Narcos: Meksyk to spin-off, który jest prawie tak dobry jak pierwsze sezony z Escobarem
Netflix nas zaskoczył, bo świetne i doceniane przez widzów Narcos nie doczekało się czwartej serii. Przynajmniej teoretycznie, bo do biblioteki serwisu lada moment dołączy Narcos: Meksyk, czyli spin-off głównej serii.
OCENA
Narcos jest jednym z lepszych seriali w ofercie serwisu Netflix. Pierwsze dwa sezony opowiadały historię Pablo Escobara, która zakończyła się śmiercią narkotykowego barona. W trzecim jeden z głównych bohaterów ruszył tropem kartelu z Cali, który przejął schedę po Escobarze. Ich wątek zamknięto już w jednej serii.
Narcos zmieniło miejsce akcji z Kolumbii na Meksyk.
Ostatnie sceny poprzedniej serii zresztą taką kolej rzeczy sugerowały. Zostało zasugerowane, że agent Javer Pena po pokonaniu Escobara i kartelu z Cali ruszy w poszukiwaniu nowych wyzwań. Potem dowiedzieliśmy się, że kolejny sezon Narcos dostanie podtytuł Mexico, co tylko utwierdziło nas w tym przekonaniu.
Szybko się jednak okazało, że Netflix ma inne plany. Narcos: Meksyk traktowany jest jako osobna produkcja. To nie jest pełnoprawny czwarty sezon, a spin-off i poniekąd prequel w jednym. Pedro Pascal jako Javier Pena nie powrócił, bo akcja nowego serialu osadzona jest jeszcze w czasach panowania Pablo Escobara w Kolumbii.
Przed seansem miałem ogromne wątpliwości.
Narcos, chociaż jest serialem przede wszystkim nieanglojęzycznym, zdobył uznanie na całym świecie. Ogromna w tym zasługa aktora, który sportretował Pablo w nieoczywisty sposób. Jego antybohater został przez Netfliksa wręcz uczłowieczony. Kartel z Cali już takiej charyzmy nie miał, ale nadal ich perypetie dobrze się oglądało.
Obawiałem się jednak, że zmiana jednocześnie miejsca akcji, jak i obsady, przy zachowaniu dotychczasowej formuły - oraz cofnięcie się w czasie - doprowadzi do zmęczenia materiału. Na szczęście Netflix udowodnił, że nawet z odgrzewanego kotleta jest w stanie przyrządzić smaczną przekąskę dla fanów tego typu opowieści.
Narcos: Meksyk niczym reboot
Kolejny raz lektor opowiada o losach agentów DEA w obcym państwie, gdzie mierzą się z korupcją i frustrować z bezsilności. Znowu obserwujemy, jak po szczeblach władzy pnie się narkotykowy boss, który razem z towarzyszami zarabia kupę szmalu na handlu dragami. Nadal fabularyzowane scenki przeplatają materiały archiwalne z epoki.
Recycling motywów nie przeszkodził jednak scenarzystom w zarysowaniu naprawdę angażującej historii, a aktorom w odegraniu swoich bohaterów z sercem. Meksykańscy mafiozi stacjonujący w tym kraju nie byli może aż tak barwni, jak Escobar i jego ekipa, ale równoważył to agent DEA, który okazał się ciekawszy niż protagoniści poprzednich serii.
Po przeciwległych stronach barykady stanęli Michael Pena i Diego Luna.
Narcos: Meksyk ma dwóch głównych bohaterów. Jednym z nich jest Kiki Camarena - prawdziwy agent DEA, który walczył w Meksyku z narkotykowym biznesem w latach 80. ubiegłego wieku. To ambitny, szlachetny człowiek, który chce zrobić coś dobrego dla świata. Poznajemy go, jeszcze zanim dotarł na właściwe miejsce akcji.
Z początku trudno mi było przywyknąć do tego, że Michael Pena jest w stanie wcielić się w postać na poważnie. Cały czas miałem w głowie jego kreację z filmów o Ant-Manie. Jego pierwsze sceny w Narcos: Mexico zbliżały się niebezpiecznie do granicy autoparodii, ale na szczęście potem było już tylko lepiej.
Jego całkowitym przeciwieństwem jest bohater Diego Luny, Felix Gallardo. Poczciwy członek sojuszu Rebeliantów z Rogue One wcielił się tym razem w ambitnego byłego policjanta, który postanowił zbudować narkotykowe imperium obejmujące swoich zasięgiem cały Meksyk. Oczywiście mu się to udaje.
Narcos: Meksyk pokazuje naprzemiennie kolejne sceny z życia obu postaci.
Ich losy wielokrotnie się krzyżują. Dziesięcioodcinkowy sezon jest kroniką zabawy w kotka i myszkę. Amerykańscy agenci DEA mają związane ręce, ale i tak szukają sposobu, by zastawić na przestępców kolejne pułapki. Ci z kolei pomocą przekupionych policjantów i państwowych urzędników wymykają się raz po raz, budując dalej swoje imperium.
Oprócz dwójki głównych bohaterów pojawiła się też cała masa świetnych postaci pobocznych. Na szczególną uwagę zasługuje dwóch pomagierów Gallardo, którzy byli z nim od samego początku. Wiele scen z ich udziałem można zaliczyć do najlepszych w całej serii. Charyzma, z jaką portretują swoje postaci - złych do szpiku kości bandytów - poraża.
Jednym z nich jest Rafa, czyli młody wirtuoz marihuany, który zarządzał największą plantacją tego krzewu w kraju. Jest pewny siebie i zadziorny. Fortuna uderzyła mu do głowy, zaczął poważnie ćpać. Don Nete to z kolei starszy gość, będący często głosem rozsądku. Również i on nie stroi od używek i ma bardzo wybuchowy temperament.
Trójka tych antybohaterów to mieszanka iście wybuchowa.
Narcos: Meksyk przestawia nam też kilku agentów DEA. Kiki jest tym najważniejszym i to jego losy śledzimy, ale ciekawie został zarysowany również jego szef. Zaraził go entuzjazm Camareny, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią im, by dali sobie spokój. W końcu skorumpowany Meksyk bynajmniej nie chce pomocy przebrzydłych gringos.
Agenci nie zamierzają oczywiście się poddawać. Narcos: Meksyk pokazuje nam kolejne próby rozgryzienia, kto jest bossem największej operacji narkotykowej w dziejach. Jak już im się to udało, to aż czuć wylewającą się z ekranu gorycz, że ich wysiłki spełzają na niczym. Rzeczywistość z nowego serialu jest przytłaczająca i dobijająca.
Cieszy natomiast, że Narcos: Meksyk nie zatracił ducha oryginału.
Pierwsze odcinki oglądałem bez większego entuzjazmu, ale by dokończyć drugą połowę sezonu, zarwałem noc - wciągnąłem je jeden po drugim niczym Rafa kolejne kreski swojej ukochanej koki. Aktorzy i scenarzyści dali z siebie, by odtworzyć uczucie, które towarzyszyło widzom podczas śledzenia losów Pablo Escobara. To nie jest oczywiście już to samo, ale Narcos: Mexico do poprzednich serii niewiele brakuje.
Jeśli miałbym się jednak do czegoś na koniec przyczepić, to do postaci pobocznych. Rozbudowane zostały relacje pomiędzy głównymi bohaterami po obu stronach barykady, ale z perspektywy widza zabrakło nieco zagłębienia się w to ich nieco bardziej prywatne życie. Niewykluczone jednak, że serial stara się po prostu wiernie oddać te realia, gdzie miłość, rodzina i przyjaźń wraz z upływem czasu schodziły na drugi plan.
Narcos: Meksyk zadebiutuje w serwisie Netflix już 16 listopada 2018 roku, a na pierwszy sezon spin-offa składa się 10 odcinków, nierzadko nawet dłuższych niż godzina. Na koniec zaś ode mnie dobra rada: jeśli nie macie historii meksykańskich karteli w małym palcu, to nie zaglądajcie na Wikipedię, by nie popsuć sobie różnych opartych na faktach twistów fabularnych. Nadrobicie to pewnie i tak zaraz po seansie, jak dzisiaj ja.