REKLAMA

Od zera do bohatera w 30 lat - Leslie Nielsen

Srebrzystobiała "czupryna", specyficzny "głupi" wyraz twarzy, niesłychana umiejętność wypowiadania zakręconych kwestii i talent komediowy w dziedzinie dowcipu sytuacyjnego - oto z czym kojarzymy bohatera dzisiejszej opowieści. Leslie Nielsen, bo o nim tu mowa, niewątpliwie wypracował sobie miejsce w panteonie gwiazd, w przybytku "znanych twarzy", w królestwie X muzy...

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Człowiek, który dla wielu znany jest tylko z kilku ekranowych rólek w podrzędnych filmach rodzinnych i paru klasyków kinowego pastiszu i groteski. Prawda jest zgoła inna... Nielsen ma bowiem na swym koncie naprawdę gros pozycji - blisko 1500 telewizyjnego pochodzenia i ponad 100 wielkoformatowych produkcji mówi za siebie. Jednak jego kariera długo wydawała się straconym czasem. Trudno w to uwierzyć, ale człowiek ten z zapałem praktykował aktorstwo przez blisko 30 lat bez znaczących osiągnięć, by po przekroczeniu 50 wiosen rozkwitnąć z brzydkiego kaczątka w pięknego (?) łabędzia. Długo, bo przecież przeszło ćwierćwiecze, zajęło spełnienie "amerykańskiego marzenia" chłopaka z Kanadyjskich "ostępów". Żywy przykład stwierdzenia "śpiesz się powoli"... I wręcz podręcznikowy stawiania czoła wszystkiemu, co groźny los pod nogi człowiekowi rzuci.

REKLAMA

Narodziny mocy...

A przybył ów "król pastiszu" do tego nędznego padołu zwanego powszechniej Ziemią 11 lutego roku pańskiego 1926 w Reginie (Saskatchewan) w kraju syropu klonowego jako Leslie William Nielsen. Dość szybko zdecydował się zostać aktorem, bo już w czasach dziecięcych lubił grać - głównie na nerwach rodziny i znajomych... Nieraz musiał naginać prawdę, by uciec karze wymierzanej przez człowieka żelaznej dyscypliny jakim był jego ojciec - Ingvard Nielsen - przykładny "kanadyjski konny"... Czasem znajdował oparcie w pochodzącej z Walii matki - Maybelle Nielsen, jednakże gros wybryków musiał samemu "ukrywać". Ta twarda szkoła życia przygotowała go dobrze do przyszłego zawodu...

Zawodu, który zdawał się na początku jego żywota wręcz nieosiągalny. Oto bowiem, gdy Leslie był jeszcze "urwisem" (a dokładniej w wieku 4 latek), a jego starszy brat Eric ledwo osiągnął wiek szkolny rodzina Nielsenów wciąż mieszkała w okolicy kręgu polarnego (Fort Norman, Tulita). Dopiero decyzja "starszych", iż młodzi potrzebują lepszej edukacji niż ta zapewniana przez familię i okoliczne "szkółki" i w związku z tym potrzebna jest przeprowadzka, rozpoczęła cykl edukacji młodych awanturników wkraczających na nową dla nich scenę. Cykl napoczęty szkołą pierwszego stopnia w położonym na południu od pierwotnego miejsca zamieszkania Edmonton. Tam też Leslie kontynuował właściwą naukę w ramach Victoria Composite High School. Aktywnie działał na polu obijania się w kołach "pseudozainteresowań", szukając dla siebie miejsca. Skończyło się na tym, że w zasadzie w żadnym nie zagrzał na dłużej ławki. Za to talent wymyślania na poczekaniu wymówek rozwinął niemalże do poziomu sztuki... ;-)

Krok w samodzielną dorosłość

Po ukończeniu niecałych 17 i pół wiosen, patriotyczne przemowy ojca dotarły do makówki i zaowocowały porywającą ideą wstąpienia do służby wojskowej. Wybór padł na Królewskie Kanadyjskie Siły Powietrzne. Po odbyciu krótkiego szkolenia jako operator karabinów maszynowych, lotniarz "zaokrętował się" w jednej z latających fortec patrolujących niebo nad Pacyfikiem. Działo się to pod koniec II Wojny Światowej, więc Lesliemu przyszło "wojować" ledwie roczek i to bez opuszczania ziemi ojczystej... Może to i dobrze, bo gdyby przez przypadek trafiła go jakaś zagubiona japońska kula...

Niedługo po powrocie "z woja" rozpoczął swą bujną karierę od posady w lokalnej rozgłośni radiowej w Calgary - tamże okazał się zdolny do zabawy w dziwną intonację i czytanie pokręconych tekstów, przez co rozpromował swoje nazwisko - tak jako prezentera, jak i (sic!) didżeja! Udowodnił tym samym, że nikt mu na ucho nie nadepnął. Ba, jego osoba niejako współtworzyła stację - Leslie odpowiadał za stronę techniczną jako inżynier radiowy, był "twarzą radia" i jednym z głównych prezenterów oraz zajmował się mixami i doborem utworów do wielu programów stacji. Sam zaś prowadził wieczorno-nocny program "Stay Up Sam, the All-Night Record Man".

Tato, chcę grać... na nerwach reżysera!

Jednak przemysł radiowy nie był tym, co tak naprawdę kusiło młodego Nielsena, nie dziwi więc jego przeprowadzka do zatłoczonego Toronto, do Academy of Radio Arts, prowadzonej przez Lorne'a Green'a szkoły dla osób marzących o sukcesie scenicznym. Szybko swoim talentem zaskarbił sobie pozytywne oceny nie tylko nauczycieli, ale i recenzentów. Niedługo został wyróżniony prestiżowym stypendium na szeroko znanej nowojorskiej artystycznej uczelni poświęconej profesjonalnej pracy aktorskiej - Neighbourhood Playhouse. Sanford Meisner - ikona aktorstwa - uczył go przyszłego zawodu, Martha Graham z kolei przyłożyła się do nauki taktu i wyczucia rytmu (tj. tańca), "skilla" podniósł w legendarnym Actors' Studio słynącym po dziś dzień jako miejsce ponownych narodzin całej gamy młodych kapłanów królestwa filmu - kina, a za wszystkie rachunki zapłacił pieniędzmi zarobionymi z inwestycji na giełdzie...

Koniec lat 40-tych ubiegłego stulecia oznaczał ciężkie czasy dla młodego, bo 20-toparo letniego, Nielsena. Z jednej strony koniec wyuczania zawodu, z drugiej początek jego praktykowania. Na szczęście udało mu się znaleźć zatrudnienie przy telewizji. Już w 1950 roku zadebiutował w serialu "Studio One" z Charlton Heston. Jeszcze tego samego roku z rozmachem wkroczył do świata TV lądując na "czołówce" 46 produkcji - 46 programów realizowanych "na żywo"... Jak sam jednak twierdzi, dużo wtedy kasy nie zgarniał ("There was very little gold. We only got about or 0 per show."). Mimo to, nie poddawał się i trwał w swym zamierzeniu jeszcze wiele lat.

Z Hollywoodem za pan brat!

Hollywood nosiło plakietkę "Access Denied" dla jegomościa do 1954 roku kiedy to zawitał na plan zdjęciowy legendy świata reżyserii Michaela Curtiza. Tam i wtedy, w obrazie Paramount Pictures Nielsen niejako rozpoczął swoją karierę wielkoekranową - zagrał bowiem główną rolę w "The Vagabond King" z 1956-go roku (niemal równolegle grał też w "Ransomie" - co prawda nie główną rolę -, którego remake widzieliśmy już kilkunastokrotnie w telewizji - to ten spod batuty Howarda z Gibsonem i Russo w rolach głównych). Ta jednak rola wymagała odpowiedniej charakteryzacji, przez co uważa się, iż twarz Lesliego została dopiero rozsławiona niezapomnianą rolą komandora Johna J. Adamsa w kultowym wręcz obrazie klasycznego sci-fi "Forbidden Planet" oraz kolejną główną rolą w towarzystwie Debbie Reynolds w hicie z 1957 roku - romantycznej historii "Tammy And The Bachelor".

Początki lat 60-tych zastały Nielsena w pogoni za ciekawymi rolami filmowymi, lecz głównie koncentrującym się na pracy telewizyjnej. To właśnie w tym okresie zaakcentował swym jestestwem światowe kino jako kapitan w "The Poseiden Adventure". Pochód występów na srebrnym ekranie kontynuował jeszcze prawie 4 dekady - za każdym razem oferując swój talent na potrzeby niemniej niż 10 seriali, w tym spędził po kilka sezonów w "The New Breed" (1961-62r.), w roli Dr. Vincenta Markhama w "Peyton Place" (lata 1965-70), jako jedna z głównych postaci w "The Protectors" (1969-70), czy w roli Johna Brackena - szefa studia wzorowanego na Hollywoodzkim w produkcji "Bracken's World" (1970 rok). Dostał do zagrania jednego z głównych bohaterów w pierwszej wersji serialu "Due South" jako sierżant Buck Frobisher oraz w miniaturowej serii "Backstairs at the White House" (1979). Oczywiście powyższe tytuły to ledwie czubek góry lodowej serialomanii w wykonaniu Nielsena...

Przeglądając liczne produkcje w jakich, w ten czy inny sposób, maczał palce, człowiek może dojść do wniosku, że terminarz Nielsena był strasznie napięty. Nie przeszkodziło to jednak wielokrotnie "wizytować" na planie niemal każdego popularnego (i nie) "taśmociąga" - "The Untouchables", "Alfred Hitchcock Presents", "Wagon Train", "The Virginian", "Route 66", "Ben Casey", "The Fugitive", "Dr. Kildare", "The Big Valley", "Bonanza", "Run For Your Life", "The Wild, Wild West", "The F.B.I.", "The Man From U.N.C.L.E.", "It Takes A Thief", "Gunsmoke", "Hawaii 5-0", "The Streets Of San Francisco", "Ironside", "Kojak", "Barnaby Jones", "Cannon", "Vega$", "Murder", "She Wrote" - z którego większością zetknęli się zapewne co starsi czytelnicy artykułu, a reszta (czytaj dzieciaki ;-) ) może jedynie słyszała historie o niesłychanej popularności owych głównie kryminalno-sensacyjnych filmów. We wszystkich jednak wspomnianych powyżej serialach nie było nawet krzty humoru - w większości były to romantyczno-drmatyczno-zwykłe postaci. Nie oznacza to jednak, że Leslie nie próbował się w dziale komediowym. Ba! Jego drobne, okazjonalne role w "M.A.S.H", "Who's The Boss", "Evening Shade", i "The Golden Girls" powoli oświadczały światu, że nadchodzą czasy "jego panowania".

Zwrot o 180 stopni i ponowne narodziny

Pretendentem do tronu zaczęto go jednak obwoływać dopiero w latach 80-tych, po nawiązaniu współpracy z "ZAZ". Przełomowym momentem w życiu do tej pory "poważnego" aktora okazało się spotkanie z Davidem Zuckerem (Z), Jimem Abrahamsem (A) i Jerry'm Zuckerem (Z). Momentem określanym później przez Nielsena jako "najszczęśliwszą chwilę swego życia" ("Working with David and Jerry Zucker and Jim Abrahams is the luckiest thing that ever happened to me.")... Owocem tego spotkania było obsadzenie Nielsena w roli dr. Rumacka w "Czy leci z nami pilot?!" ("Airplane!"). Niemal ikoniczna rola w równie ikonicznym tytule będącym bezczelną parodią klasyków dramatów katastroficznych po dziś dzień jest przy nazwisku Nielsena wywoływana. Jego pełna powagi ekspresja silnie kontrastująca z wymawianymi kwestiami i całym filmowym absurdem zwróciła uwagę nie tylko krytyków, ale i domorosłych kinomanów. Teksty i gagi z tego klasyka komedii pastiszowej przeszły już do historii i podręczników (np. gdy pytają lekarza "Surely you can't be serious?" on odpowiada ze śmiertelną powagą "I am serious. And don't call me Shirley.") kinowych.

Ze względu na niesamowity sukces slapstickowego stylu ekipa ZAZ zdecydowała się go przenieść na arenę wypalonego już rynku telewizyjnego. Ich decyzja co do głównej roli była na ten czas wręcz oczywista - Nielsen i nikt inny. Tak oto narodził się bodaj najlepiej znany amerykański policjant z komediowym zacięciem - na świat przyszedł porucznik Frank Drebin. "Police Squad!" na trwałe związał twarz Lesliego z określonym klimatem - los zapieczętował historię "nowej" kariery Kanadyjczyka. Stereotypowy policjant wzorowany na znanych i lubianych postaciach z archiwum kina i telewizji (z którymi Nielsen miał do czynienia przez swoje "wizytacje" na planach) wsparty doskonałym humorem sytuacyjnym bazującym w dużej mierze na dosłownie jednolinijkowych "puentach" padających z ust głównej postaci - oto co miało zapewnić tytułowi sukces kasowy. Niestety ze względu na częste "upychanie" pracy nad serialem między innymi "projektami", jego schodzenie na dalszy plan w kwestii realizacyjno-organizacyjnej pomysł upadł po zaledwie 6 miesiącach od nadania pierwszego odcinka. Jednakże idea przeżyła i miała wrócić jak bumerang. I to jeszcze z "obstawą".

Pomyślne podboje kin świata tytułem "Czy leci..." nie przeniosły się na bogactwo i pełne kieszenie. Aktorzy zostali w zasadzie zapomniani, Nielsen nawet po wizycie na planie "Police..." wciąż był przez wielu niedoceniany. Próbował więc dalej, przyjmując drobne i drugoplanowe role w różnych gatunkach - w 1980 roku zwrócił się w kierunku suspensu i koszmarnych klimatów w "Prom Night", dwa lata później zawitał w filmie poety horroru George'a Romero ("Creepshow"). Nie obyło się i bez komedii rodzinnych, filmów obyczajowych i dramatów, w których, pomimo bardzo dobrej gry aktorskiej, aktor uznania znaleźć nie mógł.

Na szczęście dla maniaków szalonej komedii rozłąka z jedynym słusznym dla poczciwego staruszka klimatem odtwórczym nie trwała długo. W niecałe 6 lat po klapie serialowych przygód Drebina ZAZ zdecydowali się na wielki come-back z Frankiem na czele. Nowo przekarykaturyzowana parodia słynnych kryminałów i filmów sensacyjnych (ekranizacje Flemminga, Kojak i wiele innych filarów kina akcji) okazała się kolejnym strzałem w dziesiątkę. "Naga Broń Z Akt Wydziału Specjalnego" przedstawiała dalsze losy porucznika tropiącego tym razem spisek na odwiedzającą Stany królową Elżbietę II. Oczywiście, czerpiąc garściami tak z serialu, jak i parodii katastrofy, film obfitował w dowcip sytuacyjny i językowy - jak zwykle w przypadku Nielsena w najlepszym wydaniu. Film został tak dobrze przyjęty, że już w 1991 roku ukazał się sequel prezentujący na wielkim ekranie dalsze przygody Franka Drebina. "Naga Broń 2 i ½: Kto obroni prezydenta?", choć już nie tak nietuzinkowa jak część pierwsza, ponownie znalazła dużo dobrych opinii co tylko zmobilizowało zestaw ZAZ+Nielsen do wyprodukowania "Ostatecznej Zniewagi", czyli trzeciej odsłony przygód agenta oddziału specjalnego policji L.A. Drebina.

Styl zaserwowany klienteli, i tak dobrze przez nią przyjęty, Nielsen starał się z różnym skutkiem zaadoptować w wielu następujących komediach parodiujących dość specjalistyczne klimaty. Począwszy od swego "Egzorcysty" nakręconego w 1990 roku ("Egzorcysta 2 i ½") po "2001: Odyseję komiczną" ośmieszającą "wiadomo co" błyskotliwa gra aktorska Nielsena okazała się bodaj jedynym elementem utrzymującym filmy przed klapą totalną. Nie inaczej było z parodiowym podejściem do klasyki pióra Brama Stokera - "Dracula - wampiry bez zębów". Dopiero chyba parodia filmu z H.Fordem w roli głównej zaczęła rozświetlać blednącą gwiazdę. Jako Ryan Harrison w "Ściąganym" wykpił bodaj każdy popularny film i serial z początku lat 90-tych. Utrzymana w konwencji pastiszu historia wzorowała się na "Ściganym", lecz wprowadzała poboczne wątki charakterystyczne dla innych produkcji - m.in. "Słoneczny patrol"... A i to nie koniec, bo przecież była jeszcze wręcz rewelacyjna parodia kryminałów "Szklanką po łapkach".

Bezskutecznie próbował Nielsen na rynku filmów dla dzieci cośkolwiek zdziałać, lecz wszystkie filmy i role jakie mu przypadły były więcej niż klapą. Zarówno "Surfujący Ninja" jak i "Pan Magoo" spotkały się z więcej niż tylko oschłym słowem krytyki. I prawdę mówiąc - nie ma się co temu dziwić. Owe produkcje były więcej niż słabe. Szkoda, bo przecież Leslie już wypracował sobie odpowiednią rzeszę fanów.

Powrót do formy komicznej, i to dobrej formy wypada zauważyć, nastąpił dopiero z rolą w kolejnym czysto slapstickowym pastiszu klasyki filmowej - mowa o kultowym już "serialu" czteroczęściowym w formie "Strasznego Filmu". Nielsen doskonale sobie poradził z rolą prezydenta (z bożej łaski) Harrisa, kolejny już raz utwierdzając fanów i przeciwników w stwierdzeniu, iż kto jak kto, ale Leslie zasłużenie został mianowany królem karykaturalnego zakręconego humoru.

Notabene powyższy krótki wypis z długiej kariery Kanadyjczyka chyba całkowicie pominął świat ruchu, sportu i rekreacji. A przecież Nielsen to wielki miłośnik szkockiego wymysłu - golfa. Ze swym specyficznym pełnym niepowtarzalnego uroku podejściem zdecydował się on zaprezentować ów sport "dla każdego" całemu światu - w efekcie w 1993 roku poznaliśmy film instruktażowy "Bad golf made easier". Kto jeszcze tego nie widział, ten nie wie co traci. Ba, skoro filmik rozwinął się w całą serię przez części z roku 1994 i 1997-go można przypuszczać i to całkiem słusznie, że sport w wykonaniu tego puentującego z kamienną powagą liczne scenki rodzajowe gracza golf-fanatyka to istna komedia. Ale przecież nie od dziś wiadomo, że najlepiej się uczy przez zabawę. A dla fanów słowa pisanego - przygotowano pełne zabawnych spostrzeżeń "manuale" golfisty z prawdziwego zdarzenia, ale z dystansem humorystycznym do snobistycznego świata.

Powrót do korzeni, czyli zamknięty cykl

Kolejne komedie przychodzą i odchodzą, role trafiają do pamięci fanów lub też nie, klimaty się zmieniają - wszystko to przypomina zmiany w przyrodzie... I analogicznie do nich, życie zatacza krąg, umieszczając Nielsena tam, skąd zaczął. Nieco naśladując wielkiego Henry Fondę, Nielsen powrócił do swych pierwszych miłości - desek teatru i dramatu.

A powrót swój do korzeni zorganizował w sposób dość jednoznaczny - kupił prawa do jednoosobowej sztuki Davida Rintela "Darrow" i począwszy od tego momentu (tj. roku 1996-go) udowodnił, że co prawda przez długi czas o teatrze nie myślał, jednak płomyk klasycznej sztuki wciąż w sercu "śnieżnobiałego" płonął, tym bardziej że przecież jeszcze w 1990-tym krytycy bardzo dobrze ocenili jego występ wraz z Carol Burnett na deskach teatru Los Angeles - sztuką "Love Letters" jednoznacznie utwierdził fanów w przekonaniu o swym mistrzowskim władaniu językiem i gestykulacją. Nic więc dziwnego, że i "Darrow", który to wystawiano na terenie Stanów od września 1999-go roku po luty 2000r., okrzyknięty został dobrym popisem starej szkoły aktorskiej w wykonaniu gwizdy telewizji i kina. Nielsen został nawet zaproszony do Austrii, gdzie przez dwa tygodnie w Wiedeńskim Teatrze Anglojęzycznym (The English Speaking Theatre of Vienna) "produkował się" w tym ścisłym monologu. W trakcie swoistego tournee na Starym Kontynencie spędził też 9 tygodni w Wielkiej Brytanii (choć niestety nie odwiedził Walii), wystawiając "Darrowa" w wielu znanych miejscach Szkocji i Anglii. Ze sztuką zwiedził także ojczystą Kanadę i antypody, czyli popularniej zwaną Australię. Wszędzie dobitnie przycierając nosa niedowierzającym jego scenicznej proweniencji.

Człowiek niewyróżniony to marny człowiek...

Troszku się rozpisałem, a przecież nie powiedziałem ni słowa o osiągnięciach w dziedzinie trofeów i innych nagród. A przecież kim byłby taki aktorzyna z dzikich ostępów, gdyby nie miał pewnej liczby statuetek, orderów? Światek Hollywoodzkich gwiazd tu i ówdzie się pokazujących z pozłacaną czarą, kryształowym kielichem czy mosiężnym odlewem męskopodobnym od razu by takiego stłamsił, zdeptał i posłał gdzie pieprz rośnie (lub w ojczyste strony). Na szczęście takiemu Nielsenowi ów potworny los nie jest pisany.

Choć długo jakichś tam szczególnych wyróżnień nie dostawał, to ostatnie lata - w szczególności te po ukazaniu się "Nagiej Bronii" obfitowały w szeroką gamę uhonorowań dorobku artystycznego - nominacje Emmy, prestiżowa nagroda świata komedii "Jack Benny Award" przyznawana przez specjalistów-krytyków zgromadzonych wokół Uniwersytetu Kalifornijskiego (18 osoba, która tą nagrodę otrzymała, rok 1995). Ta ostatnia trafiła też na przestrzeni czasu do takich gwiazd kina (a w szczególności dowcipów) jak Johnny Carson, Lili Tomlin, Steve Martin, Whoopie Goldberg, George Burns czy Carol Burnett.

Ba, nagrody trzymane to jedno, ale nazwisko prawdziwego gwiazdora Hollywoodu jest zapisywane w kartach historii po wsze niemal czasy w specyficzny dla "jankesów" sposób. Hollywoodzki bulwar gwiazd pełny jest odcisków nie tylko rąk i nóg (czyżby jakiś sprytny sposób na wyciągnięcie odcisków palców sławetnych postaci wymyślony przez tamtejszy oddział policji?) całej śmietanki kinowego realium. Nielsen oczywiście też dał swoje dane telemetryczne do tego unikatowego zbioru, umieszczając ku pamięci potomnych odciski przy 6541 Hollywood Blvd...

Lecz nie jest to największa nagroda, najwspanialsze wyróżnienie - naturalizowany obywatel Stanów Zjednoczonych najbardziej chyba ceni sobie dołączenie w 2001-ym roku do Canadian Walk of Fame, czyli takiego bulwaru nigdy nie blednących gwiazd estrady, jak słynny Hollywoodzki, sławiących "kraj liścia klonowego" na świat. Wyróżnień z kraju rodzinnego było jeszcze więcej - szkoły nadawały imiona po Nielsenie, sale przyjmowały "patronat" wielkiego gwiazdora... Wszystko to powoli zbliżało z długa wyczekiwany moment - przyznanie w 2003 roku najwyższego wyróżnienia dla obywatela Kanady - "Ordera Kanady" (Order of Canada).

Słowo wyjaśnienia?

A skąd ja to wszystko wiem? Zasięgnąłem języka z najlepszego znanego mi źródła - wprost od samego Lesliego. Dziwicie się jak to możliwe? Czyżbym wpakował się do samolotu i poleciał za ocean na wywiad? Ależ nie! Pozwoliłem sobie skorzystać z zapisanej karty - z dzieła własno - we własnej dziwnej osobie, mógłby odpowiednio opisać całą swoją historię życia (dość przecież już długiego) tak, by czytało się to jak scenariusz "Nagich broni"? Chcecie poznać specyficzne wysoce optymistyczne podejście do życia, które pomogło chłopakowi z dziury zabitej dechami zdobyć piedestały mistrzów kina? No nie ma co tu ukrywać - książka, choć może nie sygnowana nazwiskiem jakiegoś wielce poczytnego pisarza nowożytnego, potrafi przy tak teoretycznie nudnym temacie wciągnąć na długi czas, a przy tym poznać zakamarki umysłu i świata widzianego oczami Nielsena.

Ci z was, którzy z kolei stronią od zadrukowanych stronic i męczarni wykorzystania wzroku i palców do bardzo ciężkiej pracy "zamiatania" kart, mogą spróbować gdzieś zdobyć kopię serii programów, w jakich Nielsen wystąpił jako gość. Talk-showy, wywiady czy jego analizy rynku filmowego - każde odsłania drobny fragment jego osobowości, ego, id i czego tam jeszcze chcecie... Ale bodaj najlepszym ekranowym źródłem informacji jest i będzie "Liography", czyli "Biography" w wykonaniu Lesliego. Efekt - sami się domyślcie...

Na pewno ze wszystkich tych źródeł dowiecie się więcej. A jest jeszcze dużo rzeczy, które należy dopowiedzieć, dużo spraw, o których powinno się napomknąć. Nielsen był przecież rasowym podrywaczem/gwiazdorem i został jedynie 4-krotnie zaobrączkowany - wyszedł z tego obronną ręką i dwójką dzieciaków (które dostały imiona dość dziwne moim zdaniem... ale to "hameryka"; zainteresowanych odsyłam do powyższych źródeł - znajdziecie tam czemu tak, a nie inaczej, postępowała opisywana tu persona molto grata...

Koniec i bomba...

REKLAMA

Pomimo licznych ekscesów i odskoków w kierunku tematów dramatycznych (jak postać Johna - ofiary Streisand z "Wariatki" z 1987 roku), sensacyjnych (patrz udział w serialach kryminalnych), fantastycznych (patrz kultowe początki kariery) i horrorowych (ostatnie wyczyny między innymi u Romero), kolejne generacje fan(atyk)ów specyficznego humoru sytuacyjnego prezentowanego przez Nielsena będą wywyższać kolejne pastiszowo-karykaturalne role tego 80-letniego dziadka, zapominając lub nawet uparcie negując proweniencję tego szeroko wykształconego bohatera sceny filmowej.

I choć bez wątpienia przysługuje mu plakietka gwiazdora, to trzeba zwrócić uwagę, iż wcale nie zachowuje się on jak takowy rasowy hollywoodzki dąsacz. Popularność na całym świecie, olbrzymie grono oddanych fanów i poważny sukces "rynkowy" nie wpłynęły zbytnio na tego dobrze wychowanego mężczyznę. Nadal pozostaje szczery i miły dla innych. Nie boi się też żartować z siebie samego i swoich "osiągnięć" - nie przeszkadzają mu docinki i dowcipy ze strony guru kolejnych stacji i czasopism plotkarskich, gdyż potrafi w krótki i zabawny sposób skwitować wszelkie niepochlebne teksty, w zabawny sposób odwracając kota ogonem. Jak bowiem niedawno stwierdził w jednym ze swoich wywiadów - "I have no goals or ambition. I do, however, wish to work enough to maintain whatever celebrity status I have so that they will continue to invite me to golf tournaments." No i jak tu można nie lubić tego gościa?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA