Niedawno wypłynęła informacja, iż Terry Moore zakończył pisanie scenariusza do pilotowego odcinka serialu na podstawie autorskiego komiksu "Rachel Rising". Od czasu zakupu praw do adaptacji minęło blisko trzy lata. Dlatego, jest to najlepszy czas, by udać się do niewielkiego miasteczka w Stanach Zjednoczonych i poznać Rachel Beck. A wraz z nią dowiedzieć się, dlaczego właśnie w tym miejscu śmierć przeplata się z życiem w dosyć osobliwy sposób.
Rachel miała wyjątkowo kiepski dzień. Przerażona, obudziła się w płytkim grobie, gdzieś pośrodku lasu. Jednak jedyne, czego pragnęła to dostać się jak najszybciej do domu. Miała pewność, że stało się coś bardzo złego. Nie pamiętała co, ani kiedy. Okazuje się, że kilka dni wyrwanych z kalendarza to nie wszystko. W sennym miasteczku Manson zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a znajomi przestali ją poznawać.
Od tego momentu z zapartym tchem podążamy za bohaterką i pomiędzy stronami sami staramy się rozgryźć, co się właściwie wydarzyło. Nie jest to proste, bo nawet gdy zaczynamy czytać, nie jesteśmy pewni, czy to horror, kryminał, a może jeszcze coś innego. Komiks jest swoistą podróżą przez niesamowitą wyobraźnię autora, która przenosi nas do miejsc, gdzie nic nie jest oczywiste. Nawet kanon.
Co nie znaczy, że mamy tu do czynienia z jakąś odjechaną senną wizją, niestrawną dla przeciętnego czytelnika.
W "Rachel Rising" wszystko jest przemyślane i z lekką nieśmiałością piszę, że sam Stephen King mógłby się uczyć od Terry’ego Moore’a, jak sprawnie wpisywać fantasmagoryczne wizje w rzeczywistość.
Żaden wątek nie jest wsadzony na siłę, tylko po to, by rozdymać oczekiwania. Postacie drugoplanowe są wielowarstwowe i nieraz równie ciekawe, co główna bohaterka.
Moore w tym tytule wznosi się na wyżyny narracji. Dzięki czemu, jest to jedna z niewielu obecnie ukazujących się serii, która prawdziwie i bezkompromisowo przelewa stan niepokoju ze stron komiksu wprost na czytelnika. Duża w tym zasługa nastrojowego, powolnego opowiadania historii poprzez subtelne czarno-białe kadry. Doskonale widać progres zrobiony przez artystę, od czasu świetnego, ale o wiele bardzie kartonowego "Strangers in Paradise". W "Rachel…" rysunki nabrały realizmu, co doskonale pasuje do koszmarnego klimatu serii.
Dialogi są nie tylko uzupełnieniem osi fabularnej. Naturalnie wgryzają się w historię. Nawet jeśli akurat mamy do czynienia z zupełnie nadprzyrodzonymi rzeczami. Trzeba przy tym pamiętać, iż jest to komiks pisany i rysowanym przez mężczyznę ale opowiadającym o kobietach w bardzo mrocznych okolicznościach przyrody. I niech mnie diabli albo feministki wezmą, ale przedstawianie płci pięknej wychodzi Moorowi lepiej niż niejednej topowej autorce.
Sama Rachel to doskonały przykład tego, że wydawałoby się zwykła dziewczyna, potrafi być o wiele ciekawsza niż trzech Batmanów i czterech Supermanów razem wziętych.
Gorąco polecam lekturę, jeśli chcecie odkryć, iż poza superbohaterami istnieje coś więcej. Coś ciekawego, wciągającego, po prostu cholernie dobrego. Obiecuję, że zaczniecie połykać kolejne numery w niesłychanym tempie aż dojdziecie do najnowszego, czterdziestego. I tak, jak ja trochę zasmucicie się, bo zapowiedziano, że zostało tylko dwa zeszyty do wielkiego finału. Jakikolwiek by on nie był, już teraz mamy do czynienia z dziełem genialnym.