi bycie w związku i wzięcie ślubu? Albo posiadanie partnera lub partnerki? I czy kilka dni rozmów mają być definicją miłości? W świecie, gdzie wszystkie znaczenia się dewaluują, powinniśmy chyba większą uwagę przykładać do języka. Miłość jest ślepa, ale my nie bądźmy. I to wypadałoby powiedzieć uczestnikom programu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA