NIEPOPULARNA OPINIA: Restauracje otwierają się pomimo zakazów. No to teraz tylko czekać na kina!
Polscy restauratorzy, fryzjerzy i inni przedsiębiorcy planują wznowić dzialalność, bo mają dość przestrzegania bezprawnych w ich oczach obostrzeń. Tylko czekać, aż tym tropem pójdą kina.
Pandemia koronawirusa trwa już blisko rok i niemalże tyle samo czasu mamy w Polsce tzw. lockdown. Na mocy nakazów, apeli i prósb z konferencji prasowych, publikowanych przez rząd często nie w dzienniku ustaw, a na stronie internetowej lub na Twitterze, zamykane są całe gałęzie biznesu. Powoduje to wielomilionowe straty i doprowadza firmy oraz ludzi na skraj bankructwa.
Mimo to przez wiele miesięcy Polacy karnie zagryzali zęby, bo chociaż kolejne pisane na kolanie zalecenia nie miały solidnej podstawy prawnej (ani zbytniego sensu), to w duchu solidarności byliśmy gotowi się poświęcać dla dobra ogółu. W obliczu nieudolności partii rządzącej w walce z pandemią oraz buty jej przedstawicieli, o której śpiewał Kazik, naród mówi jednak „dość”.
Przedsiębiorcy planują otwarcie swoich biznesów pomimo obostrzeń związanych z koronawirusem.
Związane jest to głównie z faktem, że z jednej strony władza (która już, przypomnijmy, dwukrotnie wygrała z pandemią) przekonuje, że sytuacja w naszym kraju jest pod kontrolą (w przeciwieństwie do państw ościennych, oczywiście), a z drugiej nadal nie pozwala ludziom normalnie pracować. Takie dwójmyślenie sprawia, że obywatele tracą do niej resztki zaufania. I nic w tym dziwnego.
Nie przeczę, że przeraża mnie wizja powrotu już teraz do quasi-normalności na pohybel politykom. Chociaż szczepionka na Covid-19 powstała, to nawet jeśli utrzymamy dotychczasowe tempo szczepień (co samo w sobie wydaje się optymistycznym założeniem!), miną nie miesiące, a lata, nim osiągniemy odporność stadną. Koronawirus zaś tak jak zagrożeniem był, tak nadal nim jest.
Już teraz nasze szpitale ledwo zipią, a dostanie się do lekarza graniczy z cudem.
Tak naprawdę tylko kilka złych decyzji dzieli nas od całkowitego paraliżu służby zdrowia, a ignorowanie przez Polaków zasady dystansu społecznego może przynieść opłakane skutki. Restauratorzy, fryzjerzy i inni górale zostali jednak postawieni w niemożliwej sytuacji przez niekompetencję urzędników i posłów, którzy przy okazji leją wodą na młyn antywacków i innych szurów.
Mimo to nie umiem zdobyć się na krytykę zdesperowanych rodaków, których władza pozostawiła na lodzie. Sam jestem w końcu na uprzywilejowanej pozycji — bo tak jak również tęsknię za pubami i kinami, tak przynajmniej mogę zdalnie pracować. Właściciele tych przybytków mają jednak pełne prawo mieć po tylu miesiącach w rzyci zalecenia rządu, który nie chce im w żaden sposób realnie pomóc.
Wcale mnie nie dziwi, że powstają teraz interaktywne mapy prezentujące adresy samozwańczych rebeliantów.
Siedzenie w domu wcale nie sprawia, że „mamy więcej pieniędzy, skoro ich nie wydajemy”, gdy tylko mały procent społeczeństwa może zarabiać bez opuszczania miejsca zamieszkania. Wielu ludzi żyje teraz z oszczędności lub chwilówek, kolejne wersje tzw. Tarczy są wyśmiewane, a prowadzącym działalności gospodarcze rzucane są nie koła ratunkowe, a kłody pod nogi.
Już wcześniej rodacy bardzo kreatywnie obchodzili kolejne zakazy (knajpy „zatrudniały” degustatorów potraw, siłownie organizowały „zawody”, hotele przyjmowały gości „podróżujących służbowo” na bazie deklaracji, a podziemie fryzjerskie funkcjonowało na zasadzie poczty pantoflowej), ale i tak to były raczej pojedyncze przypadki. Dopiero teraz ludzie ze świata biznesu planują ignorować zalecenia rządu na szeroką skalę.
Tylko czekać, aż do buntowników dołączą właściciele kin.
Branża rozrywkowa została dotknięta pandemią tak jak w zasadzie wszystkie inne. Co prawda serwisy VOD i telewizje osiągają pewne sukcesy, ale i tutaj co chwila słyszymy o opóźnieniach w produkcji ze względu na kolejne infekcje koronawirusem na planach zdjęciowych, co skutkuje straconymi pieniędzmi, opóźnieniami i rozbija pracę działu marketingu. W kinach jest zresztą jeszcze gorzej.
Ze względu na to, że przez prawie cały ostatni rok kina były zamknięte, te kilka blockbusterów w postaci „Tenetu”, „Nowych mutantów” i „Wonder Woman 1984”, które przepchnięto, osiągnęły mizerne wyniki. Nic dziwnego, że wiele nakręconych już filmów takich jak „Nie czas umierać” czy „Czarna Wdowa” trafiło do lodówki, gdzie czekają na lepsze czasy. Do dat premier nie ma co się już przywiązywać.
Kina, których jest w kraju relatywnie mało, były na świeczniku, a teraz mogą zginąć w tłumie.
Kuriozalne jest przez tym to, że chociaż nadal nie ma przekonujących badań, że w kinach, które utrzymują reżim sanitarny, ryzyko transmisji poziomej jest większe niż np. w kościołach, które cały czas pozostają otwarte, rząd upiera się przy zamknięciu tych pierwszych. Kolejne decyzje podejmowane są zaś arbitralnie, a PiS, który obiecywał przejrzystość, kluczy, zmienia zdanie i nie respektuje poprzednich ustaleń.
Do tej pory trudno było sobie jednak wyobrazić, że akurat kina zignorują zalecenia rządu, ale kto wie — być może właśnie teraz Cinema City i Multikino uznają, że skoro i tak cały kraj się już buntuje, to lepiej będzie zatrudnić armię prawników i odwoływać się od ewentualnych kar, niż dalej palić w piecu pieniędzmi? Na tym etapie nie zdziwiłby mnie i taki scenariusz.
Najgorsze jest zaś to, że w skuteczność rządowej strategii walki z koronawirusem nie wierzą chyba już nawet najwięksi zwolennicy PiS-u.
Fakt, że naród traci zaufanie do instytucji publicznych takich jak sanepid, a także do policji, może być w szerszej perspektywie jeszcze gorszy, niż sama pandemia i spodziewany wzrost liczby zakażeń związany z buntem przedsiębiorców. Niestety w parze ze słusznym oburzeniem często idą u nich w parze niesłuszne wnioski — nieudolność władzy nie oznacza bowiem, że koronawirus nie istnieje.
Ileż jednak można zagryzać zęby pod tą nieszczęsną maseczką, podczas gdy nikt nie wyprasza z sądu Kai Godek za założenie na twarz koronkowych majtek? Ile można słuchać, że Jadwiga Emilewicz jedzie ze swoimi dziećmi na narty i innym dzieciom każe zjeżdżać, prezes Polski wjeżdża sobie jak gdyby nigdy nic na zamknięty cmentarz, a TVP zwozi tancerzy na „Sylwestra Marzeń”?
Mimo wszystko mam wrażenie, że Prawo i Sprawiedliwość tylko na ten protest czeka.
Już wcześniej Jarosław Kaczyński et consortes doprowadził do politycznego kryzysu, robiąc zamach na tzw. kompromis aborcyjny w środku pandemii. Ludzie wyszli na ulicę, a Telewizja Publiczna wypuściła gotowe od dawna paski o „wirusowej chmurze unoszącej się nad demonstrantami” (o których oczywiście zapomniała kilka tygodni później podczas Marszu Niepodległości).
Skoro rząd i tak wie, że głosy przedsiębiorców już stracił, to może idzie na zwarcie tylko po to, żeby mieć nowych chłopców do bicia? Nie zdziwię się, jeśli to tzw. bunt górali obwini się o ewentualny krach służby zdrowia. Tylko co w takim razie Polacy powinni zrobić — nadal zaciskać pasa? Niestety zastosowanie ma w tym przypadku stare dobre polskie przysłowie: jak się nie obrócisz, dupa z tyłu…
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.