Netflix w tym sezonie pokazuje, że zamierza walczyć o nagrody. W Wenecji bardzo dobrze przyjęto "Dom pełen dynamitu", najnowszy film w reżyserii słynnej Kathryn Bigelow, która nie pierwszy raz osadza fabułę w amerykańskiej rzeczywistości. Sprawdziłem, jak wyszło tym razem.

Stany Zjednoczone - światowe imperium, największy mocarz globu, największa gospodarka, świątynia wolności, pionier systemów politycznych czy wartości. Tak widzą siebie przede wszystkim same Stany Zjednoczone, których obywatele, niezależnie od stron zaognionego politycznie sporu mają silne poczucie tożsamości i narodowej siły. Co by się stało, gdyby się okazało, że w obliczu realnego zagrożenia unicestwienia kraju, wszystkie te tezy okazują się tylko muskułami z balonu, a deklarowaną wewnętrzną siłę zastępuje chaos i zaćmienie? Na to w swoim najnowszym filmie próbowała odpowiedzieć Kathryn Bigelow, pierwsza kobieta z Oscarem za reżyserię, ale co w tej historii ważniejsze - twórczyni, która poprzez swoje filmy aktywnie odnosi się do świata polityki i wojny.
Dom pełen dynamitu - recenzja. Minuty do zagłady
Akcja filmu rozgrywa się w jednej z baz na Alasce. W dużym skrócie: to miejsce, w którym wojskowi czuwają nad tym, by amerykańskie niebo było bezpieczne. Dla nich, tak jak i pracowników Centrum Sytuacyjnego Białego Domu - wśród których znajduje się główna bohaterka, Olivia Walker (Rebecca Ferguson) - dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Rozpoczynają go standardowym przeglądem tego, co się dzieje na świecie, śniadaniem i luźnymi dywagacjami o błahostkach pokroju wczorajszego meczu. Spokój zostaje dość szybko przerwany - z Pacyfiku zostaje wystrzelona rakieta, a po analizie sytuacji okazuje się, że celem są kontynentalne Stany Zjednoczone. Zaczyna się poszukiwanie sprawcy wystrzału, ale przede wszystkim - walka z czasem i zbliżającym się zagrożeniem.
Kathryn Bigelow wie, jak osadzić widza w pełnej niepokoju i napięcia rzeczywistości. W najlepszym tych słów znaczeniu, "Dom pełen dynamitu" niczym się tu nie różni. Po króciutkiej ekspozycji i zarazem sprawnym zarysowaniu, kto jest kim i gdzie, prędko trafiamy wraz z bohaterami w wir wydarzeń. Te są absolutnie wyjątkowe - na Stany Zjednoczone w ciągu 19 minut ma spaść rakieta, wszelkie systemy przechwytywania sukcesywnie zawodzą, a tożsamość autorów ataku pozostaje nieznana. Oczywiście nie zdradzę, czy zostaje ujawniona, ale Bigelow i tak nie koncentruje się wyłącznie na zabawie w detektywa. Wraz z Noahem Oppenheimem (scenarzystą) sprawnie rozbija historię na wiele perspektyw i wprowadza widzów do wielu gabinetów i centrów dowodzenia, w których gadające głowy komunikują się ze sobą i używają wszelkich możliwych zasobów, by dowiedzieć się więcej o sytuacji oraz jej zapobiec.
Choć łatwo pogubić się w nazwach gremiów, w ramach których funkcjonują bohaterowie, twórcy rekompensują to znakomicie budowanym napięciem. Fabularna wielowątkowość zaordynowana przez Bigelow i Oppenheima, działa tutaj na korzyść filmu - przedstawia on tę samą historię z kilku istotnych dla przebiegu perspektyw i robi to wyjątkowo czytelnie. Choć "Dom pełen dynamitu" porusza się w świecie, do którego zwykli obywatele nie są dopuszczeni, opiera swoją siłę przede wszystkim na portretowaniu z bliska ludzkich emocji, które im bliżej uderzenia, tym są trudniejsze do opanowania. Nie wiadomo, czy wierzyć wrogom pokroju Rosji i Korei Północnej, że to nie oni, a zatem nie wiadomo, kto powinien być celem potencjalnego odwetu.
Nuklearny dżin wyskoczył z buzującej lampy, a jego złapanie okazuje się coraz trudniejszym wyzwaniem.
Produkcji Netfliksa udaje się dostrzec, że pomiędzy niezliczonymi procedurami, systemami, komendami i kodami są ludzie, którzy w krótkim czasie i z niepełną wiedzą na temat zagrożenia muszą podjąć kluczowe decyzje, jak mu przeciwdziałać.
Trzeba to jasno powiedzieć - "Dom pełen dynamitu" nie jest filmem, który charakteryzuje się głębokimi portretami psychologicznymi swoich bohaterów. Nie jest też ukierunkowanym w konkretną ideologicznie stronę manifestem politycznym. Już na początku reżyserka obdarza widzów planszą z czytelnym komunikatem - żyjemy w świecie, w którym mocarstwa dysponują bronią nuklearną i używają jej do wzajemnego straszenia. Bigelow swoim filmem chce rozpocząć dyskusję, zadaje trudne pytania i szuka odpowiedzi: co, jeśli system, w który obywatele tak wierzą, nie jest przygotowany na praktyczne zastosowanie tych gróźb? Co, jeśli miliony wydane na zapewnienie bezpieczeństwa w chwili próby, okazują się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto? Co, jeśli prężenie muskułów przerodzi się w rzeczywistą i niekontrolowaną wojnę? Na ogromny plus należy zaliczyć, że "Dom pełen dynamitu" nie demonizuje ani nie popada w karykaturę przy portrecie osób decyzyjnych, ale udaje mu się z dużą dozą autentyzmu pokazać rosnącą bezradność. Nie ma tutaj poszukiwania sensacji, spektakularnych szarż - to trzymające na krawędzi fotela, momentami klaustrofobiczne kino, które przeplata wielką politykę z przyziemnymi emocjami i dojmującym lękiem.

Bigelow nie po raz pierwszy udało się zgromadzić gwiazdorską obsadę - tutaj zarówno na pierwszym, jak i na drugim planie mamy sporo solidnych nazwisk. Rozbicie fabuły na trzy główne wątki (centrum sytuacyjne Białego Domu, centrum dowodzenia wojskowego oraz prezydenta) na całe szczęście nie szkodzi aktorom i daje im przestrzeń do ponadprzeciętnej gry - można nawet stwierdzić, że wszyscy są zbiorowym bohaterem. Rebecca Ferguson jak mało kto umie sprzedać wizerunek rzeczowej profesjonalistki, której coraz trudniej jest zapanować nad informacyjnym i decyzyjnym misz-maszem. Gabriel Basso, doświadczony już w politycznych produkcjach Netfliksa, tutaj daje kolejny solidny występ jako Jake Baerington - zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, który w kluczowej chwili musi wziąć na siebie odpowiedzialność, na którą nie był przygotowany. Idris Elba bez większych problemów wykonuje swoją aktorską powinność jako świeżo upieczony prezydent, który tego dnia miał w planach pograć w kosza z dziećmi, a nie być świadkiem zagłady własnego kraju i czytać książkę z wybranymi do odwetu celami.
Jeśli jakakolwiek kreacja w tym filmie zasługuje na miano wzruszającej, to kandydatem do tego miana byłby Jared Harris - sekretarz obrony, na którego oczach de facto to, co budował, okazuje się fasadą, a w strefie zagrożenia jest bliska mu osoba. Aktor udanie wnosi do tej krótkiej roli swoje doświadczenie. Siłą rzeczy mniej ekranowego czasu dostają Anthony Ramos, Jason Clarke, Greta Lee oraz Jonah Hauer-King - z wymienionych tylko pierwsza dwójka dostaje bardziej wyraziste epizody do zagrania. Trzeba również wspomnieć słowo o warstwie technicznej, która również staje na wysokości zadania - dynamiczny montaż nie jest zarazem przeładowany i męczący, muzyka autorstwa maestro Volkera Bertelmanna udanie współgra z pełną napięcia historią, operatorsko też ciężko na cokolwiek narzekać - kamera Barry'ego Ackroyda raz zbliża się do gadających głów, raz je podgląda z pewnej odległości.
"Dom pełen dynamitu" to kino, które 19 minut do zagłady rozpina na 112 minut pełnometrażowego kina. Pozornie zadanie dość trudne do wykonania, ale nie dla Kathryn Bigelow. Jej najnowszy film to portret wnętrza systemu, który jest mniej przygotowany na zagrożenie, niż jego autorzy przypuszczali. To bardzo solidnie trzymająca w napięciu, pełnokrwista filmowa przestroga, iskra do dyskusji na temat globalnego porządku. Kino ambitne, ale pozbawione dydaktyzmu. Pełne formalnego języka, a zarazem ludzkie. Apokaliptyczne i jednocześnie uciekające od pułapki spektaklu.
Film od dzisiaj jest na Netfliksie.
Więcej o produkcjach Netfliksa przeczytacie na Spider's Web:
- Netflix na 2026 r. Serwis opublikował ekscytującą listę premier
- 5 nowości Netfliksa. W weekend będzie królował ostry thriller
- Nie ma drugiego takiego filmu o zemście. Widzowie Netfliksa rzucili się na „Hamleta na kwasie”
- Dla tego kryminału warto zarwać nockę. Nie mogę przestać o nim myśleć
- Najprzyjemniejszy serial Netfliksa powrócił. Ależ to się dobrze ogląda






































