Na trwających obecnie targach CinemaCon w Las Vegas reprezentanci branży kinowej patrzą z nadzieją w przyszłość, w tym na serwisy streamingowe. Nadal jednak stoją w kontrze do poczynań największego gracza, czyli Netfliksa.
Choć może jednak sytuacja wygląda tak, że to Netflix stoi w kontrze do całej reszty. Streamingowy gigant może sobie pozwolić na to, by w pewnym sensie nie tyle dyktować warunki, co po prostu rozdawać karty po swojemu. Chodzi oczywiście o ich model dystrybucji, który z jednej strony pomija pokazywanie ichniejszych produkcji w kinach, a z drugiej chętnie staje do konkurencji z filmami kinowymi na najbardziej prestiżowych konkursach i festiwalach.
Jasne, film to film. Na dobrą sprawę rozróżnianie poszczególnych dzieł ze względu na to, czy są dostępne w repertuarze kin, czy w bibliotece serwisów streamingowych jest bezzasadne. Przynajmniej dla przeciętnego widza/odbiorcy treści.
Ale też nie jest tak, że Steven Spielberg, który wyraźnie sprzeciwia się hegemonii Netfliksa nie ma odrobiny racji po swojej stronie. Przypominam, że Spielberg to nie jest wyjęty z rzeczywistości reżyser, który tkwi mentalnie w epoce analogowej. Po pierwsze warto mieć na uwadze, że Spielberg sam zaczynał od filmu telewizyjnego, jakim był jego znakomity debiut „Pojedynek na szosie”. Po drugie ma on też na koncie, jako producent, całą masę telewizyjnych produkcji. Od seriali animowanych, takich jak „Animaniacy” czy „Freakozoid” po genialną „Kompanię braci”, „Pacyfik” czy „Falling Skies”. Był też jednym ze scenarzystów gry wideo z serii „Medal of Honor”. A po trzecie całkiem niedawno legendarny reżyser stał się jednym z ambasadorów serwisu streamingowego Apple’a.
To, o czym mówi Spielberg, wcale nie jest pozbawione sensu. Chodzi mu w końcu o równe szanse dla wszystkich filmów startujących w istotnych dla ich późniejszego życia i dystrybucji konkursach, bądź obecności na największych festiwalach. A owe konkursy i festiwale mają swoje zasady, wedle których dane filmy są przyjmowane do „wyścigu” i dzięki temu mogą zostać pokazane szerszej publiczności.
Obiektem sporu jest przede wszystkim okno do dystrybucji kinowej danej produkcji.
I oczywiście, festiwal w Cannes ma te zasady zbyt restrykcyjne, ale wszystkie filmy chcące się tam zaprezentować światu muszą spełnić ten obowiązek. A gdy pojawia się taki Netflix, który z jednej strony chce się znaleźć w prestiżowym filmowym towarzystwie, a z drugiej udostępnia swoje filmy od razu w streamingu, dostępne do obejrzenia dla o wiele większej liczby ludzi, to jest to trochę nierówna sytuacja. Nawet skromny niszowy film Netfliksa jest wtedy w o wiele lepszym położeniu niż podobny, skromny film pokazywany tylko w kinach, który musi się przebić przez festiwalowy szum.
Do tego filmy Netfliksa oraz innych serwisów streamingowych to nadal produkcje w większości tworzone w formacie telewizyjnym. Mają one zupełnie inne budżety, inne ekipy, nawet jeśli za reżyserię odpowiadają twórcy znani z dzieł kinowych. Mają one też inne okresy produkcyjne i postprodukcyjne, tak więc stawianie ich w konkurencji z filmami kinowymi też nie wydaje się do końca fair. A w końcu od czegoś są nagrody takie jak Emmy i inne podobne konkursy skupiające się na produkcjach w formacie telewizyjnym.
Jeśli uznamy, że formaty streamingowe powinny się mierzyć z produkcjami kinowymi, to niech i tak będzie, ale wtedy także i inne telewizyjne filmy powinny znaleźć się w Cannes i walczyć o szansę na Oscara.
Nie twierdzę, że obecne status quo jest idealne, wydaje mi się jednak, że działania Netfliksa są trochę nie fair względem innych podmiotów tej dyskusji. Co więcej, pozostałe serwisy streamingowe nie mają aż tak wielkich problemów z dopasowaniem się do obowiązujących zasad.
Mam szczerą nadzieję, że pewnego dnia Netflix zrozumie, że jeśli firma zamierza zająć się na serio produkcją filmową, to powinny się one pojawiać najpierw w kinach i dopiero potem w streamingu. Nie można produkować filmów określonego kalibru tworzonych przez znakomitych reżyserów, nie pokazując go publiczności kinowej. (…) jeśli te filmy nie trafią do kin to nie są pełnoprawnymi filmami i, tak jak mówi Spielberg, są telewizyjnymi produktami – powiedział podczas targów Jérôme Seydoux, dyrektor i członek zarządu Pathé.
Oczywistym jest, że nie chodzi tu tylko o dobro poszczególnych filmów i szansę dla mniejszych produkcji, ale też o interesy samych kiniarzy, którzy zwyczajnie obawiają się przyszłości, w której to ludzie zaczną rzadziej chodzić do kina, wybierając leniwy wieczór w objęciach streamingu. I jest to oczywiście pewna obawa.
Pamiętajmy, że filmy kinowe to nie tylko blockbustery, ale i te mniejsze produkcje. A te mniejsze wcale nie przyciągają wielkich tłumów. Ogólna frekwencja w samych tylko amerykańskich kinach w 2017 roku była najniższa od 25 lat. Jest w tym jednak także i ciekawe wyzwanie dla kin oraz samych twórców, tak by zmusić wielkie (i małe) studia do produkcji na tyle ciekawej alternatywy dla streamingu, by jednak zmusić ludzi do wyprawy do kina. Póki co zresztą, pomimo olbrzymiej popularności Netfliksa, kina nie narzekają na spadki widowni, wręcz przeciwnie.
Musimy mieć silną i stałą komunikację ze studiami, by zobaczyć jak będzie się to wszystko rozwijać razem z udziałem serwisów streamingowych, premierami serwisów Disneya i Apple’a oraz dynamicznym wzrostem Hulu. Zobaczymy, co przygotuje Warner. To wszystko jest dobre. Nie będzie jednego dominującego gracza, tylko wielu. Wielu nowych graczy w streamingu wspiera kinowe okna dystrybucji i nie zamierzają poprzestawać - powiedział Alejandro Ramirez Mangana, dyrektor sieci Cinepolis.
Netflix jest w tym wszystkim buntownikiem, ale nikt raczej nie traktuje go jako wroga.
Mamy nadzieję na to, że uda się ich zaprosić do wspólnego działania. Netflix jest potężnym producentem treści, przeznaczającym na produkcję aż 12 mld dol. w bieżącym roku. Spora część tego tortu to filmy. Liczymy, że Netflix zacznie pokazywać je także na ekranach kinowych, szanując okno dystrybucji, które nie ma negatywnego wpływu na bazę subskrybentów. Szef Amazona Jeff Bezos wspiera kinowe okna. Apple także jest po naszej stronie. Liczymy, że i Netflix dołączy do tego grona – mówi Tim Richards, dyrektor VUE International.
Jedno jest pewne, Netflix, przynajmniej na razie, ma taką pozycję, że może sobie robić, co tylko chce. To raczej branża będzie musiała się dostosować do nich, niż na odwrót. Oczywiście, sytuacja może się zmienić o 180 stopni i to bardzo szybko, i wtedy jednak pozycja "buntownika" niekoniecznie będzie działać na korzyść streamingowego giganta.
Osobiście widzę racje po obu stronach barykady, liczę więc, że zostanie znaleziony złoty środek. Jakby nie było, to całkiem ciekawy czas, bo obecnie tworzy się dopiero wspomniany wyżej ekosystem współdziałania i współzależności różnych modeli produkcji i dystrybucji treści. Za 10-15 lat ten moment znajdzie się zapewne w każdej szanującej się publikacji o historii kina z początków XXI wieku.