REKLAMA

„Minionki” to udana animacja… Tyle tylko, że nie do końca dla dzieci

Sala kinowa była wypełniona po brzegi. Jednak nie dziećmi, a młodzieżą oraz dorosłymi widzami. No i bardzo dobrze się stało. Gdybym miał kilkuletnią pociechę, na pewno nie pozwoliłbym jej oglądać „Minionków”. Nie tego się spodziewałem.

Minionki to udana animacja... ale nie do końca dla dzieci
REKLAMA

Uczeń przerósł mistrza. Minionki uchodziły za dodatek do animacji „Jak ukraść księżyc”. W praktyce sympatyczni pomocnicy nie-tak-do-końca złego Gru skradli całe show pozostałym bohaterom. Sceny z ich kolektywnym udziałem były jednymi z najzabawniejszych i najbardziej sympatycznych. Wzorem „Pingwinów z Madagaskaru”, autorska animacja z żółtymi stworkami była tylko kwestią czasu.

REKLAMA

No i się doczekaliśmy. „Minionki” zaatakowały polskie kina.

Jeżeli posiadacie pociechę, która odliczała dni do premiery, będziecie musieli podjąć bardzo ciężką decyzję. Cały problem polega bowiem na tym, że najnowsza animacja nie jest skrojona idealnie na potrzeby młodszego odbiorcy. „Minionki” to nieco inny ton, inny sposób narracji i brak tak podstawowych i cennych elementów, jak chociażby morał czy głębsze przesłanie. Zdecydowanie odradzam wizyty w kinie z kilkuletnim dzieckiem.

„Minionki” to nie tylko humor znany z „Jak ukraść księżyc”. To również wiele zaskakujących scen, których obecność w bajkach z Gru i jego córeczkami byłaby nie do pomyślenia. Sala tortur może budzić wątpliwości, zwłaszcza w momencie, kiedy minionki są „wieszane” na stryczku. Mamy przerażającego klauna i mima z piłą mechaniczną, który wygląda jak żywcem wyjęty z tandetnego horroru. Dodajmy do tego liczne nawiązania do stosunków damsko-męskich (co moim zdaniem już takie straszne nie jest), a wychodzi nam z tego obraz, który nie powinien być serwowany najmłodszym odbiorcom.

Co zabolało mnie najbardziej, najmłodsi widzowie nie otrzymają jakiegoś wartościowego przesłania. W „Jak ukraść księżyc” mogliśmy zobaczyć miłość Gru do swoich dzieci. W animacji były promowane (nieco pokrętnie) takie wartości jak opieka, ciepło czy lojalność. W bajce „Minionki” tego po prostu zabrakło. Kinowa produkcja to seria żartów i skeczy bez żadnego większego przesłania. Jeden gag za drugim, jesteśmy bombardowani kolejnymi scenami, za którymi nie stoi żadna większa mądrość, żadna pożyteczna myśl.

Rozczarować mogą się również osoby, które liczyły na 120 minut ciągłego śmiechu.

Poczułem przesyt. „Minionki” są jak twoja ulubiona część posiłku. Jak dobrze przyprawione mięso pośród warzyw. Odpowiednio zrównoważony posiłek musi jednak składać się z wielu elementów. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie docenić wszystkie walory smakowe. O ile żółte stworki były rewelacyjne w „Jak ukraść księżyc”, tak tym razem jest ich po prostu za dużo. Zabrakło urozmaicenia.

minionki 2
REKLAMA

To właśnie przerwy pomiędzy kolejnymi scenami z minionkami sprawiały, że z takim utęsknieniem szukało się ich na ekranie w „Jak ukraść księżyć”. Teraz stworki zajmują 100% czasu widzów, przez co ich magia po prostu znika. Nie przeczę, do połowy animacji bawiłem się naprawdę dobrze. Jednak z czasem energiczne, biegające w tę i z powrotem, krzyczące kreaturki stawały się już męczące.

Oczywiście sala kinowa piała z zachwytu. Jak na każdej, nawet najbardziej tandetnej komedii. Tyle tylko, że w większości byli to dorośli i młodzież. Osoby, którym nie przeszkadza widok tyłka czy narzędzia do tortur. Te kilka dzieci, które odnalazłem wychodząc z pomieszczenia z wielkim ekranem, wyglądało na zdezorientowanych. Chyba nie tego spodziewały się po sympatycznych stworkach, które w postaci zabawek i plakatów mają w swoich pokojach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA