Raz na jakiś czas, do kin trafiają pozycje z wyższej półki, przyozdobione jakże szlachetną szatą, w postaci etykietki z napisem: "ambitne". Czasami są to filmy europejskie, niekiedy azjatyckie, natomiast, jeśli chodzi o produkcje amerykańskie, reprezentujące podobny poziom, to pojawiają się one strasznie rzadko. Jeśli już jednak coś takiego trafi do kin, to pozostawia wiele do życzenia. Póki co, Amerykanom udaje się stworzyć całkiem dobre kino niezależne. Adam Rapp, twórca "Oby do Wiosny" miał najwyraźniej zamiar stworzenia czegoś ambitniejszego. Czy udało mu się sprostać wymaganiom?
Reese Holden jest aktorką teatralną. Jej życie jest emocjonalnie puste. Nie odczuwa żadnych przyjemności i traktuje wszystko bezpłciowo. Pewnego dnia spotyka kobietę, która zajmuje się wydawaniem książek. W tym momencie dowiadujemy się, że ojciec Reese jest sławnym pisarzem, a jej matka niedawno zginęła. Agentka oferuje pokaźną sumę pieniężna za listy miłosne, które pisali do siebie jej rodzice. Znajdują się one w domu rodzinnym bohaterki, którego dawno nie odwiedzała.
"Oby do Wiosny" to pozycja utrzymana w dosyć stonowanej i leniwej narracji. Całość kręci się wokół głównej bohaterki. Otrzymujemy dokładny zarys jej osobowości. Możemy zauważyć, że coś nie gra. Dziewczyna ma podkrążone oczy, sypia z przypadkowymi facetami, zażywa narkotyki, doprowadza się do samookaleczenia. Jej świat wydaje się być kompletnie bezwartościowy, aby w nim normalnie funkcjonować. Agentka, która składa Reese tą wcześniej wspomnianą propozycję staje się spoiwem, dzięki któremu bohaterka zawędruje do innego świata - do domu rodzinnego. Właśnie tam wszystkie wspomnienia, zarówno dobre jak i złe, powracają.
Większość poważniejszych problemów, jakie spotykają ludzi, ma swoje źródło w dzieciństwie. Podobną sytuację zauważamy w filmie. Przekraczając próg swojego dawnego zakątka, dziewczyna widzi zupełnie inne podejście do codzienności. Jej ojciec, zdobywca nagrody Pulitzera, nie potrafi się pogodzić ze śmiercią swojej żony, a nowi współlokatorzy są lekkimi dziwakami, ochoczo pomagającymi zdesperowanemu staruszkowi. Wydaje się, jakby to życie było dla wszystkich dobre, a sama Reese nie potrafi się w nim odnaleźć. Cały budynek wypełniony jest masą książek oraz dyplomami wiszącymi na ścianach. Nie widać praktycznie żadnych zdjęć córki Dona, za wyjątkiem jednego małego umieszczonego tuż koło pracowni pisarza. Mamy wrażenie, że nie jest to już dłużej ciepły dom rodzinny, a miejsce jakiegoś maniaka, który od dłuższego czasu poszukuje inspiracji życiowej.
Wraz z postępem fabularnym, otrzymujemy coraz bardziej spięte stosunki między postacią pierwszoplanową, a resztą domowników. Zaczyna być tym samym kreowany zarys psychologiczny całego otoczenia. Staramy się skoncentrować na reszcie bohaterów, lecz nie mamy do tego odpowiednich warunków. Scenarzysta jedynie zahaczył o osobowości, które warto by było rozbudować i pociągnąć dalej parę wątków z ich udziałem. Mimo to, zawsze powracamy do Reese. To na niej skupiona jest cała uwaga, co było dobrym pomysłem, ale marnie odbiło się na jakości filmu, który w jednej chwili przynudza, a w drugiej oferuję ogromną dawkę familijnego dramatu.
Na pochwałę najbardziej zasługuje kapitalne aktorstwo. Zooey Deschanel, która wcieliła się w rolę Reese, wypadła znakomicie. Grając kobietę w ciężkiej depresji, z ciętym językiem, była wystarczająco przekonująca, aby wzbudzić w nas chociaż odrobinę sympatii. Ed Harris również poradził sobie bardzo dobrze, chociaż jego postać nie była dosyć wyraźnie zakreślona. Mógł on więc popisać się w tylko jednym temacie. Największym zaskoczeniem jest natomiast Will Ferrell. Po raz kolejny udowodnił, że nie jest tylko i wyłącznie komikiem, ale i dobrym aktorem. Wykreował rolę bardzo prawdziwie oraz niesamowicie poważnie. Z filmu na film, ten pan zyskuje w moich oczach.
"Oby do Wiosny", to obraz mówiący o sentymentalnej podróży do czasów dzieciństwa, w celu odszukania problemów i ich rozwiązania. To także opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w tym dziwnym świecie i próby odnalezienia przyjaciół na całe życie. Mamy tu wspaniałe kreacje aktorskie, które jednak się wyczerpują przez niedopracowany scenariusz. Tym samym monolog głównej bohaterki, słyszany na początku idealnie opisuje aktualny stan emocjonalny Reese, zaś usłyszany na końcu nie pozostawia zbyt wiele do myślenia. Widzimy jak dziewczyna ponownie budzi się do życia, więc te słowa na końcu stają się tylko pustymi i nic nieznaczącymi wyrazami.
Adam Rapp w swoim filmowym debiucie, wykorzystał motyw "Opowieści Zimowej" Williama Shakespeare'a. Ta składająca się z czterech aktów sztuka jest równo podzielona na dwie części przepełnione ciężkim dramatem psychologicznym i dwie części czysto komediowe. "Oby do Wiosny" najwyraźniej miało być taką produkcją, jednakże jakość pozostawia wiele do życzenia. Zamiast widocznego podziału, mamy wymieszanie gatunków i nierówny postęp fabularny. Nawet doborowa aktorska obsada nie ratuje całości. Film sprawia wrażenie niedokończonego. Nic więc dziwnego, że po zakończeniu seansu odczujemy ogromny niedosyt oraz uczucie obojętności. Dostaliśmy bowiem sentymentalną podróż oraz etapy przemiany głównej bohaterki, które nie wnoszą nic do naszego życia oraz nie wprawiają w zadumę. A jak chcemy obejrzeć dobre, ambitne kino, to takie elementy są obowiązkowe.