REKLAMA

Safanduła kontra ciapa – „Nice Guys. Równi goście”. Recenzja sPlay

Osobie, która wpadła na genialny w swojej prostocie pomysł, by połączyć w jednym filmie talenty Russella Crowe’a oraz Ryana Goslinga w sztafażu komedii kryminalnej, należy się co najmniej pomnik ze złota.

„Nice Guys. Równi goście”. Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

Ten duet to prawdziwa petarda! Aż dziw, że nikt dotąd nie wpadł na to, by „spiknąć” ze sobą tę dwójkę aktorów.

O ile można by sobie ich obu wyobrazić w dramacie czy thrillerze, tak komedia jest wyborem tyle samo nieoczywistym, co zaskakującym. I to nad wyraz pozytywnie, tym bardziej, że żaden z aktorów nie miał wcześniej zbyt wielkiego doświadczenia z tym gatunkiem.

Ryan Gosling gra prywatnego detektywa Hollanda Marcha, samotnie wychowującego córkę, który zostaje wynajęty po to, by odnaleźć zaginioną dziewczynę. Okazuję się jednak, że nie tylko on jej poszukuje. Ktoś inny wynajął w tej sprawie gruboskórnego mięśniaka, Jacksona Healy’ego (Russell Crowe). Panowie już od pierwszego spotkania nie pałają do siebie zbyt wielką sympatią. Ale w sytuacji, gdy obaj stali się celem morderców na zlecenie postanawiają połączyć siły i rozwikłać sprawę. Tym bardziej, że po czasie okazuje się, iż wdepnęli w o wiele większe bagno niż sami się tego spodziewali.

Kapitalny flow pomiędzy postaciami Goslinga i Crowe’a jest tym, co sprawia, że „Nice Guys” to tak bardzo udana produkcja.

To na nich spoczywa cały ciężar filmu. I choć nie brak tu ciekawych postaci na drugim planie (choćby już dawno nie widziana Kim Basinger), znakomicie rozpisanych scen oraz genialnego humoru słownego i sytuacyjnego, to tak naprawdę, gdyby nie oni, cała produkcja wiele by straciła na swoim uroku. Niby ich postaci oparte są na klasycznym komediowym motywie "starcia przeciwieństw", ale jest to wszystko tak świetnie i lekko napisane, że absolutnie nie ma poczucia, że oglądamy po raz kolejny odgrzewany kotlet.

Holland i Jackson po trochu się uzupełniają, nie szczędzą sobie uszczypliwych uwag; co jakiś czas rywalizują ze sobą, spierają się, czasem sobie przeszkadzają, a wszystko to tworzy razem przezabawną serię gagów i scen.

Są w „Nice Guys” momenty, w których padniecie ze śmiechu, jak i sytuacje przy których wasze szczęki wylądują na podłodze. Już dawno nie było w kinach tak dobrej komedii, która nie jest oparta na kloacznym bądź nazbyt dziecinnym humorze, tylko stanowi naprawdę solidną rozrywkę na poziomie. A to nie lada wyczyn. Bardzo łatwo opowiedzieć jakiś "wieśniacki" dowcip, który rozbawi gawiedź, natomiast znacznie trudniej jest pokazać coś co rozbawi równie mocno, ale nie pozostawi poczucia niesmaku. W „Nice Guys” proporcje humoru są precyzyjnie wyważone. Właściwie nie ma w nich słabego punktu. Nie czuć, że jakaś scena jest zrobiona na siłę czy sztucznie, wszystko wypada naturalnie i stanowi logiczny ciąg zdarzeń. Bohater Goslinga jest uroczo niezdarny, co w konfrontacji z o wiele bardziej profesjonalnym i cynicznym bohaterem Crowe’a zwyczajnie bawi do rozpuku. Humor często pojawia się w "Nice Guys" w najbardziej nieoczekiwanych momentach i do tego, nawet kiedy odgrywany jest na klasycznych nutach, to ma w sobie ogromne pokłady świeżości. A do tego, w tle dostajemy całkiem wciągający motyw fabularny śledztwa kryminalnego. Czego chcieć więcej?

REKLAMA

Wszystko to powstało w głowie Shane’a Blacka. Dla tych, którzy niekoniecznie go kojarzą, nadmienię tylko, że to on dał światu jeden z najlepszych policyjnych duetów w historii kina rozrywkowego. Mowa tu o Riggsie i Murtaugh, czyli bohaterach kultowej serii „Zabójcza broń”. Scenariusz do dwóch pierwszych (i najlepszych) części całej serii napisał właśnie Shane Black. W swoim zawodowym CV jako scenarzysta ma on także takie klasyki kina akcji jak „Ostatni skaut” Tony’ego Scotta czy „Bohatera ostatniej akcji” z Arnoldem Schwarzeneggerem. Ostatnio został zatrudniony przez Marvela i wyreżyserował dla nich nie byle co, bo „Iron Mana 3”. Obecnie natomiast pracuje nad nową wersją „Predatora”. Na szczęście, pomimo napiętego grafika, „Nice Guys” nie stali się dla niego chwilowym projektem pobocznym. Oglądając ten film, czuć, że Black włożył w niego całe serce i napakował swoimi najlepszymi pomysłami, zarówno jeśli chodzi o motywy z kina sensacyjnego jak i te bardziej komediowe.

Wiedząc, że za scenariusz i reżyserię odpowiada Shane Black, przymierzałem się do obejrzenia „Nice Guys. Równi goście” mając pewność, że będzie to solidna produkcja. Tymczasem efekt końcowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. To jedna z lepszych komedii ostatnich lat łącząca absurdalny humor, elementy z powieści detektywistycznych i kryminałów oraz filmów noir. Szczerze wątpię czy w tegorocznym okresie wiosenno-letnim pojawi się równie dobra pozycja rozrywkowa. Z czystym sumieniem gorąco polecam. Seans obowiązkowy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA