Ostatnio kilkoro wykonawców, którzy niestety nie mogli się pochwalić więcej niż jednym przebojem i szybko znikali z muzycznej mapy świata. Dziś czas przyjrzeć się paru jednorazowym hitom, o których wolelibyśmy nie pamiętać...
Jak zawsze, wybór jest całkowicie subiektywny i dokonany bez ładu i składu. Zapraszam!
Baha Men - Who Let The Dogs Out?!
Posłuchajcie tego jazgotu. Ja się pytam, poważnie, kto do cholery wpuścił ich na listy przebojów?! Ok, gwoli ścisłości - to tak naprawdę tylko cover utworu Doggie w wykonaniu artysty z Trynidadu, Anslema Douglasa - i ten utwór też jest cholernie irytujący, ale Brytyjczykom z Baha Men udało się jakimś cudem jeszcze poziom niesłuchalności jeszcze podkręcić. Szczekanie i wykrzykiwanie jednej linijki - oto przepis na przebój. Na szczęście jedyny w ich karierze.
Cheeky Girls - The Cheeky Song (Touch My Bum)
No to jak już brodzimy w najgorszych możliwych przykładach one hit wonders, to nie mogę nie wspomnieć o kolejnym na tej liście wytworze brytyjskiego rynku muzycznego. Widzicie, brytyjska muzyka ma to do siebie, że nie uznaje kompromisów - jak jest dobra, mówmy o naprawdę kapitalnych rzeczach. Kiedy natomiast jest słaba... to jest to zazwyczaj dno dna i prawdziwa ciekawostka dla reszty świata. Cheeky Girls to takie właśnie dziwaczne coś, duet dwóch uroczych rumuńskich imigrantek (stąd ich egzotyczny akcent), Moniki i Gabrieli, które nawet nie próbują udawać, że potrafią cokolwiek zaśpiewać. Mimo tego, z jakiegoś powodu, Cheeky Girls zdobyły sporą popularność na Wyspach, która jednak wiązała się niemal tylko i wyłącznie z The Cheeky Song. Dlaczego w ogóle ktokolwiek tego słuchał? Pozostanie to dla mnie zagadką, choć jest coś pociesznego w tym kawałku.
Rright Said Fred - I'm Too Sexy
Kolejny okropny kawałek, kolejny brytyjski wykonawca. To powoli staje się regułą... Tak czy inaczej, Right Said Fred to duet dwóch panów, Freda i Richardsa Fairbrassów, którzy grają muzykę z pogranicza dance i popu, wzbogacaną charakterystycznym, "nienachalnym" wokalem. Szczerze powiedziawszy, nie wydaje mi się, by Richard za bardzo umiał śpiewać, ale nie przeszkadzało to grupie nagrać aż ośmiu albumów, zawierających utwory napisane mniej-więcej wg tego samego klucza - nic dziwnego, że sukcesu I’m Too Sexy już nigdy nie powtórzyli. Choć z drugiej strony, muszę przyznać, że ten kawałek ma pewien urok, bo jest całkiem zabawny, o ile przyjemy, że tekst jest faktycznie złośliwą parodią mydlenia zapatrzonych w siebie bufonów. Swoją drogą, wykonanie jest tak wiarygodne (szczególnie w duecie z teledyskiem), że nie jest trudno odnieść ów tekst do naszego duetu muzyków....
Vanilla Ice - Ice Ice Baby
Zostawmy wreszcie w spokoju Brytyjczyków i przeskoczmy za ocean, prosto do południowej Florydy, gdzie podobno narodził się pomysł na Ice Ice Baby. Najbardziej biały raper świata tym samym skoczył do mainstreamu i choć nie zdobył specjalnego uznania w środowisku, to na pewno udało mu się przedstawić muzykę rap szerokiej publiczności. Szkoda tylko, że rap w wykonaniu Vanilla Ice’a to jego najbardziej pozbawiona charyzmy i charakteru odmiana, brzmiąca bardziej jak niemrawa parodia gatunku niż prawdziwy utwór. Ale cóż, Ice Ice Baby okazało się wielkim hitem, naturalnie jedynym, jaki ten wykonawca był w stanie wyprodukować.
O-Zone - Dragostea Din Tei
Tym razem, dla odmiany, prawdziwie międzynarodowy przebój. Mołdawskie trio, śpiewający po rumuńsku, robiący oszałamiającą karierę w całej Europie i USA. A już Polacy szczególnie pokochali ten kawałek, bo przywodził im na myśl tak uwielbiane swego czasu disco polo. I nie ma co się oszukiwać, Dragostea Din Tei wpadało w ucho, a przy tym było tak wyjątkowo oryginalnie dla zachodniej publiki brzmiącym utworem - a warto zauważyć, że to jeden z niewielu kawałków, jakie zrobiły karierę na zachodzie mimo wykonania w tak egzotycznym języku jak rumuński. No, ale to wcale nie zmienia faktu, że mówimy tu o utworze kiczowatym aż do przesady, którego kiedyś słuchał pewnie prawie każdy (chcąc albo nie, bo słychać go było wszędzie), a dziś mało kto się tego nie wstydzi.
Crazy Town - Butterfly
Niedługo przed wybuchem szumnej new rock revolution, mieliśmy prawdziwy wysyp chłopców z gitarami w ramach nu metalu, czyli kapel, które wzbogacały swoje metalowe riffy elementami elektroniki, industrialu, rapu, funku, punku i innych gatunków muzycznych. Sam termin wymyślił Jonathan Davis, wokalista grupy Korn, która to stała się przy okazji sztandarowym zespołem wykonującym taki to właśnie typ muzyki. Potem rynek został zalany grupami grającymi mniej lub bardziej w tym stylu - od mających swoje momenty Slipknot, System of a Down, przez bezbarwne Linkin Park i P.O.D, po najbardziej żenujące próby skapitalizowania mody na rapowanie i brzdąkanie na gitarze jednocześnie w postaci Limp Bizkit (ci akurat mieli świetnego gitarzystę, ale fatalnego wokalistę) czy właśnie Crazy Town. No i owa banda pozbawionych charyzmy i czy jakiejkolwiek osobowości anonimów nagrała kawałek, który jakimś cudem nie został natychmiast zapomniany tak jak cała reszta ich kompozycji. Ba, utrzymywał się na powierzchni dosyć długo. Zdecydowanie za długo.
Eifel 65 - Blue (Da Ba Dee)
Naprawdę muszę to w jakiś sposób komentować? Przypomniany osobno przez opening Iron Mana 3 kawałek Blue to w zasadzie esencja wszystkiego, co najgorsze w muzyce lat 90-tych - od udziwnionej muzyki i głupkowatego tekstu, po komiczny dziś teledysk. Jakimś cudem - był to gigantyczny hit, a piosenkę dziś zna i pamięta chyba każdy.
Psy - Gangnam Style
Tak, tak, chyba możemy to już ogłosić. Gangnam Style wędruje na półkę jednorazowych przebojów. I choć możecie się spierać, że na to chyba jeszcze za wcześnie, tak ja jestem przekonany, że sympatyczny Koreańczyk już podobnego sukcesu nie osiągnie - a umiarkowane zainteresowanie drugim singlem, Gentleman, tylko to potwierdza. I nie ma tu żadnej niespodzianki. Umówmy się, gdyby nie ten dziwaczny teledysk towarzyszący utworowi (ponad 1 miliard wyświetleń!), Gangnam Style nigdy by takiej popularności nie zdobył. Psy był zabawny, egzotyczny i wyróżniał się na tle... wszystkiego, no ale o ile to wystarczyło, by osiągnąć 5 minut sławy, tak niekoniecznie musiało zagwarantować cokolwiek więcej niż ową chwilę na szczycie. Za parę lat pewnie będziemy ten kawałek wspominać jako zabawną ciekawostkę i relikt dziwnej epoki w muzyce, jaką są lata po 2010, ale raczej nic poza tym. No chyba, że nagle okaże się, że Psy stwory drugi taki fenomen. Ale szczerze? Nie sądzę.
***
I to by było na tyle. Mam nadzieję, że podobała wam się ta krótka podróż po one hit wonders. Jak wspominałem już poprzednio - takich jednorazowych hitów jest o wiele więcej, więc nie bójcie się poszperać w zasobach Spotify czy podobnych serwisów i jakieś z nich sobie przypomnieć. Może z nostalgii, może z ciekawości - gwarantuję, że wiele z nich was chwyci i to w zasadzie niezależnie od tego, czy są złe, czy dobre.