REKLAMA

Uważacie, że Netflix za szybko kasuje wasze ukochane seriale? Sprawdziliśmy, ile sezonów dostały poszczególne produkcje

Wśród wielu widzów i dziennikarzy Netflix ma opinię platformy, która bardzo szybko kasuje swoje oryginalne produkcje. Fani poszczególnych seriali często czują się oszukani i narzekają, że gigant za szybko odrzucił ich ulubiony program, żeby zrobić miejsce na następne. Czy takie opinie są bliskie rzeczywistości? Postanowiliśmy to sprawdzić.

netflix liczba sezonów
REKLAMA
REKLAMA

Netflix miał naprawdę świetny poprzedni rok, co poskutkowało kolejnym wzrostem liczby subskrybentów i całkiem pokaźną liczbą nagród otrzymanych w kategoriach serialowych i filmowych. A z kolejnymi decyzjami zapewne będzie tak samo, bo firmie udało się wygrać oscarową potyczkę z samym Stevenem Spielbergiem. Mimo to Netflix nie może jeszcze świętować całkowitej dominacji na rynku VOD.

Z każdym mijającym miesiącem wiemy coraz więcej o rodzącej się konkurencji od Apple'a i Disneya. A i wśród widzów nie wszyscy dołączają do chóru pochlebców. Jednym z najczęściej wymienianych powodów zirytowania serwisem jest przesadny pośpiech w kasowaniu swoich produkcji. Ale czy faktycznie można to powiedzieć na podstawie dotychczasowych przykładów?

Standardowo Netflix podejmuje decyzję o przedłużeniu danej produkcji na podstawie statystyk wyświetleń z pierwszych czterech tygodni.

Los wielu nowych produkcji może się więc zaważyć niezwykle szybko. Czasem nawet zanim wielu użytkowników usłyszy, że mniej reklamowana seria trafiła na platformę. Niekiedy wspomniana „zasada 28 dni” zostaje nieco nagięta i decyzja zostaje podjęta nieco później, ale nie zmienia to wiele w kwestii ich być albo nie być. Co więcej Netfliksa bardziej interesuje zdanie nowych użytkowników niż tych, którzy konto założyli wiele lat temu. Jak podaje Vulture, sam Ted Sarandos podkreślał, że serwis interesuje, jakie produkcje obejrzeli nowi klienci w pierwszej kolejności. Bo to oznacza, że przyciągają one świeżych widzów.

Okres czterech tygodni jest o tyle bardziej restrykcyjny, że sezony seriali trafiają na Netfliksa w jednej transzy. Inaczej niż w telewizji dana produkcja nie jest reklamowana przez dłuższy czas w trakcie emitowania kolejnych odcinków. A nie każdy Netflix Original może liczyć na przedpremierowy rozgłos podobny do „Stranger Things”. Dlatego świadomość potencjalnych widzów nie rośnie stopniowo a raczej skokowo.

Każde skasowanie serialu Netfliksa po jednym sezonie budzi szok i sprzeciw części widzów. Ale czy faktycznie jest się o co bić?

Netflix to produkcyjny gigant, którego nie sposób porównać do jakiejkolwiek innej firmy. Każdego roku serwis produkuje kilkaset oryginalnych nowości i ostatnio wydał na to między 12 a 13 mld dol. Również w tym roku listy autorskich seriali i mających premierę na platformie filmów robią olbrzymie wrażenie. Rzecz w tym, że nawet tak bogata korporacja jak Netflix nie może sięgać do kieszeni w nieskończoność. Dlatego w niedawnej rozmowie z Variety Reed Hastings podkreślał, że głównym powodem skasowania danego dzieła jest zbyt duży koszt produkcji w zestawieniu z liczbą oglądających.

W tym sensie znacznej większości Netflix Originals bardziej opłaca się mieć skromny budżet. Zresztą najboleśniej tą lekcję poznali twórcy „Marco Polo”, który został skasowany, bo włożone w ambitny projekt miliony nijak nie chciały się zwrócić. I Netflix już po dwóch sezonach odłączył zasilanie. Zresztą według wielu osób właśnie „dwójka” jest ulubioną liczbą włodarzy platformy VOD, bo podobno właśnie po 2. serii kończy się żywot większości ich seriali.

Jest w tym jednak tylko odrobina prawdy. Przede wszystkim dlatego, że w przypadku większości seriali wciąż nie wiadomo, na ilu sezonach się skończy.

To prawda, że Netflix nie ma żadnej serii, która liczyłaby tyle sezonów co najsłynniejsze dzieła telewizyjne. W zależności od przyjętej nomenklatury najdłuższe seriale firmy mają sześć lub osiem odsłon. Skąd ta niepewność? Oficjalnie mówi się, że najwięcej sezonów mają „House of Cards” i „Orange is the New Black”, które zostały zamknięte po 6. sezonie. Na upartego można by się jednak kłócić, że sitcom „The Ranch” je wyprzedzi. Oficjalnie program zakończy się po 4. sezonie, ale każdy z nich składa się z dwóch części po dziesięć odcinków. Łącznie daje to aż osiemdziesiąt epizodów. Tak czy inaczej jest to jednak mniej niż u konkurentów. Ale ta sytuacja wynika to z kilku ważnych powód.

Przede wszystkich trzeba zrozumieć, że seriale mają zupełnie inne znaczenie dla stacji telewizyjnych i platform VOD. Te pierwsze są nakierowane przeważnie na bardzo konkretnego odbiorcę. Jeżeli uda się znaleźć program, który cieszy się dużym zainteresowaniem widzów, to szybkie rezygnowanie z niego jest zwyczajnie nieopłacalne. Serwisy streamingowe muszą za to dotrzeć do jak najszerszego grona osób. Odkąd Netflix stał się prawdziwie globalną firmą, to musi myśleć o zadowoleniu w równym stopniu Amerykanina, Polaka i Hiszpana. Oczywiście w praktyce bywa różnie, ale takie założenie jest konieczne.

Drugi powód takiej sytuacji jest prosty: większość seriali Netfliksa to produkty stosunkowo młode.

Pierwszy oryginalnym serialem (w dodatku współdzielonym z norweską stacją NRK1) platformy był „Lilyhammer”, który zadebiutował w 2012 roku. Dla porównania zakończona niedawno „Teoria wielkiego podrywu” rozpoczęła nadawanie pięć lat wcześniej. Na poważnie Netflix zabrał się za produkowanie swoich dzieł w latach 2013-14, więc od tego czasu naprawdę trudno było przygotować kilkadziesiąt odcinków jednego serialu.

A przecież serwis tworzy rocznie znacznie więcej niż inne platformy VOD, a co dopiero stacje telewizyjne. I tak, zazwyczaj kończy je szybciej, ale w przypadku tych najbardziej popularnych zwyczajnie nie da się jeszcze ocenić ile potrwają. Spośród amerykańskich seriali aktorskich Netfliksa na ten moment dwadzieścia skończyło się na jednym sezonie (ale pięć z nich to były mini-serie), a czternaście na dwóch. Dochodzi do tego też dziesięć zagranicznych produkcji usuniętych z ramówki po pierwszej transzy odcinków (trzy miniserie).

woooowwwwwwwwwwwwwww lets all forget about the fact that theres going to b a season 6 and focus on this inedible arrangement @netflix sent me just woww pic.twitter.com/7XJyE6Egsu

— BoJack Horseman (@BoJackHorseman) 30 października 2018

To wysoka liczba, ale warto pokazać ją w szerszym kontekście. Bo w tym samym czasie prawie sześćdziesiąt seriali z całego świata wciąż czeka na decyzję, czy otrzymają 2. lub 3. sezon (pośród nich jest np. polskie „1983”). Gdyby one wszystkie zostały zlikwidowane, to faktycznie mówilibyśmy o niemałej wycince, ale na to się raczej nie zanosi. Nie wspominając o tym, że mowa tutaj tylko o produkcjach aktorskich. A Netflix ma jeszcze mnóstwo animacji, serii dokumentalnych i programów typu reality show. A akurat seriale animowane potrafią żyć bardzo długo we w miarę zamkniętym świecie, dlatego nie zdziwiłbym się, jakby „BoJack Horseman” wkrótce stał się najdłużej nadawanym Netflix Original.

Jakie jeszcze produkcje mają szanse na pobicie „House of Cards” i „Orange is the New Black”?

Duże szanse mają „The Crown” (pierwotnie planowane na 6. sezonów) i „Chilling Adventures of Sabrina”, na których 4. sezony jest już zamówienie, choć na platformie nie zdążyły jeszcze pojawić się poprzednie. Co do pozostałych trudno wyrokować, ale mocnymi kandydatami są obecnie „Stranger Things” (robiony bez udziału zewnętrznego studia i coraz mocniej wychodzące do innych mediów), „Ozark”, „13 powodów” i „The Umbrella Academy”. Mniej prawdopodobne jest tak długie istnienie zagranicznych produkcji, choć w przypadku „Domu z papieru” Netflix pokazał ostatnio, że dla chcącego nic trudnego i zrobił 3. sezon teoretycznie zakończonego serialu.

REKLAMA

Nie liczcie jednak na jakikolwiek serial Netfliksa, który dorobi się dziesięciu serii. Taki scenariusz nie wydaje się w żadnym razie prawdopodobny, głównie dlatego, że platformie trudno będzie zrobić własny, tak popularny sitcom. Tego typu produkcje cieszą się największą żywotnością, ale potrzebują wsparcia wiernych telewidzów o zmieniających się gustach. Na ten moment Netfliksa nie stać na takie fanaberie i to właśnie dlatego, że ma i wydaje tak dużo. Z punktu widzenia biznesowego bardziej opłaca się kończyć szybciej i robić miejsce na następne seriale. Może się to zmienić tylko pod warunkiem, że rynek VOD dotrze do sufitu w każdym z największych rynków. Ale na to się na razie nie zanosi.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA