REKLAMA

„Niewidzialny człowiek” pokazuje, dlaczego warto robić remaki. Horroru z tak mocną atmosferą dawno nie było - recenzja

Wytwórnia Universal swego czasu miała ambitne plany stworzenia połączonego uniwersum z bohaterami klasycznych horrorów. Po porażce „Mumii” wydawało się, że ten pomysł spali na panewce. „Niewidzialny człowiek” pokazuje jednak, że przy odpowiednim pomyśle na fabułę remaki horrorów mogą być udane.

niewidzialny człowiek 2020 remake recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Idea filmowego Dark Universe na wzór MCU czy DCEU, w którym główne role graliby Mumia, Drakula, Potwór Frankensteina, doktor Jekyll i pan Hyde, a także właśnie Niewidzialny człowiek, ostatecznie nie przetrwała finansowej porażki nawet jednej produkcji. „Mumia” okazała się pierwszym i zarazem ostatnim gwoździem do trumny tego pomysłu. Nie brakowało nawet głosów, że na powrót postaci z klasycznych horrorów nikt nie czeka (serial „Drakula” od BBC i Netfliksa pokazał, że akurat to przewidywanie było nietrafione).

Szefowie wytwórni Universal posłuchali części krytycznych opinii. Postanowili też wziąć przykład z firm DC i Warner Bros., które również zaczęły wycofywać się z połączonego uniwersum, zamiast tego koncentrując się na mocnych, solowych historiach podejmujących aktualne problemy. Nowy „Niewidzialny człowiek” pod tym względem bardzo przypomina „Jokera”. I to największy plus nowej wersji klasycznego horroru.

Głównym tematem filmu „Niewidzialny człowiek” jest fizyczna i psychiczna przemoc wobec kobiet.

Produkcja zaczyna się doskonałą sekwencją, w której emocje i suspens rosną z każdą kolejną sekundą. Widzowie obserwują młodą kobietę, która wstaje z łóżka w środku nocy. Nie została jednak obudzona przez nadejście jakiejś fantasmagorycznej zjawy. Prawdziwy potwór leży tuż obok niej na łóżku i śpi jak zabity. Szybko okazuje się, że zdesperowana kobieta próbuje uciec chronionego niczym twierdza domu, a co za tym idzie również toksycznego i pełnego przemocy związku. Ostatecznie jej się to udaje, ale nawet śmierć Adriana Griffina nie kończy koszmaru jego byłej dziewczyny.

W tych otwierających scenach nie brakuje zwrotów akcji i ciekawych momentów, choć tak naprawdę na ekranie nie dzieje się nic wielkiego. Odpowiedzialny za reżyserię produkcji Leigh Whannell do perfekcji opanował w „Niewidzialnym człowieku” sztukę budowania atmosfery na bazie muzyki, dyskretnych ruchów kamery i sprawnych kontaktów z aktorami. Pokazanie obecności czegoś niewidzialnego na ekranie jest w rzeczywistości znacznie trudniejszą sztuką, niż mogłoby się wydawać. Zwłaszcza, że współczesne horrory znacznie częściej niż na powolne podkręcanie emocji stawiają na krótkie momenty ciszy przerywane nagłymi jump scares.

Podobne elementy rzemiosła pojawiają się również w „Niewidzialnym człowieku”, ale z przeniesionymi akcentami. Whannell nie boi się położyć głównego nacisku sceny na wszystko, co dzieje się, zanim widzów zaczyna przepełniać strach. To ciekawe podejście, które skutkuje filmem bardziej niekomfortowym niż stricte przerażającym. Co wbrew pozorom jest bardzo sensownym podejściem, gdy mówimy o produkcji poświęconej przemocy wobec kobiet.

Nowy „Niewidzialny człowiek” poza głównym konceptem nie ma wiele wspólnego z książką H.G. Wellsa i klasycznym filmem z 1933 roku.

Fani tych dzieł mogą się poczuć zawiedzeni, ale tak naprawdę w każdej chwili mogą się zapoznać z nimi, zamiast z kolejnych pozbawionym duszy remakiem, który bezsensownie powtarza sceny i motywy z dawnych lepszych od siebie produkcji. Fakt, że twórcy współczesnego „Niewidzialnego człowieka” wykorzystują elementy science fiction, by rzucić światło na los ofiar przemocy domowej, należy uznać za bardzo dobry pomysł. Podobnie jak angaż znanej z „Opowieści podręcznej” Elisabeth Moss, która bardzo dobrze wypada jako Cecilia Kaas.

Główna bohaterka produkcji przechodzi w trakcie trwania seansu przez liczne, różnorodne emocje od strachu, przez wściekłość, po rozpacz, triumf, aż po desperację. Moss w doskonały sposób przeskakuje między tymi rejestrami, czym sprawia, że Cecilia wydaje się bardziej wiarygodna niż większość typowych bohaterek horroru. Szkoda tylko, że twórcy nie włożyli podobnej pracy w budowanie postaci Adriana.

Fabuła produkcji Universala jest jak domek z kart pozbawiony kilku kluczowych filarów. Wystarczy jedno dotknięcie i się rozpada.

REKLAMA

Liczba dziur fabularnych, wygodnych dla bohaterów zbiegów okoliczności i wymuszonych reakcji drugiego planu jest naprawdę zatrważająca. Wyraźnie widać, że Wannell jest bardziej utalentowanym reżyserem niż scenarzystą. Trudno nie odnieść wrażenia, iż wymyślił sobie tę historię od A do Z i nic nie mogło go odciągnąć od pierwotnej wizji. A skrypt „Niewidzialnego człowieka” naprawdę nie broni się najprostszymi pytaniami na temat motywacji antagonisty, działania jego stroju, relacji Cecilii z najbliższymi czy nawet wykorzystywania nowoczesnych technologii.

Elementy nauki w tym science fiction są tak mikroskopijne, że właściwie nieistniejące. Na większość pytań nikt nawet nie próbuje odpowiedzieć. I mam o to żal autorów remake'u. Przede wszystkim dlatego, że w tej sposób zaprzepaszczają szansę na lepszą i mniej oczywistą opowieść. Bo jakkolwiek sposób, w jaki straszy „Niewidzialny człowiek” ma w sobie wiele oryginalności, tak sama historia jest do bólu schematyczna i można ją w całości przewidzieć po 20 minutach oglądania.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA