Brak rodzinnego ciepła i pozytywnych emocji. Taki właśnie jest serial „Nie ma jak w rodzinie”
To już 4. sezon serialu „Nie ma jak w rodzinie”. Jeśli tęskniliście za głębokim dołkiem, którego dostarczał czas spędzony przy „BoJacku Horsemanie”, to ten tytuł wam go zapewni.
OCENA
„Nie ma jak w rodzinie” to odcinkowa produkcja, która za każdym razem, gdy się pojawia, to – mam wrażenie - przechodzi bez większego echa. A szkoda, bo animacja Billa Burra i Michaela Price’a jest doskonale skrojona pod to, aby czuć się źle. Oczywiście nie tylko złych emocji doświadczymy, oglądając „F is for the family”, ale od początku.
„F is for the family” zabiera nas w mroczne lata 70., kiedy wszechobecny rasizm nie pozwalał rozwijać skrzydeł osobom o innym kolorze skóry, kobiety bez przerwy ścierały się z seksizmem, a mężczyźni z kryzysem męskości... Tak, cały czas piszę o latach 70.
„Nie ma jak w rodzinie” bierze współczesne konteksty, wrzuca je w dawny czas i zarazem w cudzysłów.
Nie ma bowiem wątpliwości, że większość problemów poruszanych w serialu to dzisiejsze sprawy i tematy, tyle tylko, że wrzuca się je w historyczny kontekst. To pozwala twórcom na ciągłe trzymanie nogi na gazie i absolutne ignorowanie standardów politycznej poprawności czy czasem nawet dobrego smaku. Sprawia to, że „Nie ma jak w rodzinie” nie bierze jeńców, obraża wszystko i wszystkich, ale najbardziej dostaje się konserwatywnemu weteranowi wojny w Korei i zarazem głowie rodziny – Frankowi.
To on, w zasadzie od samego początku serii jest tu głównym bohaterem i to z jego skrzywionej perspektywy patrzymy na świat. Problemy z agresją, opanowaniem własnego języka i komunikacją z najbliższymi. Ten patologiczny i w gruncie rzeczy zły ojciec był przez większość serii postacią antypatyczną, z którą bardzo trudno jest się utożsamić. Przyznam, że te jego dobre chęci, próba poprawy nie wystarczyły mi, aby go polubić albo przynajmniej mu kibicować. W trakcie poprzednich sezonów byłem zresztą zdania, że scenarzyści zagalopowali się trochę i Frank jest przeszarżowany.
Wszystkie elementy grają bowiem w „Nie ma jak w rodzinie” bardzo dobrze. Wątki innych członków rodziny są bardzo poprawne, nieźle uwypuklając problemy, z jakimi muszą się mierzyć. W najnowszym, 4. już sezonie również Frank zaczął przypominać człowieka.
Do tej pory jawił się on jako produkt złych czasów.
Nowa seria daje mu jednak znaczniej więcej przestrzeni na to, aby pokazać również jego motywacje psychologiczne. I to działa. Co prawda najnowsza seria nie jest tak mocna jak dwie poprzednie, to dopiero tutaj widać, jak mocno i intensywnie gra dobrze umotywowany bohater, jak wiele nowych interpretacji pojawia się, gdy uświadomimy sobie, że tak naprawdę bardzo niewiele zależało od Franka. I nie chodzi tu tylko o gwałtowne zderzenie się z rzeczywistością.
Przekonanych przekonywać nie trzeba, że chociaż „Nie ma jak w rodzinie” nie jest serią idealną, to ma swój niezaprzeczalny, intensywny i wulgarny urok. Tym, którzy jeszcze się zastanawiają powiem, że dużo tu kloacznego humoru i szalenie obleśnych obrazków, ale jednocześnie to historia bardzo złożona, pełna niuansów i często bardzo przykra. Przykra, bo twórcy dokładają starań, aby ujmowane satyrycznie problemy były bardzo realne i namacalne. 4. sezon podlewa to wszystko relacją ojca z synem i replikowaniem zachowań rodziców na dzieci. Ten determinizm nadaje serialowi kształtu i nie pozostaje mi nic innego, jak go wam polecić.