Dyrektor finansowy Netfliksa, David Wells, zapowiada, że streamingowy gigant zamierza zmienić podejście do wydawania pieniędzy na swoje produkcje.
Obecne Netflix, ku zdziwieniu wielu analityków rynkowych, dość liberalnie, by nie rzec rozrzutnie, dysponował swoimi finansami. Na niespotykaną wcześniej skalę streamingowy behemot swobodnie wydawał, wcale niemałe, pieniądze lokowane w budżetach swoich produkcji. Ewidentnie firma wielką wagę przykłada do jakości i operuje budżetami o wiele większymi, niż te znane z tradycyjnie pojmowanych produkcji telewizyjnych.
Najbardziej reprezentatywnym tego przykładem jest zeszłoroczny "The Crown", który kosztował 130 mln dol. Te uczyniły z niego najdroższy serial w historii.
Oprócz tego, od zeszłego roku Netflix zaczął też poważnie inwestować w produkcję i dystrybucję filmów pełnometrażowych. I nie są to wcale skromne przypadki. W maju Netflix wykupił prawa do dystrybucji filmu "War Machine" z Bradem Pittem w roli głównej (budżet filmu to 60 mln dol.). Przed nami premiera m.in. obrazu sci-fi "Bright" z Willem Smithem w reżyserii Davida Ayera z budżetem iście hollywoodzkim, wynoszącym 90 mln dol.
Oczywiście, w tym "szaleństwie" jest metoda, bo tak wielkie wydawanie pieniędzy skutkuje w przebogatej ofercie programowej Netfliksa i gwarantuje jakość (przynajmniej od strony formalnej) na najwyższym poziomie. Tym też firma wypracowała sobie te 103 mln subskrybentów globalnie.
Ale też cena za to jest całkiem konkretna. Na chwilę obecną Netflix ma 4,8 mld dol. długu.
Nie przeszkadza im to wprawdzie w obecnym roku wydać łącznie 6 mld dol. na produkcję, ale liczby te są na tyle duże, że dyrektor finansowy Netfliksa całkiem poważnie rozważa korektę obecnego podejścia.
Obecnie, z tak wielką liczbą subskrybentów, Netflix nie ma problemu z monetyzacją swoich produkcji, ale wiadomym jest, że nie każdy ich film czy serial jest w stanie zainteresować odbiorców. Pokazują to choćby anulacje seriali takich jak "Sense8", "The Get Down", "Gypsy".
Dodatkowo nie każda z ich obecnych serii jest strzałem w dziesiątkę.
"Luke Cage" czy "Iron Fist" to jedne z najgorszych seriali, jakie widziałem w ostatniej dekadzie. "The Defenders" też specjalnie nie zachwyca swoim poziomem. O wiele lepsze wrażenie zrobiłby Netflix, gdyby pozostał bardziej w uniwersum "Daredevila" i "Jessiki Jones", czyli dwóch znakomitych serii stworzonych dla Marvela. Mam też spore oczekiwania względem "The Punisher".
Również, jeśli chodzi o pełnometrażowe produkcje, Netflix przeważnie rozczarowuje. Oczywiście, miejmy na uwadze fakt, że dopiero się rozkręca i zapewne najlepsze jeszcze przed nami, ale postawienie zdecydowanie na jakość, a nie ilość wydawanych pieniędzy, wyjdzie firmie tylko na lepsze, a nam, czyli widzom, oszczędzi niepotrzebnych rozczarowań.
W najbliższym czasie Netflix zamierza się skupić na inwestycji w wersję mobilną serwisu. Pomimo faktu, że nadal subskrybenci, nawet ci najmłodsi, oglądają seriale i filmy głównie na dużych ekranach telewizorów bądź laptopach.