REKLAMA

Obskurne zakamarki wyobraźni. Nine Inch Nails i płyta Bad Witch - recenzja

Krótka, intensywna i sugestywna. Taka jest płyta "Bad Witch" od Nine Inch Nails. Trent Reznor zabiera nas w wyjątkową podróż w obskurne zakamarki swojej wyobraźni, oferując całą masę dźwiękowych egzorcyzmów, które osiądą w waszej pamięci na dłużej.

nine inch nails bad witch recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Choć od premiery poprzedniej płyty Nine Inch Nails "Hesitation Marks" minęło aż 5 lat, to Trent Reznor przez ten czas wcale nie próżnował. Od tamtej pory był mocno zaangażowany w produkcję muzyki filmowej. Jego kolaborację z Atticusem Rossem mogliśmy usłyszeć na ścieżkach dźwiękowych do takich filmów, jak "Zaginiona dziewczyna" w reżyserii Davida Finchera, "Dzień patriotów" z Markiem Wahlbergiem w roli głównej czy w głośnym dokumencie zrealizowanym dla National Geographic "Czy czeka nas koniec?".

Nowa płyta Nine Inch Nails nie jest więc wcale wielkim powrotem Reznora. Nie jest nawet "wielka" w sensie dosłownym.

"Bad Witch" to krążek trwający raptem 30 minut.

Na dobrą sprawę jest to EP-ka w sensie technicznym, choć sam Reznor postanowił traktować ją jako pełnoprawny album. Kwestia semantyki. Skupmy się na muzyce.

Tej nie ma za dużo, ze względu na wątły czas trwania "Bad Witch" oraz fakt, że lwią część albumu zajmują klimatyczne dźwięki, bliższe ambientowo-industrialnym impresjom znanym ze ścieżek dźwiękowych do filmów niż samych albumów NIN. Ale nie znaczy to wcale, że "Bad Witch" nie warty jest waszego czasu.

Na samym wstępie jesteśmy witani ostrymi, punkowymi petardami. Shit Mirror oparty na świetnym, klaskanym, rytmie i sugestywnym tekście:

Ahead of Ourselves z kolei to trip-hopowa jazda bez trzymanki, która w refrenie atakuje nas ścianą dźwięku rozbuchanych przesterowanych gitar z podkręconym o kilka poziomów dźwiękiem. Zupełnie jakbym słuchał Prodigy na psychotropach. Jest ostro! Również w warstwie tekstowej:

Instrumentalny Play the Goddamned Part zwalnia tempo. Tym razem wkraczamy do niepokojącej krainy jazzu i atmosfery rodem z eksperymentalnych filmów Davida Lyncha oraz koszmarów sennych. Słuchając tego kawałka nie sposób nie wyobrazić sobie przebywania w niekończącym się labiryncie mrocznych korytarzy pełnych dziwacznych, zdeformowanych stworzeń i posępnych posągów.

Jego duchowym sequelem jest późniejszy I’m Not from This World. Ten kawałek z kolei stawia już tylko na posępne dźwięki, kreowanie nieprzyjemnej atmosfery prosto z horroru rozgrywającego się w nawiedzonym domu. Trzaski i skrzeczące odgłosy budują przed nami istną ścianę strachu.

God Break Down the Door jest niezwykle intrygujący.

Mieszają się w nim motywy rave, jazzu, słychać wpływy Davida Bowiego z końca lat 70. Do tego całość utworu bazuje na partii saksofonu, który jakimś nieznanym mi sposobem idealnie wpasowuje się w tą eklektyczną, psychodeliczną i trochę oniryczną całość.

Over and Out to godne zwieńczenie tego albumu. Startuje z poziomu kapitalnego, dark-funkowego rytmu, który aż się prosi o zsamplowanie.

Dobrze wiedzieć, że Trent Reznor wciąż jest w formie.

Jego muzyka nadal jest świeża, ciągle wydaje się pochodzić z innego świata, nawet pomimo tego, że tworzy on już trzy dekady. Aranżacje i warstwa produkcyjna są jak zawsze na najwyższym poziomie.

REKLAMA

Jeśli chodzi o samą inżynierię dźwięku, to Reznora spokojnie można uznać za profesora w tej dziedzinie. To w jaki sposób operuje on hałasem, kakofonią, szumami, melodiami, głośnością i ciszą to sztuka sama w sobie. Ale to nie jest żadna nowość dla osób znających jego dokonania.

"Bad Witch" oczywiście pozostawia po sobie niedosyt. To mini-album, który tworzy unikalną atmosferę, ale zbyt szybko się kończy. Plus jest taki, że możemy do niego w każdej chwili powrócić. Mam jednak wrażenie, że czegoś tu brakuje. Jest początek i jest koniec, ale za mało tu rozwinięcia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA