Netflix śmieszkuje, że ma błędy w napisach, ale ich nie naprawia. To nie jest jeden przypadek
Życie tłumacza jest niezwykle niewdzięczne. Spotyka on na swojej drodze mnóstwo zwrotów, które niełatwo przełożyć na język polski lub jest to całkowicie niemożliwe. Jednak nie trzeba znać mowy Szekspira na szczególnie zaawansowanym poziomie, aby dostrzec, że z tłumaczeniami na Netfliksie jest coś ewidentnie nie tak.
To nie jest kwestia czepialstwa, bo błędy są rażące. Mówi się, że tłumaczenie może być albo piękne albo wierne, ale streamingowy gigant wymyka się tym klasyfikacjom. Przedstawiciele firmy doskonale sobie z tego zdają sprawę i jako taktykę obronną stosują wyśmianie samych siebie. W porządku, może i nikt nie jest doskonały, ale od takiej firmy, jak Netflix, która jest przecież liderem na rynku, można chyba wymagać profesjonalizmu. Pal licho jakby to była marginalna sytuacja, ale błędów translacyjnych, których dopuścił się serwis jest o wiele więcej:
Earlier, to oczywiście tyle, co wcześniej, nie zaś później, jak próbuje to nam wmówić platforma. Dobrze, że przynajmniej zwrócono na to uwagę. Można być pewnym, że to niefortunne tłumaczenie zostanie poprawione. Czy aby na pewno? Post serwisu pochodzi sprzed kilku dni i jak błąd był obecny, tak wciąż jest. Można go znaleźć w filmie „Conor McGregor: Zły chłopiec”.
Netflix to płatna usługa, a wypada gorzej od amatorów.
Bo nawet pirackie tłumaczenia obecne na Napiprojekt potrafią być lepsze. Owszem, roi się w nich od literówek czy błędów ortograficznych. Pewnie można się też w nich doszukać podobnych błędów, jak ten wspomniany wcześniej. Z drugiej jednak strony nierzadko są to też naprawdę sprawne przekłady, na które nie można powiedzieć złego słowa. Poza tym płacę, więc wymagam, a wygląda na to, że od Netfliksa nie można wymagać zbyt wiele.
Spójrzmy na przykład na kadry z serialu „Dark”, skoro już sam Netflix przywołał ten tytuł.
Chodzi o błąd w matrycy. W tym przypadku bohater odnosi się do słynnego filmu „Matrix”. Jak bądź więc samo słowo zostało przetłumaczone poprawnie, to chodziło tu o użycie nazwy własnej.
Z kolei błędom tłumaczeniowym w serialu „1983” poświęciliśmy cały osobny artykuł. Trzeba zaznaczyć, że tekst produkcji powstał początkowo w języku angielskim i dopiero w następnej kolejności został przełożony na naszą rodzimą mowę. Być może stąd wzięły się te wszystkie translacyjne potknięcia, ale chyba nie ma co tłumaczyć z nich Netfliksa. Serwis wykazał się prawdziwą fuszerką na tym polu, bo błąd goni błąd. Tak samo zresztą popisał się przy okazji dokumentu „Handlarz”. Zamiast prawdziwego lektora po polsku tekst jest czytany przez syntezator mowy (prawdopodobnie którąś z wersji Ivony).
Błąd tłumaczeniowy możemy znaleźć też w serialu Netfliksa „Russian Doll”. W jednym z odcinków pojawia się dialog, w którym pada hasło przetłumaczone w napisach jako „mam rośliny”, tymczasem lektor czyta „mam plany”. I chodzi właśnie o plany. Plans, plants - kto zawracałby sobie tym głowę?
Netflix w 2017 roku obiecywał nieustanne podnoszenie jakości napisów. Chyba nie wywiązał się z obietnicy.
Dlaczego akurat ta data? Serwis otworzył wówczas nową platformę dla tłumaczy seriali i filmów – Hermes. Przeznaczona jest ona zarówno dla większych firm, jak i freelancerów. Wcześniej jednak konieczne jest zaliczenie kilku testów językowych. Netflix obiecywał wówczas na swoim blogu:
Dążymy do tego, by zachwycać użytkowników wysoką jakością tekstu w ich ojczystym języku, dbając przy tym o zachowanie kreatywnej wizji twórców i nie zapominając o różnicach kulturowych. Do realizacji tego celu potrzebujemy — i to natychmiast — utalentowanych współpracowników, którzy dostarczą doskonałe tłumaczenia naszym użytkownikom z całego świata.
Serwis zapewnił całkiem atrakcyjne warunki za wykonaną pracę - przykładowo minuta przetłumaczonego dialogu z języka angielskiego na polski to zysk ok. 40 zł dla tłumacza. Dokładna stawka to 10,5 dolara za minutę tekstu przetłumaczonego z angielskiego na polski, a także 8,5 dolara za dopisanie polskich napisów do polskich filmów i seriali. Jak to działa? Każdy, kto pozytywnie przejdzie przez testy, może zająć się tłumaczeniami. Jego praca jest następnie weryfikowana i dopiero dopuszczana do publikacji.
System świetny, ale – jak widać po powyższych przykładach – coś nie gra, skoro dalej mamy do czynienia z takimi błędami. Sama znajomość języka to nie wszystko, niekiedy potrzebna jest specjalistyczna wiedza, obeznanie w popkulturze i inne. Obrazuje to przykład z „Dark” i „Matriksem”.
I tu dochodzimy do punktu, w którym raz jeszcze odwołam się to pirackich, amatorskich tłumaczeń. Niejednokrotnie mogą one przewyższać pracę profesjonalistów, bo są tworzone przez pasjonatów. Może nie zawsze im po drodze ze słownikiem czy z interpunkcją, ale doskonale chwytają wszelkie kontekstowe zawiłości, bo zwyczajnie siedzą w temacie. Netflix to gigant, ale chyba powinien spojrzeć w stronę „maluczkich” i czegoś się od nich nauczyć.