Prezydent RP ogłosił lektury na tegoroczne Narodowe Czytanie. Pozytywistyczne nowele nie rozbudzą polskiej miłości do książek
Narodowe Czytanie to najważniejsza akcja pary prezydenckiej promująca czytelnictwo polskich książek. Inicjatywa zazwyczaj przynosi jednak więcej szkody niż pożytku. Tegoroczny pomysł, by rozbudzić w Polakach miłość do książek za pomocą znienawidzonych pozytywistycznych nowelek, raczej nie zmieni tego trendu.
Nie od dzisiaj wiadomo, że czytelnictwo w skali całego kraju ma się nie najlepiej. Ostatnich kilka lat unormowało liczbę Polaków, którzy przeczytali jedną książkę w roku na poziomie ok. 40 proc. Taką średnią moglibyśmy uznać za zawstydzającą, gdyby nie fakt, że promocja czytelnictwa od lat kuleje, a rynek książki nadal nie został unormowany. W żadnym z sąsiednich krajów ta statystyka nie wygląda jednak tak źle.
Powodów, dlaczego Polacy czytają mało, istnieje zapewne wiele. Wśród najczęściej przytaczanych jest jednak awersja do książek, jaką wśród młodych ludzi wzbudza szkoła. Mimo upływu ponad stu lat od zakończenia I wojny światowej pośród szkolnych lektur (dla starszych dzieci) jest bardzo mało dzieł z XX wieku. Nie wspominając o książkach z ostatnich czterdziestu lat, które w oczach tworzących kanon właściwie nie istnieją. Jakby tego było mało, typowe dla szkół opóźnienia i chęć odpowiedniego przygotowania do egzaminów szkolnych sprawiają, że najnowsze lektury omawia się zwykle po łebkach.
Pośród znienawidzonych lektur najczęściej wskazuje się dzieła Sienkiewicza, „Nad Niemnem” i pozytywistyczne nowele.
Oczywiście, tego typu statystyki nigdy nie przedstawiają pełnego obrazu sytuacji. Tak nielubiany przez gros uczniów Sienkiewicz przez długie lata dominował w badaniach Biblioteki Narodowej, która sprawdzała najczęściej czytanych przez Polaków autorów. Dopiero w zeszłym roku twórca „Quo Vadis” został wyprzedzony przez Stephena Kinga.
Promowanie czytelnictwa nie powinno jednak koncentrować się na podawaniu po raz setny tego samego autora. Jeżeli Polaków nie trzeba namawiać do czytania Kinga czy Sienkiewicza, to po co to robić? Niestety, podczas Narodowego Czytania rok w rok słyszymy te same nazwiska z najbardziej tradycyjnego, standardowego kanonu. Nie chodzi o to, by atakować osoby, które lubią i cenią twórczość Mickiewicza, Reymonta czy Orzeszkowej. Oni jednak wystarczająco długo byli promowani. Dalsze namawianie do sięgnięcia po ich książki jest w dużej mierze przeciwskuteczne. Ten czas można poświęcić na przedstawianie czytelnikom innych twórców.
Problem ze starymi lekturami jest też taki, że rzadko dotyczą spraw interesujących współczesnego człowieka. A ich język odrzuca młodych czytelników.
Wystarczy przypomnieć farsę związaną z „Przedwiośniem” na zeszłorocznym Narodowym Czytaniu. Prezydent RP z jednej strony polecał ją i zachęcał do czytania cały naród, a z drugiej działający w ramach akcji literaturoznawczy wycięli ogromne fragmenty dzieła Żeromskiego. Dokonali też dosyć karkołomnego uwspółcześnienia języka powieści. Żartobliwie można powiedzieć, że w 2019 roku do podobnej wpadki nie dojdzie, bo wybrane teksty są za krótkie.
Para prezydencka dokonała wyboru z ponad stu zgłoszonych dzieł i zdecydowała o wyróżnieniu ośmiu lektur. Wśród nich nowele „Dym”, „Dobra pani”, „Katarynka”, „Sachem”, „Orka” i „Rozdziobią nas kruki, wrony...”. W większości czysty pozytywizm. Na liście znalazło się też opowiadanie Brunona Schulza „Mój ojciec wstępuje do strażaków” (nie sposób stwierdzić, który aspekt tego dzieła para prezydencka uznała za nowelę) oraz gawęda szlachecka „Sawa” ze zbioru „Pamiątki Soplicy” Henryka Rzewuskiego.
W swej idei wybór krótkich tekstów do Narodowego Czytania nie jest złym pomysłem. Tylko kto przy zdrowych zmysłach wybrał akurat pozytywistyczne nowelki?
W historii polskiej literatury można wybrać mnóstwo fenomenalnych opowiadań z różnych okresów. Ten gatunek ma u nas koronnych przedstawicieli, a zarazem w XXI wieku często był traktowany po macoszemu i uznawany za gorszy od powieści. Trudno więc wyobrazić sobie lepszy zestaw powodów, by to właśnie je promować podczas Narodowego Czytania. A jeśli jesteśmy przy utworach krótkich, to czemu nie opowiedzieć Polakom o naszych sztukach dramatycznych? Zamiast tego wybrano jednak gatunek, który nie bez powodu jest uznawany za martwy.
Żaden aspekt pozytywistycznej literatury nie zestarzał się tak fatalnie jak nowelki. W większości dotyczą konkretnych problemów tamtego okresu, a wypełniający je dydaktyzm jest w stanie zabić przyjemność z czytania. Młodzi uważają je za dzieła nudne, a starsi za banalne. A przecież do Narodowego Czytania nie wybrano nawet najlepszych z nich. „Katarynka” to najsłabsza nowela Prusa, a spośród dzieł tego typu Konopnickiej i Sienkiewicza lepsze są choćby „Miłosierdzie gminy” i „Za chlebem”. Naprawdę trudno pozbyć się wrażenia, że dzieła wybrane do Narodowego Czytana zostały wyróżnione przede wszystkim dlatego, że są krótkie. Coby nie męczyć czytających i słuchających. Ale jeśli takie cele zaczynają nam przyświecać, to naprawdę powinniśmy oszczędzić sobie w ogóle organizacji akcji promocji czytelnictwa. I wysiłku, i wstydu będzie mniej.