Tych filmów nie cierpią fani i krytycy, a ja je uwielbiam. Wybieramy najbardziej niedocenione tytuły
Myślę, że każda i każdy z nas ma kilka takich produkcji - filmów, które bardzo lubimy, choć większość (lub przynajmniej spora część) świata wiesza na nim psy. Czasem to tylko guilty pleasure, a czasem przeświadczenie, że dany obraz wcale nie zasłużył na tak wielką krytykę. Dziś przedstawię wam swoją listę produkcji, które lubię, choć jestem w tym raczej osamotniony.
Są takie filmy, które naprawdę cenimy, choć prawie nikomu się nie podobają. Jestem głęboko przekonany, że znacie to uczucie: coś przypadło wam do gustu, a wnet okazuje się, że zewsząd tylko gromy i inwektywy. Zdarza się - różni nas przecież unikalna wrażliwość, różnią nas sympatie i antypatie. Nie ma niczego złego w uwielbianiu nawet obiektywnie słabego filmu (no bo - umówmy się - sztuka raczej się wartościuje, podlega ocenie, może nie dawać z siebie zbyt wiele, a może dawać bardzo dużo). Nie ma też niczego złego w odmienności opinii - tym bardziej, jeśli potrafimy jako uargumentować to, co i dlaczego nam się podoba. Ważne, żeby zawsze przekonać się samemu - i dopiero wówczas wydać osąd.
Filmy, których nie cierpicie, a ja je uwielbiam
Dziś postanowiłem podzielić się z wami moją listą filmów, które z różnych przyczyn powszechnie nie są uważane za zbyt dobre, a ja naprawdę je lubię (również: z różnych przyczyn). I niczego się nie wstydzę!
Wet Hot American Summer
Zanim jeszcze w kinie i telewizji rozpoczęła się moda na ejtisowe retro, "Wet Hot American Summer" z Bradleyem Cooperem i Paulem Ruddem zafundowało nam przedsmak tego, co miało dopiero nadejść. Okej - zdaję sobie sprawę z tego, że zdecydowana większość skeczy jest głupawa (i fatalnie się zestarzała), ale artystyczne kreacje, sam koncept i to, co z niego wyewoluowało (m.in. absolutnie fantastyczny serial z gwiazdorską, komediową obsadą) sprawiają, że wciąż kocham tę uroczą bzdurkę.
Żołnierze kosmosu
Okej - to nie tak, że "Starship Troopers" są filmem powszechnie nielubianym, ale po premierze zdecydowanie nie cieszyli się sympatią recenzentów. Z czasem obraz Verhoevena stał się klasyką, ale wciąż nie jest to tytuł powszechnie wywołujący entuzjazm. A szkoda. Twórca daje tu - jak to często u niego bywa - potężne pole do rozkminy, pozwala się odczytać w niewygodny sposób, w gruncie rzeczy zaproponował kolejną szyderę. Ta satyra obśmiewa faszyzm, propagandę, militaryzm - a to wszystko w przepięknie kiczowatej formie i z zapewnieniem stuprocentowej rozrywki.
Showgirls
Drugi film Verhoevena - którego osobiście uwielbiam - w tym zestawieniu. Nic dziwnego; ten ekscentryczny twórca zawsze dzielił widownię i dziennikarzy. Cóż, moją wrażliwość sobie zjednał. "Showgirls" to nektar, esencja lat 90., filmowa definicja tamtej dekady. A ponadto: tona przepięknego, świadomego kampu; przerysowany, ale i pierwszorzędny spektakl, który hipnotyzuje i porywa do zabawy.
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Rian Johnson nie przekonał do siebie potężnej części fandomu. Tymczasem moim zdaniem jego film to zdecydowanie najlepsza odsłona Trylogii Sequeli i jeden z lepszych filmów z uniwersum. Nie licząc jednego naprawdę kiepskiego wątku (Finn), ten epizod wypadł naprawdę świetnie. Wiele tu odświeżających pomysłów i interesujących rozwiązań. Szanuję rezygnację z taniego fanserwisu i próbę porzucenia schematów - wiele decyzji Johnsona sprawiło, że "Ostatni Jedi" wypada naprawdę unikalnie na tle pozostałych produkcji. O realizacji nie wspominam - to bodaj najpiękniejsze wizualnie "Gwiezdne wojny" w historii. Mówcie co chcecie, ale Johnson to zdolny filmowiec.
Złap, zakapuj, zabłyśnij
Komedia, którą zachwalał swego czasu sam Quentin Tarantino, została zbesztana przez krytyków i widownię (w serwisie Rotten Tomatoes obraz zgarnął podwójnego zgniłego pomidora). Moim zdaniem to pierwszorzędna humoreska, momentami naprawdę ostra i bezpośrednia, wypełniona antybohaterami, z którymi trudno sympatyzować. Reżyser bezwzględnie rozliczył się z pewnymi pewnymi postawami w czasie, gdy nie było to jeszcze takie powszechne. Ten obraz z Sethem Rogenem to w gruncie rzeczy naprawdę odważne i niepokojące studium przemocy, brutalności, seksizmu i rasizmu.
Vanilla Sky
Polscy i zagraniczni krytycy trochę odbili się od "Vanilla Sky", zarzucając fabule bełkotliwość. Rzecz w tym, że zakochałem się w tym bełkocie, w tej przepięknie zrealizowanej i pierwszorzędnie zagranej opowieści. Lubię to, jak zmusza mnie do zastanawiania się - czy to sen, czy jawa? Lubię też pomysłowość i symbolikę, ale najbardziej do gustu przypadły mi te wzruszająco ludzkie portrety bohaterek i bohaterów - pierwszego i dalszego planu. Uwielbiam!