Jeśli jesteście zainteresowani postacią Deadpoola w związku z premierą gry, a niekoniecznie chce wam się brodzić w całym stosie komiksów, gdzie ta gaduła występuje, to istnieje szansa że zwrócicie się w kierunku jedynego filmu, gdzie ów bohater się pojawia i to w dosyć istotnej roli. Delikatnie mówiąc, nie będzie to jednak dobry wybór.
Natomiast mniej delikatnie rzecz ujmując - X-Men Geneza: Wolverine to jedna z najgorszych ekranizacji komiksów, jakie kiedykolwiek powstały, potrafiąca nieźle zagrać na nerwach zarówno fanom Wolverine’a, Gambita i innych postaci, jakie się w tym koszmarku pojawiają, jak i innym widzom, którzy nie mają wiele wspólnego z komiksami. A już definitywnie nie mają tu czego szukać ci z was których interesuje właśnie Wade Wilson, bo ten bohater został przez twórców brutalnie zgwałcony, poturbowany, spalony, a potem zgwałcony znowu. I jeszcze raz spalony. I zgwałcony.
Tak czy siak, wcześniej o samym filmie - jest on inspirowany tymi wszystkimi historiami pokazującymi przeszłość Wolverine’a, w szczególności Weapon X Barry’ego Windsor-Smitha, cyklem Wolverine Chrisa Claremonta oraz Origin Billa Jemasa, Paula Jenkinsa i Joe Quesady. I już samo założenie mi niespecjalnie odpowiada, bo gdybym miał określić dlaczego publika tak polubiła Wolverine’a po cyklu filmowych X-Men, że później byli podekscytowani jeszcze jednym filmem z Hugh Jackmanem w tej roli, to byłyby to dwa elementy: po pierwsze, postać ta to nieunikający przemocy, twardy i zimny antybohater, a tacy zawsze są ciekawsi niż kryształowi posągowi superbohaterowie. Po drugie, Logan jest postacią tajemniczą i przez to fascynującą - w zasadzie to jego główna cecha i motor do działań: nie zna swojej przeszłości i stara się poskładać to wszystko do kupy, poszukując odpowiedzi na swoje pytania. Odkrywając jego przeszłość, zwyczajnie obdzieramy Rosomaka z połowy uroku tej postaci, nie mówiąc już o tym, że nie ma szans, by filmowcy sprostali naszym oczekiwaniom wobec tego, jak mogła przeszłość Wolverine’a wyglądać.
No ale ok - dostajemy zatem zapis wydarzeń z przeszłości Logana, od dzieciństwa, gdy odkrył swoje moce, przez współpracę z wojskiem, przez projekt Weapon X czy rywalizację ze swoim bratem, Victorem Creedem, aż po cały motyw z amnezją - wszystko po to, by ładnie powiązać historię Wolverine’a z filmową trylogią X-Men.
To znaczy tak miało być w założeniu. W rzeczywistości różnic jest z jakiegoś powodu strasznie dużo - i nie bardzo rozumiem po co zatem dbać o takie płynne przejście między tym filmem, a X-Men od Singera, jeśli jednocześnie np. sam Victor Creed jest w obu filmach bohaterem o zupełnie innych cechach? “Po co?” to w ogóle pytanie, które zadawałem sobie najczęściej podczas seansu, bowiem decyzje twórców w X-Men Geneza: Wolverine e są kompletnie niezrozumiałe. Po co przedstawiać widzom tyle nowych mutantów, jeśli żaden z nich nie dostaje tyle czasu, by w ogóle zapisać się w pamięci widzów (chyba, że in minus)? Po co w ogóle umieszczać w fabule tylu mutantów tylko w ramach małego mrugnięcia okiem do fanów kiedy owe postacie nie mają tak naprawdę wiele wspólnego z komiksowymi odpowiednikami? Po co... ech.
Takich pytań można zadać naprawdę dużo, bo szczerze powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia dla kogo ten film był kierowany. Fani komiksów spalą go na stosie (o ile jeszcze tego nie zrobili) za kompletne olanie bohaterów, których zdecydowano się wcisnąć w fabułę, zupełnie bez poszanowania dla oczekiwań komiksowych nerdów, którzy pewnie pierwsi kupili bilety na ten film. Niezaznajomieni z graficznymi powieściami widzowie zaś, nie będą mieli zielonego pojęcia, kim są te wszystkie postacie pojawiające się bez celu i bez sensu co jakiś czas na ekranie - i nigdy się nie dowiedzą, bo scenarzystom na tym wcale nie zależy.
Poza tym wszystkim i pomijając kompletną ignorancję w temacie, na który twórcy postanowili nakręcić film, X-Men Geneza: Wolverine to bardzo przeciętna produkcja, której jedyną zaletą są niektóre sceny akcji. Same pojedynki między obdarzonymi supermocami mutantami są jednak rozczarowujące, pełne głupich dialogów i przybierania dziwnych póz, chyba wzorowanych na tych wszystkich nienaturalnych pozycjach jakie przyjmują bohaterowie w komiksowych kadrach. Jest tu też pełno raczej słabych efektów specjalnych i wolnego spacerowania tyłem do wielkich eksplozji. Na plus wybija się aktorstwo kilku odtwórców ról mutantów - Hugh Jackman jest dobry w roli Wolverine’a jak zawsze, Stryker Danny’ego Houstona mimo że nie ma nic wspólnego z bohaterem z poprzednich filmów, też wykonuje dobrą robotę, a Liev Schreiber całkiem nieźle odrywa rolę Sabretootha, nadając tej postaci trochę charakteru. Żeby jednak nie było za słodko, dodam, że w filmie gra tez will.I.am.
Osobny akapit pozwolę sobie poświęcić postaci Wade’a Wilsona, czyli naszego filmowego Deadpoola. Kompletnie nie pojmuje tej logiki scenarzystów. Wybaczcie powtórzenie, ale po jaką cholerę brać popularną, lubianą i bardzo specyficzną, charakterystyczną postać do swojego filmu, by potem zmienić w niej wszystko? Nie żartuje, filmowy Deadpool nie ma zupełnie nic wspólnego z tym komiksowym, począwszy od wyglądu, przez genezę, charakter, sposób działania, no po prostu wszystko. Nie jest żartownisiem, nie jest szalony, nie ma charakterystycznego kostiumu, nie używa broni palnej, ma moce kilkunastu mutantów, na dodatek Ryan Reynolds odtwarzający tę postać wcale nie jest sarkastycznym, niestabilnym emocjonalnie brzydalem, jak pierwowzór. I oczywiście nie łamie czwartej ściany, ani w zasadzie nie ma osobowości, służąc jedynie jako naprawdę słaby główny przeciwnik dla Wolverine’a.
I to tylko podsumowuje cały film, który jest zwyczajnie niepotrzebny i nie nadaje do polecenia komukolwiek. Chciałem w zasadzie napisać, że mógłbym go zarekomendować tylko i wyłącznie fanom Wolverine’a i innych komiksów Marvela, ale po namyśle... ci akurat będą nim najbardziej rozczarowani.
Niedługo do kin zawita kolejny film o Rosomaku, a fanom Deadpoola, Gambita czy innych bezczelnie popsutych w tym filmie bohaterów pozostaje tylko mieć nadzieje, że doczekają się one kiedyś lepszego potraktowania ze strony filmowców. Film z Deadpoolem ponoć znajduje się w produkcji, ale ciągnie się to od dawna, a końca póki co nie widać. Oby jednak kiedyś wyszedł, bo w sumie gorszy od X-Men Geneza: Wolverine pewnie i tak nie będzie.