Jak mogliście przeczytać w mojej recenzji, "Miasta 44" w reżyserii Komasy zawiodło mnie przerostem formy nad treścią. Wiele z waszych komentarzy stoi jednak w opozycji do mojej opinii i za wszystkie bardzo wam dziękuję. Chociaż film rozczarował, przy okazji budził wiele pytań o konkretne sceny, które często były trudne w interpretacji. Z tego powodu postanowiliśmy wytłumaczyć wszystkie niejasności filmu o Powstaniu Warszawskim:
Deszcz krwi i „czołg” pułapka
Deszcz krwi był pierwszą ze scen, która zaczęła wzbudzać wiele pytań. Najpierw doszło do wybuchu, następnie nad Warszawą uniósł się ogromny snop dymu i ognia. Po chwili na dłoniach bohaterki znalazły się pierwsze kropelki krwi, aby zaraz potem rozpadał się prawdziwy deszcz czerwonej cieczy oraz szczątków ciał. Wbrew opinii wielu internautów nie była to jednak swobodna interpretacja reżysera, ale (najprawdopodobniej) przerysowany fakt, który miał miejsce podczas Powstania.
Co właściwie się wydarzyło? Na kilka sekund przed wybuchem widzowie mogli zobaczyć zdobyczny czołg, którym powstańcy znacząco podnieśli morale walczących oraz mieszkańców. Jeden z przechodniów słusznie zauważył „co to za czołg bez lufy”. Faktycznie maszyna na gąsienicach nie była przeznaczona do zadań bojowych, ale transportowania ciężkich ładunków, wyposażona zaledwie w radio.
Schwerer Ladungsträger Borgward B IV, bo o takiej maszynie mówimy, miał tylną klapę wypchaną około 500 kilogramami materiałów wybuchowych. Te w pierwotnym założeniu Niemców miały wysadzić barykadę, którą powstańcy zbudowali na Podwalu. Na skutek obrony Warszawiaków, maszyna stanęła w ogniu, natomiast prowadzącemu go naziście udało się zbiec. Co bardzo znamienne, gdy pojazd został opuszczony, Niemcy przerwali ostrzał polskich pozycji. Wzbudziło to podejrzenia kapitana Ludiwka „Gustawa” Gawrycha, który zakazał walczącym zbliżać się do Borgwarda. Niestety, inna grupa powstańców przejęła czołg i wjechała nim na ulice Starówki.
Dalszej części na pewno się domyślacie. Gdy „czołg” otoczony wianuszkiem powstańców oraz radosnych cywili skręcił w ulicę Kilińskiego, klapa z ładunkiem wybuchowym spadła na ziemię. W ogromnej eksplozji zginęło ponad 300 osób, cywili i powstańców. Przynajmniej dwa razy tyle zostało rannych. Widok po eksplozji był tak przerażający, że poeta i powstaniec Tadeusz Gajcy w chwilę po tragedii napisał makabryczną fraszkę:
Wszyscy święci, hej do stołu!
W niebie uczta: polskie flaczki
Wprost z rynsztoków Kilińskiego!
Salcesonów pełna misa.
Świeże, chrupkie. Pachną trupkiem […] Przegryźcie Chrystusem Narodów!
Wizyta w kanałach, zombie i halucynacje
Wiele pytań może dostarczać scena w kanałach. Alicja „Biedronka” miała w nich omamy, bała się zaciskających ścian, przeżywała atak paniki oraz walczyła z poczuciem klaustrofobii. Jak się okazuje, nie była to tylko kolejna z wizji reżysera, ale przedstawienie dramatu, którego faktycznie doświadczali wędrujący kanałami warszawiacy.
Co właściwie się przydarzyło? Podczas Powstania Warszawskiego Niemcy wrzucali do ścieków i kanałów karbid, który po zetknięciu z wodą tworzy acetylen. Duszący gaz oddziałuje na układ nerwowy człowieka, wpływa na zaburzenia motoryki, przyspiesza akcje serca oraz oddech, a także powoduje trudności w koncentracji. Silne stężenie może doprowadzić nawet do utraty świadomości, a także omamów.
Wydarzenia przedstawione w filmie "Miasto 44" były jednak namiastką prawdziwego piekła. Warszawskie kanały miały w większości przypadków 150 centymetrów wysokości. Powstańcy musieli się po nich poruszać na czworaka albo w przykucu. Niemcy bardzo szybko odkryli ten sposób komunikacji i transportu, do ścieków wrzucając nie tylko karbid, ale również granaty, cement oraz ładunki wybuchowe. Około 30-minutowa podróż na powierzchni w kanałach trwała kilka godzin. Wiele osób odebrało sobie tam życie, mając dosyć ogromnego smrodu, całkowitej ciemności oraz wielu pułapek.
Biedronka przeżyła?
Kiedy główny bohater Stefan dopływa na wiślaną wysepkę, widzi tam Alicję. Powstańcy ponownie spotykają się w tym samym miejscu, w którym poznali się przed rozpoczęciem walk. Widz może sądzić, że kobiecie udało się zbiec ze szpitala, bądź Niemiec darował jej życie. Niestety, nic bardziej mylnego.
Co właściwie się wydarzyło? Wszystko wskazuje na to, że Biedronka nigdy nie opuściła żywa szpitala. Jak podaje wielu widzów, pośród góry zwłok dało się dostrzec strzępy niebieskiej sukienki, lecz to samo w sobie wciąż za mało, aby potwierdzić tragiczny los wolontariuszki. Niestety, scena na moment przed napisami końcowymi rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Chociaż Stefan „widzi” Alicję na wyspie, w ujęciu pokazującym metamorfozę stolicy w nowoczesne miasto siedzi już całkiem sam. Na wysepce znajduje się tylko on, wpatrzony w ruiny ostrzeliwanej Warszawy. Bardzo łatwo to przeoczyć, ponieważ większość z widzów będzie wpatrywała się w zmieniające się na naszych oczach miasto. Niestety, ale wzbudzająca największe sympatie widzów kobieta najprawdopodobniej została zgwałcona, a później zabita.
Kim byli „zieloni żołnierze” nie potrafiący walczyć w warunkach miejskich?
Podczas jednej ze scen powstańców wspierają regularne, jednolicie umundurowane wojska. Ich przedstawicielem jest wąsaty, gruby jegomość ze wschodnim akcentem. Chociaż relatywnie dobrze wyposażeni, wojacy padają niczym muchy od niemieckich, sprytnie rozlokowanych karabinów. Oddziały okazały się być niesamowicie zawodne w walce, nie stanowiąc wielkiej pomocy dla powstańców.
Co właściwie się wydarzyło? „Zieloni żołnierze” to tak zwani berlingowcy, czyli sformowana za pozwoleniem władz sowieckich 1 Polska Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Na jej czele stanął pułkownik Zygmunt Berling, później członek PZPR oraz zastępca Naczelnego Dowódcy Wojska Polskiego.
Jak powszechnie wiadomo, Stalin zwlekał z wkroczeniem do Warszawy, oczekując „wykrwawienia się” powstańców. Ci chcieli przecież nie tylko wyzwolić Warszawę, ale również powitać Rosjan z przedstawicielami własnych, niepodległych władz. Z tego punktu widzenia do dzisiaj nie jest jasne, dlaczego sowieckie dowództwo zgodziło się na desant 2403 żołnierzy, którzy zajęli pozycje na Powiślu, Żoliborzu oraz przedstawionym w filmie "Miasto 44" Czerniakowie. Niestety, walczący „berlingowcy” nie posiadali żadnego wsparcia ze strony czekającej armii radzieckiej. Na ulicach Warszawy zginęło 2297 berlingowców, czyli prawie wszyscy „zieloni wojacy”, którym nie pomogło ani rosyjskie lotnictwo, ani rosyjska artyleria.