REKLAMA

Miałem olać ten nowy polski film Netflixa. Cieszę się, że tego nie zrobiłem - jest fantastyczny

To było z mojej strony bardzo niesprawiedliwe: zakładać, że kolejny netflixowy film z Piotrem Witkowskim również okaże się niestrawny. Na całe szczęście (i z poczucia dziennikarskiego obowiązku) zdecydowałem się obejrzeć "Noc w przedszkolu". To bez wątpienia najlepszy rodzimy obraz, jaki w tym roku zaproponował nam streamingowy gigant.

noc w przedszkolu recenzja film netflix piotr witkowski opinie
REKLAMA

Naprawdę nie spodziewałem się, że "Noc w przedszkolu" Netflixa okaże się obrazem tak świeżym, zabawnym i - momentami - naprawdę trafnie komentującym sferę rodzicielskich trudów. Rafał Skalski (który, swoją drogą, odpowiada też za dwa epizody "Brokatu"), opierając się o fenomenalnie napisany scenariusz Marka Baranowskiego, opowiedział zabawną i smutną zarazem historię o zagubieniu, wyrzutach sumienia, przytłaczającym poczuciu odpowiedzialności i trudach komunikacji z najmłodszymi. O ludziach, którzy przecież chcieliby jak najlepiej, ale niezupełnie wiedzą, co robić - nikt przecież nie dał im instrukcji obsługi własnego życia, a co dopiero życia potomka czy podopiecznego.

REKLAMA
Noc w przedszkolu

Noc w przedszkolu - recenzja polskiego filmu Netflixa

REKLAMA

Eryk to lekkoduch, który szczerze kocha swoją partnerkę i bardzo chciałby jej pokazać, jak bardzo mu na niej zależy. Nie mniej ceni sobie sprawiającego problemy wychowawcze syna Doroty, Tytusa - rzecz w tym, że chłopiec całkowicie go ignoruje. Gdy Eryk decyduje się wziąć udział w spotkaniu rady rodziców przedszkola, przez przypadek dowiaduje się, że wkrótce ma ona zmienić się w sąd nad niegrzecznym pięciolatkiem. Początkowo wiedziony raczej egoistycznymi pobudkami mężczyzna odkrywa w sobie znacznie więcej z potencjalnego ojca, gdy decyduje się stanąć do walki o powstrzymanie pozostałych przed wyrzuceniem Tytusa z przedszkola. Podczas próby przed jasełkami dojdzie do wielu waśni, wyznań, pojednań i zupełnie nieprzewidzianego obrotu wydarzeń.

Coś, co początkowo zapowiadało się na zwykłą czarną komedię, która skupi się na batalii pomiędzy Erykiem i Justyną (jedną z matek, której najbardziej zależy na pozbyciu się Tytusa), niespodziewanie przerodziło się w festiwal obnażania rodzicielskich lęków i słabości. "Noc w przedszkolu" okazała się słodko-gorzkim portretem wielu współczesnych opiekunów, często panicznie wstydzących się swej nieporadności i niewiedzy, maskujących swe przerażenie na różne sposoby, nieradzących sobie nie tylko z pociechami, ale też z własnymi emocjami.

Świetne w "Nocy" jest zwłaszcza to, że pozorne antagonizmy mają wiarygodne podłoże - a koniec końców nikt nie wychodzi tu na "tego złego", bo każdy jest tak samo (choć w inny sposób) niedoskonały. Każdy się stara, ale z różnym skutkiem. Co ciekawe, to wspomniana Justyna niespodziewanie okazuje się bodaj najciekawszą i najbardziej wielowymiarową z postaci - wcielająca się w nią Lena Góra skradła spektakl, wnosząc do niego matczyną zaciętość i waleczność, a później także - po pęknięciu fasad - przepiękną kruchość i ciepło. "Noc w przedszkolu" to w ogóle bardzo ciepły film; pełen serca i dobrych intencji. Twórcy bywają dla swoich bohaterek i bohaterów bezwzględni, ale przyglądają się im z empatią i zrozumieniem. Może to i banalne, ale zawsze warto przypomnieć, że zdecydowana większość z nas tak naprawdę nie do końca wie, co robi - choć przecież chcemy dobrze.

Dodam jeszcze, że Baranowski zadbał o - wreszcie! - naprawdę błyskotliwe i cięte dialogi. Dowcip w "Nocy" bywa kloaczny, ale jest też szczery, autentyczny i niewymuszony. A to w polskim kinie rzadkość.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA