Trylogia Sama Raimiego o Człowieku-Pająku nie zdążyła jeszcze na dobre pokryć się kurzem, a właściciele praw do tej postaci zdecydowali, ze nie ma co tego ciągnąć i lepiej będzie zacząć tę historię od nowa.
Powstał więc film, który chciał podejść od Spider-Mana nieco poważniej i w mniejszym oderwaniu od rzeczywistości, niż przekoloryzowana, bardzo “komiksowa” wersja Raimiego, czerpiąc wzorce z ostatnio popularnych ekranizacji komiksów o superbohaterach, takich jak cykl o Mrocznym Rycerzu czy seria filmów w uniwersum Avengers. Niestety, efekt okazał się opłakany. Niesamowity Spider-Man nie podołał bowiem na każdym możliwym poziomie, psując w zasadzie wszystko, co było do popsucia.
Po pierwsze, kompletnie przeinaczył cały sens i motyw przewodni genezy Spider-Mana, co akurat, przy wielu innych wadach, Raimiemu w swoich filmach udało się uchwycić doskonale. Sama kanwa jest co prawda podobna - również poznajmy tu Petera Parkera, zanim jeszcze przywdział czerwono-niebieski trykot, również umiera mu wujek, który go do tej pory wychowywał, no i również w końcu Peter zostaje ukąszony przez zmutowanego pająka, nabywając swoje pajęcze zdolności - natomiast wymowa i morał zostały całkiem zarzucone, strasznie całość spłycając. Nie twierdzę, że Spider-Man to dzieło na miarę klasyków Szekspira, ale zawsze stał za nim bardzo jasny i budujący przekaz - że posiadając umiejętności, które mogłyby pomóc innym, wręcz zobowiązani jesteśmy je w ten sposób wykorzystywać. Oryginalny Peter (a także ten u Raimiego) nauczył się tego właśnie w bolesny sposób, kiedy nie stosując się do tej myśli, przez jego egoistyczny ruch, zamordowany został jego wujek. Od tej pory doskonale wiedział, jaki ma w swoim życiu cel i do czego powinien używać swoich mocy - a mianowicie do ratowania zdrowia i życia niewinnych, bezbronnych osób.
W tym filmie niestety cała ta historia została zmieniona i wujek Ben traci życie nie bezpośrednio z winy Petera,ale w wyniku całkiem przypadkowego napadu. Parker wcale nie przechodzi wewnętrznej przemiany w tym trudnym momencie, ale zwyczajnie poszukuje mordercy z potrzeby zemsty, potem dopiero przekuwając osobisty żal straty bliskiej osoby na poczucie misji oczyszczenia ulic miasta z przestępczości. I szczerze powiedziawszy, to jest raczej motywacja Batmana, a nie Spider-Mana. Rozumiem, że twórcy nie chcieli jeszcze raz powtarzać tego samego origin story, ale zdecydowanie można to było pokusić się o jakieś rozwiązanie jednak bliższe wymowie oryginału, bo nie czepiałbym się tego tak bardzo, gdyby nie fakt, iż ta opisana powyżej scenka to tak naprawdę rzecz, która w największej części w ogóle definiuje Spider-Mana.
Po drugie, bardzo słaby jest tu scenariusz - albo był pisany na kolanie, albo cierpi na fakt przechodzenia przez cała serię poprawek, edycji, wywalania i dopisywania rozmaitych fragmentów, bo kiedy przeanalizuje się całą zaprezentowaną historię, to można dojść do wniosku, że wszystkie wydarzenia są efektem absurdalnie szczęśliwych zbiegów okoliczności (przypadkiem rodzice Petera znali się z jedną z ważniejszych postaci w tym filmie, dr Connorem, gdzie tez pracuje love interest naszego protagonisty, Gwen Stacy, której z kolei ojciec jest szefem policji... ale ten świat mały). Scenariusz bywa tak leniwy w zawiązywaniu akcji, że np. Spidey biega po mieście z aparatem (po co? nie pracuje przecież w gazecie, jak w oryginale) z wygrawerowanym napisem “Własność Petera Parkera”, tylko po to, by dzięki temu tożsamość bohatera mógł poznać nasz przekomiczny antagonista (o którym za chwilę). Ale mało tego, skrypt też całkiem bez żenady porzuca niektóre wątki, prowadzone niemal przez cały czas trwania filmu, np. zupełnie nagle zapomina o postaci pewnego demonicznego Hindusa, zastraszającego przez cały film dr Connora, co jest jednym z powodów dla których w ogóle w filmie pojawia się główny czarny charakter - Jaszczur.
Wspomniany antagonista to w ogóle osobna historia - prezentuje się naprawdę fatalnie, niczym potworki w cgi rodem z niskobudżetowych filmów zalewających wypożyczalnie wideo w latach 90-tych, ale najgorsze jest to, że zamiast skupić się na tym by ukazać go jako prymitywną, krwiożerczą istotę czy wręcz przeciwnie, ofiarę własnego nieudanego eksperymentu, zdecydowano się na inną opcję... a mianowicie klasyczny archetyp szalonego naukowca. Wyobraźcie sobie biegającą po mieście przerośniętą jaszczurkę, która bredzi coś o ludziach-jaszczurach jako wyższym stadium ewolucji i próbuje w związku z tym zamienić cała ludzką populację w antropomorficzne gady. Komedia.
Dopiszmy do tego masę błędów logicznych, nieścisłości scenariuszowych, bardzo naiwne rozwiązanie wątków, pełno przewidywalnych scen (od razu będziecie wiedzieli jak całość się skończy, kto zginie, itd.) i mało interesującą postać samego Petera Parkera, a otrzymacie prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. I tak tez właśnie postrzegam ten film, jako bardzo nieudaną próbę poprawienia tego, co nie do końca wyszło Raimiemu, w efekcie dając o wiele gorszy potworek, będący lata świetlne zarówno za filmami, które próbował naśladować, jak i powszechnie krytykowaną oryginalną trylogią filmów o Człowieku-Pająku.
Tę porażkę możecie kupić bądź wypożyczyć na iTunes (z polskimi napisami!), aczkolwiek polecam - mimo ich wad i niedociągnięć - zapoznać się raczej z trzema częściami cyklu w reżyserii Sama Raimiego (te również kupicie na iTunes, jednak bez polskich napisów). Dlaczego? Ano poza znacznie lżejszym klimatem i przerysowaną konwencją pełną slapstickowego humoru właściwego reżyserowi Martwego Zła czy przynajmniej dobrym oddaniem sensu przyświecającego Spider-Manowi, cała trójka tych filmów zawiera Jonah Jamesona. A Jonah Jameson to najzabawniejsza postać rodem z komiksu, z jaką się w życiu spotkacie.