Gdy człowiek walczy z potężną korporacją. Recenzujemy film „Mroczne wody” z Markiem Ruffalo
Jak sam tytuł wskazuje „Mroczne wody” nie jest przyjemnym i pełnym pozytywnych barw filmem. To obraz wykańczającej walki Dawida z Goliatem – oparta na prawdziwych wydarzeniach historia człowieka, który pozwał korporacyjnego giganta i odkrył mroczną tajemnicę, której skutki mają wpływ także i na nasze życie.
OCENA
Film „Mroczne wody” powstał w oparci o głośny artykuł autorstwa Nathaniela Richa, który pojawił się w New York Timesie w 2016 roku.
Mark Ruffalo wciela się w prawdziwą postać Roba Bilotta, który trafił na sprawę wykraczającą daleko ponad jego oczekiwania. Gdy postanowił zająć się tematem wymierania bydła na farmie w Zachodniej Wirginii szybko okazało się, że za tym całym procederem stoi wielka korporacja DuPont. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bowiem w trakcie śledztwa Bilott odkrył, że wyprodukowany przez firmę słynny na całym świecie teflon, używany choćby w patelniach na całym świecie, jest potwornie szkodliwy dla zdrowia i życia ludzi.
„Mroczne wody”, jak się pewnie domyślacie, są klasycznym przykładem kina opartego na dziennikarskim śledztwie z połączeniem dramatu sądowego.
Reżyser Todd Haynes nie wyważa tu żadnych nowych gatunkowych drzwi. Nie oznacza to jednak, że przez te schematy „Mroczne wody” nie są warte waszej uwagi. To rzetelnie zrealizowany projekt, choć tym razem Haynes wykonał czysto rzemieślniczą robotę. Formalnie całość jest oszczędna w środkach i to tylko pomaga w utrzymaniu dość ponurej atmosfery krążącej nad tą produkcją.
Nie dość, że samo śledztwo Bilotta jest ciekawe i wciągające, to jeszcze wnioski, do których dochodzi bohater filmu, są doprawdy szokujące. A najbardziej przeraża w nich to, że nie są fikcją. To wszystko ponura i niepokojąca prawda. Nieraz słyszymy o niecnych czynach wielkich korporacji, ale „Mroczne wody” stawiają przed nami konkrety i to takie, które mają bezpośredni wpływ na nasze zdrowie i życie.
Ale na szczęście film Haynesa nie jest tylko suchym przedstawieniem faktów.
To też opowieść o tym, jak cały ten bój Bilotta i imperatyw dotarcia do prawdy pochłonął, mentalnie i fizycznie, głównego bohatera. Pod tym względem świetną robotę wykonał tu Mark Ruffalo. Zapewne jego decyzja by wystąpić w tym filmie wynikała nie tylko z tego, że temat jest niesłychanie ważny, ale też dlatego, że rola Bilotta stanowiła dla niego „odtrutkę” od roli Bruce’a Bannera w kolejnych filmach Marvela. A „Mroczne wody” to i inna skala i kompletnie inny nastrój.
Rola Bilotta dała mu okazję do pełnego zanurzenia się w psyche granej przez siebie postaci. To bohater, który nie tylko walczy z zewnętrznym przeciwnikiem, który jest od niego potężniejszy, ale również z tym zewnętrznym adwersarzem, a to są zawsze niezmiernie fascynujące pojedynki.
Choć obsada filmu „Mroczne wody” prezentuje się ciekawie, to jest od dźwigany głównie na barkach Ruffalo.
Bill Pullman czy Tim Robbins odgrywają tu klasyczne drugoplanowe role, solidne, ale bez fajerwerków na tyle byście je zapamiętali na długo.
Byłem jednak w niemałym szoku, gdy zobaczyłem, że w żonę Bilotta wcieliła się Anne Hathaway. W tym sensie, że jest to naprawdę nieduża i niezbyt wymagająca rola dla aktorki, która ma już niemały dorobek, w tym Oscara. Nie twierdzę, że nie miała ona co grać w „Mrocznych wodach”, ale ta rola spokojnie mogła przypaść o wiele mniej znanej i doświadczonej aktorce, bo nie ma tu żadnego pola do popisu, a i sama historia nie skupia się zbytnio na niej.
Ze względu na podejmowany temat „Mroczne wody” powinno obejrzeć tak wielu ludzi jak to tylko możliwe.
Nie jest to przyjemny seans, a to, czego się dowiadujemy to iście niewygodna prawda i, przyznaję, czasem lepiej żyć w nieświadomości.
Natomiast w kwestiach już czysto filmowych, to jeśli jesteście fanami Ruffalo, dramatów sądowych z zacięciem psychologicznym, typu wybitny „Werdykt” z Paulem Newmanem, to najnowszy film Todda Haynesa z pewnością wart jest poświęconego mu czasu, aczkolwiek z zaznaczeniem, że nie jest to dzieło wybitne czy jakoś specjalnie świeże od strony formy czy narracji. No i już sami musicie podjąć decyzję, czy w obecnych niezbyt pozytywnie nastrajających czasach chcecie dokładać sobie kolejny ciężar mentalny.